(CZY O MIETO Te) 7.144
11.VI1.19766NR28(180)eROKIVoCENA 5ZŁ
NARADA SZEFÓW KINEMATOGRAFII
KRAJÓW SOCJALISTYCZNYCH
W dniach 14—17 czerwca odbyła się w Berlinie narada szefów kinematografii
Bułgarii, Czechosłowacji, Kuby,
Mongolii. NRD, Polski,
Rumunii, Węgier
i Związku Radzieckiego. Polskiej delegacji przewodniczył I zastępca ministra
kultury i sztuki Mieczysław Wojtczak.
Narada była kontynuacją tego rodzaju spotkań w Moskwie, Budapeszcie i w
Warszawie; w wielu wystąpieniach nawiązywano do poruszanych poprzednio
problemów i oceniano realizację przyjętych wniosków. Szczególnie podkreśla-
no znaczenie warszawskiej narady, która zapoczątkowała szeroką współpracę
kinematografii socjalistycznych w'ofensywniejszym popularyzowaniu za po-
średnictwem filmu idei i osiągnięć socjalizmu w krajach o odmiennych ustro-
iach społeczno-politycznych.
Wszystkie wystąpienia poświęcone były przede wszystkim aktualnym zada-
niom i tendencjom programowym poszczególnych kinematografii. Wiele miej-
sca poświęcono sprawom ideowo-politycznym związanym z twórczością fil-
mową. Podkreślano też dążenie do rozwoju i rozbudowy kinematografii za-
równo w sensie zwiększenia produkcji, jak i wzbogacenia jej profilu progra-
mowego, poprzez tworzenie filmów o dużych wartościach ideowo-artystycz-
nych, podejmujących ważną społecznie tematyke,
Jednym z istotnych wątków dyskusji była sprawa barier, na jakie ciągle,
wbrew ustaleniom konferencji w Helsinkach, natrafia film socjalistyczny w
krajach kapitalistycznych. Szef polskiej delegacji Mieczysiaw Wojtczak wska-
zał na współpracę z telewizjami krajów zachodnich jako jedną ze skutecz-
niejszych form dotarcia do masowego widza. Polska zaproponowała orkaniza-
cję roboczego spotkania poświęconego wymianie doświadczeń i informacji o
rozpowszechnianiu filmów naszego obozu w krajach kapitalistycznych i Trze-
ciego Świata.
Końcowy dokument narady odzwierciedla tendencję dalszego pogłębiania
współpracy kinematografii socjalistycznych w
zakresie produkcji filmów,
wzajemnej informacji i konsultacji w sprawie udziału w międzynarodowych
festiwalach filmowych i międzynarodowych organizacjach, rozszerzania kon-
taktów z kinematografiami w krajach rozwijających się poprzez różne formy
pomocy.
Następne tego rodzaju spotkanie odbędzie się za rok w Czechosłowacji.
BIG DEAL
Po raz trzeci spotkamy się z rodzi-
nami Pawlaków i Kargulów; w _fil-
mie „Big Deal” bohaterowie „Samych
swoich” i „Nie ma mocnych'” jadą do
USA po spadek po wuju Johnie. Zna-
czna część komedii Sylwestra Chęciń-
skiego rozgrywać się będzie na pokła-
dzie „Stefana Batorego".
Scenariusz napisał Andrzej Mular-
czyk. Operatorem jest Zygmunt Sa-
mosiuk. Scenografię projektują Jan
Grandys i Tadeusz Kosarewicz. W ftil-
mie — obok Wacława Kowalskiego,
Władysława Hańczy, Marii Zbyszew-
skiej, Haliny Buyno-Łozy, Anny
Dziadyk-Dymnej i Andrzeja Wasile-
wicza — wystąpią Irena Karel | Du-
chyll Martin Smith. Kierownictwo pro-
dukcji sprawuje Jerzy Rutowicz. Film
powstaje w Zespole „Iluzjon”*.
HONOR DZIECKA
Feridun Erol, autor „Ballady o ści-
maniu drzewa” i „Zawodowców”,
przygotowuje komedię „Honor dziec-
ka”, Akcja rozgrywa się sto lat temu
i dotyczy miłosnych perypetii mło-
dziutkiej wychowanicy ordynata. W
filmie wystąpią: Anna Mikuć, Zdzi-
sław Mrożewski, Maria Żabczyńska,
Ewa Ziętek, Emilia Krakowska. Alek-
sander Dzwonkowski i Marek Lewan-
dowski. Zdjęcia rozpoczną się na po-
czątku września pod Łodzią. Operato-
rem iest Tomasz Tarasin. scenogra-
fem Jan Grandys, a kierownikiem
produkcji Tadeusz Baljon. Telewizyj-
ny film „Honor dziecka” powstaje w
Zespole „Silesia'.
„SYRENKA
WARSZAWSKA”
DLA „ZAKLĘTYCH
REWIRÓW"
I „KALINY
CZERWONEJ"
Jury Klubu Krytyki Filmowej SDP
przyznało „Syrenkę Warszawska” —
nagrodę za najlepszy polski film fa-
bularny sezonu 1975/76 — „Zaklętym
rewirom” Janusza Majewskiego. Do
nagrody kandydowały również filmy:
„Skazany” Andrzeja Trzosa-Rastawiec-
kiego 1 „Hazardziści” Mieczysława
Waśkowskiego. Nagrodę dla najlep-
szego filmu zagranicznego na polskich
ekranach między | czerwca 1975 a 31
maja 1976 przyznano radzieckiemu fil-
mowi Kalina czerwona” Wasilija
Szukszyna, a wyróżnienia — „Dys-
kretnemu urokowi burżuazji" Luisa
Bufuela (Francja) i „Ostatnie zada-
nie* Hala Ashby'ego (USA).
Jury stwierdziło, że filmy fabular-
ne wyświetlane w polskiei telewizji
głębiej i śmielej ujmowały problemy
polskiej współczesności, znajdując dla
niej niejednokrotnie odkrywczą for-
mułę artystyczną i wyraziło żal, że
regulamin nie pozwolił na przyznanie
„Syrenki Warszawskiej” filmowi „Per-
sonel” Krzysztofa Kieślowskiego. Ju-
ry zwróciło uwagę zarządowi Klubu
Krytyki Filmowej na potrzebe wpro-
wadzenia odpowiednich zmian w re-
Aulaminie nagrody.
GWIAZDY FILMOWEGO
SEZONU |.
W tradycyjnym plebiscycie czytel-
ników „Sztandaru Młodych”, „Ekra-
nu”, „Gazety Lubuskiej” i „Nadod-
rza” na najpopularniejszych aktorów
sezonu 1975/76 zwyciężyli bohaterowie
„Nocy i dni” — Jadwiga Barańska
i Jerzy Binczycki. Następne miejsca
zajęli Magdalena Zawadzka i Woj-
ciech Pszoniak oraz Małgorzata Po-
tocka i Jan Englert.
SPOTKANIE Z TWÓRCAMI BOLKA I LOLKA
WIELKA PODRÓŻ
W Studiu Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej trwają prace nad pierw-
szym pełnometrażowym filmem animowanym; bohaterami będą Bolek i Lolek.
Mówią twórcy postaci sympatycznych
szek Mech.
WŁADYSŁAW NEHREBECKI: Zrea-
lizowaliśmy już ponad 100 krótkich
filmów o najróżniejszych tematach z
Bolkiem i Lolkiem w rolach głów-
nych; serie bawiły nie tylko najmłod-
szych, Film pełnometrażowy. w któ-
rym akcja może być znacznie bogat-
sza, daie nam nowe. bardzo ciekawe
możliwości, jest jakby ukoronowa-
niem produkcji filmów z tymi boha-
terami.
LESZEK MECH: Seria krótkich fil-
mów. nawet najbardziej popularna,
nie jest nieskończona, dobre pomysły
mie zjawiają sie bez końca, sami au-
torzy tęsknią za czymś nowym. Kro-
kiem następnym, niejako uwarukowa-
nym rozwojem postaci i ich działal-
ności, może być właśnie film pełno-
metrażowy.
W. N.: Nie znaczy to, że po reali-
zacji filmu pełnometrażowego rozsta-
niemy się z Bolkiem i Lolkiem. Chcie-
libyśmy jednak wybierać tylko tema-
ty naprawdę ciekawe i atrakcyjne,
przeprowadzać staranniejszą elimina-
cię. Do tej pory każdy pomysł i te-
mat był dobry, należało tylko zna-
leżć odpowiednią ilość gagów.
L. M.: Bolek i Lolek nie są już wy-
łacznie bohaterami filmowymi, roz-
poczynają życie literackie, myślimy o
opowieściach, w których będą wystę-
powali. dostaliśmy wiele propozycji
od pism i wydawnictw. To będzie dla
nas nowa przygoda, nie mniej pasjo-
nująca niż film. Wydaje mi się, że
to typowy los popularnych bohate-
rów ekranowych — rozszerzają 5wo-
da obecność na inne dziedziny twór-
Cczości, Literackie przygody Bolka
chłopców, Władysław Nehrebecki i Le-
i Lolka mogą się stać inspiracją do
następnych filmów. Na razie jednak
nie zabraknie filmów z tei serii,
wchodzi właśnie do opracowania 13
nowych odcinków _ zatytułowanych
„Bolek i Lolek w kosmosie”
W. N.: Już w czasie pracy nad
ostatnia serią filmów krótkich myśle-
liśmy o pełnym metrażu. W trakcie
pracy nad serią „Bolek i Lolek wy-
ruszają w Świat” zauważyliśmy, że
największym powodzeniem cieszy się
tematyka przygodowa i to nie tylko
wśród widzów. Te filmy są też chęt-
niej rysowane. Dlatego przy filmie
pełnometrażowym zdecydowaliśmy się
na motyw podróży dookoła świata.
Pretekstem dla scenariusza stała się
książka Juliusza Verne'a „W 80 dni
dookoła świata”, nie będzie to jed-
„W 80 dni dookoła świata”
nak ani adaptacja, ani paratraza tej
powieści. Zaczynamy od tego, że w
Anglii znaleziono testament Fileasa
Fogga — spadkobierca musi spełnić
pewne warunki, mianowicie okrążyć
ziemie w tym samym czasie i w ten
sam sposób jak Fileas Fogę — wy-
korzystując tylko takie środki loko-
mocji, jakie istniały w XIX wieku,
Roboczy tytuł brzmi: „W 80 minut
dookoła świata” — co znaczy, że ma-
my przed sobą 80 minut kinowej pod-
róży po świecie. Naturalnie będzie to
podróż z wieloma przeszkodami. Bę-
dzie np. ktoś przypominający detek-
tywa Fixa, taki intrygant — prze-
szkadzacz. człowiek o różnych twa-
rzach i przebraniach. Nie zdradzę fa-
buły, bo tego rodzaju film powinien
być dla widza niespodzianką, zasko-
czeniem. Dotąd nasze filmy opierały
się na muzyce i efektach dźwięko-
wych. W tym filmie Bolek i Lolek po
raz pierwszy przemówią. Będzie też
wiele piosenek. atrakcyjna muzyka
i oprawa rysunkowa. Jesteśmy bar-
dzo zaawansowani w pracach rysun-
kowych, niektóre partie filmu są już
udźwiękowiane. Sądzimy, że ukończy-
my go jeszcze w tym roku, na ekra-
nach zaś pojawi się w przyszłym.
L. M.: Materiał scenariuszowy jest
tak bogaty, że nie mieści się w prze-
widywanym czasie projekcji kinowej,
Nie robimy jednak skrótów — z my-
ślą o późniejszej, już zamówionej
wersji telewizyjnej. Będzie ona peł-
niejsza, z rozbudowaniem niektórych
przygód, ale bez zmiany konstrukcji.
Na razie jednak myślimy wyłącznie o
filmie kinowym, a także o przygoto-
waniu jego wersji obcojęzycznych, bo
takie są już zamawiane.
=
Barbara Wrzesińska i Jan Nowicki w
Łagowie
PLON
LUBUSKIEGO
LATA
VIII Lubuskie Lato Filmowe odby-
wało się pod znakiem tematyki oby-
czajowej w filmie polskim, Hasło
„Obyczaj polski: ekran i rzeczywis-
tość” patronowało przeglądowi 28 fil-
mów ostatniego piętnastolecia oraz
seminarium Stowarzyszenia Filmow-
ców Polskich i Klubu Krytyki Filmo-
wej SDP (piszemy o nim na str. 8).
Niemal wszystkie pokazy w Łagoówie
i w ośmiu miastach województw zie-
lonogórskiego i legnickiego cieszyły
się duża frekwencją.
Jury Stowarzyszenia Filmowców
Polskich pod przewodnictwem Stani-
sława Grzeleckiego przyznało trzy
równorzędne „Złote Grona" filmom
„Trzeba zabić tę miłość” Janusza
Morgensterna, „Sami swoi” Sylwe-
stra Chęcińskiego i „Iluminacja”
Krzysztofa Zanussiego. „Złote Grano
otrzymał także Andrzej Trzos-Rasta-
wiecki za konsekwentne penetrowa-
nie problemów moralno-obyczajowych
współczesności, a w szczególności za
film „Skazany”; fllm ten wyróżniła
swą nagrodą również Koordynacyjna
Rada Artystyczna Kin Studyjnych.
Nagrodę publiczności zdobył film
„Con amore” Jana Batorego.
Jury działaczy kultury filmowej
ZSMP pod przewodnictwem Woicie-
cha Wierzewskiego przyznało nagrodę
Związku Socjalistycznej Młodzieży
Polskiej i Dolnośląskich Zakładów
Metalurgicznych w Nowej Soli, prefe-
rującą walory ideowe | wychowaw-
cze. filmowi „Opadły liście z drzew”
Stanisława Różewicza, „Don Kichot
— nagroda Polskiej Federacji DKF —
przypadł Krzysztofowi Kieślowskiemu
za całokształt twórczości, ze szczegól-
nym uwzględnieniem filmu „Perso-
nel”.
Semik działaczy filmowego ruchu
społecznego, na którym spotkali się
przy jednym stole aktywiści ruchu
kin studyjnych, dyskusyjnych klubów
filmowych i akcji „Z filmem na ty”,
obradował nad problemami rozwoju
kultury filmowej na tle zmian w
strukturze administracyjnej kraju 1 w
systemie rozpowszechniania filmów, a
także wobec przygotowywanej reor-
ganizacji systemu oświatowego. Wnio-
Ski z dyskusji przedstawione zostaną
władzom kinematografii, Bogaty plon
przyniosło dziesięciodniowe spotkanie
zorganizowane przez ZSMP: 85 dzia-
łaczy z całego kraju podzieliło się
swym doświadczeniem i opracowało
wspólną strategię w dziedzinie popu-
laryzacji kultury filmowej wśród
młodzieży robotniczej i _ wiejskiej.
Członkowie Koordynacyjnej Rady Ar-
tystycznej Kin Studyjnych debatowa-
li nad nową, po reformie administra-
cji, geografią ruchu studyjnego i re-
pertuarem kin studyjnych, Swoją na-
radę odbyli także działacze klubowi.
Na okładce:
BOŻENA DYKIEL
Fot. Jerzy Troszczyński
Rozpatrując problemy związków kina z innymi
dziedzinami sztuki, nie można pominąć jego konek-
sji literackich. Dziś o tym, jak zmieniało się kino
pod wpływem nowych prądów w literaturze.
MARIA KORNATOWSKA
dwieczna historia
gii,
„Powieściopisarzem jest ten,
kto dostrzega pierwszy szept
rzeczy wokół siebie i szept ten
doprowadzi do słowa”.
Michel Butor
ilm zrodził się w cieniu
literatury, pod koniec
stulecia, które było
świadkiem niebywałego
jej rozkwitu, wówczas,
kiedy osiągnęła znaczny prestiż
społeczny i dostojeństwo arty-
styczne.
Nie do pomyślenia bez Camusa
Ledwie raczkujące kino pory-
wało się ambitnie na... kilkuna-
stominutowe adaptacje powieś-
ciowych arcydzieł, Duchowy pa-
tronat literatury miał nobilito-
wać nie douczone dziecię jar-
marcznej muzy. Już na samym
początku okazało się — i tylko
nieliczni utrzymywali inaczej,
upatrując w „fotogenii” drogę
przeniknięcia poetyckiej natury
rzeczywistości — że powołaniem
filmu jest opowiadanie. Podobnie
jak powieść, film zaspokaja po-
trzebę człowieka, by żyć choćby
przez chwilę innym — życiem,
wejść w cudzy los, syci jego cie-
kawość świata, ludzi, miejsc,
stanowi namiastkę podróżowania
w czasie i przestrzeni, Jest więc
także wielkim opowiadaczem
fabuł.
Tstnieje wielu zwolenników po-
glądu, że tzw. nowoczesne Środki
wyrazu i pewne zabiegi formal-
ne XX-wiecznej literatury u-
kształtowały się pod wpływem
czy też z inspiracji kina. I tak
formuła „nowej powieści” w wy-
daniu Robbe-Grilleta zdradza
wyraźne pokrewieństwa struktu-
ralne z typem relacji filmowej, z
techniki filmowej wywieść moż-
na sposób narracji, jakim posłu-
żył się Sartre w drugim tomie
„Dróg wolności” itd., itd. Kto za-
ręczy jednak, że nie ma racji
Bazin pisząc, że jest to „wpływ
kina nie istniejącego, kina ideal-
nego, które tworzyłby pisarz...
gdyby był filmowcem...”
Z równym wszak powodzeniem
dałoby się wykazać, że literatura
XX wieku wyprzedziła film w
odkrywaniu nowych, bardzo „ki-
nematograficznych” rozwiązań
konstrukcyjno-formalnych. „To
powieść — pisał przed laty An-
drć Bazin i jego sformułowania
nie utraciły nic ze swej aktual-
ności — okazała najwięcej odwa-
gi w. wykorzystaniu techniki
montażu i burzeniu porządku
chronologicznego. To ona zdoła-
ła podnieść do rangi autentycz-
nej metafizyki efekt nieczłowie-
czego, jakby fizykalnego obiek-
tywizmu. Czyż jakakolwiek kame-
ra znalazła się tak daleko «na
zewnątrz swego obiektu, jak
Świadomość bohatera «Obcego»
Camusa? W istocie wcale nie
wiadomo, czy «Manhattan Tran-
sferr lub «Dola człowiecza» by-
łyby inne bez kina, natomiast nie
ulega najmniejszej wątpliwości,
że «Thomas Garner» i «Obywatel
Kane» nie powstałyby bez Jame-
sa Joyce'a i Dos Passosa. Filmy,
mające odwagę czerpać natchnie-
nie ze stylu powieściowego, któ-
OTKOCZZA
„Zawód: reporter” Michelangelo Antonioniego
|.
Z ducha karnawałowych tradycji
ciąg dalszy ze si
ry można określić jako ultrafil-
mowy, należą wciąż do awan-
gardy”.
rzełom lat pięćdziesią-
tych i sześćdziesiątych
przynosi charaktery-
styczną zmianę: odwrót
od „starej” literatury.
Jedna z dość istotnych rewolucji
w kinie odbywała się pod hasła-
mi kina autorów, kamery-pióra,
stylu reżyserii jako sposobu
przekazywania określonych zna-
czeń. Bunt przeciw literaturze
w kinie, przeciw dominacji fabu-
ły, przeciw konieczności opowia-
dania _ historii, konstruowania
skomplikowanej i podtrzymują-
cej napięcie dramaturgii zmie-
rzał jednak w istocie do na-
dania dziełu filmowemu cha-
rakteru zbliżonego / możliwie
niia nrzygody
najbardziej do wypowiedzi lite-
rackiej, tyle że w duchu literatu-
ry „nowej”. Oto jeszcze jeden z
paradoksów sztuki filmowej.
Jest rzeczą znamienną, że na
przestrzeni swych dziejów kino
najchętniej i z największą dla
siebie korzyścią zwracało się w
stronę literatury drugo- a na-
wet trzeciorzędnej, czerpało soki
żywotne z powieści odcinkowej,
z romansów przygodowych i sen-
sacyjnych. Ten rodzaj twórczości
wyróżnia się zazwyczaj wewnę-
trzną dynamiką. Opiera się na
sprawnie zbudowanej akcji, ka-
lejdoskopowej zmienności sytua-
cji i miejsc; na przewadze opo-
wiadania nad opisem. Autor musi
dbać o utrzymanie uwagi czytel-
nika w stanie ciągłego napięcia.
Dawkuje informacje, zmienia per-
spektywy opowiadania. Nader
często ucieka się do pomocy roz-
maitych chwytów konstrukcyj-
nych w rodzaju paralelizmu, re-
tardacji itd. Gra na emocjach od-
Bolka
|= — "ye Wada WNN Na
biorcy, nierzadko kosztem zdro-
wego rozsądku i logiki, ale za to
z wyraźną znajomością emocjo-
nalnych potrzeb masowego czy-
telnika i mechanizmów jego re-
akcji. Dobra literatura drugorzę-
dna jest przede wszystkim spra-
wą techniki. Konstrukcja drama-
turgiczna odgrywa tu pierwszo-
rzędną rolę. W słynnym artyku-
le „Dickens, Griffith i my” Ser-
giusz Eisenstein stwierdził, że
Griffith, ojciec filmowej narracji,
prawodawca dramaturgii zbliże-
nia i montażu równoległego czer-
pał natchnienie z dramaturgicz-
nych struktur prozy Dickensa.
Dickens tkwi wprawdzie w pan-
teonie klasyków XIX wieku, ale
w sposób bez wątpienia doskona-
ły posiadł umiejętność operowa-
nia sensacyjną fabułą i melodra-
matycznymi perypetiami.
W Ślad za technikami opowia-
dania i kompozycji przeniknął do
kina klimat myślowy owej drugo-
i trzeciorzędnej literatury, jej
światopogląd ideowy i społeczny,
jej moralność. Skrystalizowały
się pewne schematy fabularnych
wątków, typy bohaterów, wzorce
postępowania, motywacji, a na-
wet zachowań. „Sytuacja przygo-
dowa — powiada Michał Bachtin
— to taka, w której może znaleźć
się każdy człowiek jako człowiek.
Co więcej: wszelką ustabilizowa-
ną lokalizację społeczną fabuła
przygodowa traktuje nie jako
ostateczną formę bytowania, lecz
właśnie jako »sytuację«. (..) In-
stytucje społeczne i kulturalne,
podziały na stany i klasy, sto-
sunki rodzinne — wszystko to
tylko sytuacje, w których może
znaleźć się człowiek: ten odwie-
czny i sobie równy człowiek. Fa-
bułę przygodową kształtują za-
dania dyktowane przez odwie-
czną naturę człowieka — przez
instynkt samozachowawczy, żą-
dzę zwycięstw i triumfów, żądzę
posiadania, miłość zmysłową”.
Potwierdzenie i ilustrację wywo-
„Amarcord” Federico Felliniego
dów radzieckiego krytyka odnaj-
dziemy w klasycznych gatunkach:
w westernie, w filmie gangster-
skim, przygodowym, kryminal-
nym. ,
Idąc tropem rozważań Bachti-
na można by zaryzykować twier-
dzenie, że najcharakterystycz-
niejsze gatunki filmowe uformo-
wały się i nadal trwają w kręgu
promieniowania literatury, którą
Bachtin określił mianem skarna-
walizowanej. Więcej nawet: dzię-
ki swym możliwościom technicz-
nym i wyrazowym, dzięki specyfi-
ce oddziaływania na odbiorcę kino
ocaliło i zachowało coś z istoty
„karnawałowego światoodczucia”.
Ostatnie dzieła Felliniego:
„Rzym” i „Amarcord” stanowią
znakomite przykłady tworzenia
nowego gatunku wyrastającego z
gleby tradycji karnawałowej, tak
znamiennej przecież dla kultury
włoskiej, przenikniętej duchem
karnawału z całym jego rozpa-
saniem, obrazoburstwem, skan-
dalicznością i ekscentrycznością,
z całym bogactwem przejawów i
symboli. Fellini — wielki plebe-
jusz — przypomniał wspaniały i
archaiczny rodowód kina, sztuki
traktowanej wszak jako typowy
produkt cywilizacji techniczno-
-przemysłowej.
„Powieściopisarzem jest ten —
zauważył Michel' Butor — kto
spostrzega, że w świecie otacza-
jącym zaczyna się zarysowywać
jakaś struktura, ten, kto się nią
zajmie, będzie ją rozwijał, udo-
skonalał, studiował, aż stanie się
czytelna dla wszystkich*. To
samo można by z czystym su-
mieniem powiedzieć o twórcy
filmowym. I on stara się odna-
leźć i zarazem narzucić rzeczy-
wistości ład, który w niej wyczu-
wa. Ład ten uzmysławia i wyra-
ża jednocześnie, mocą osobliwej
dialektyki, system narracyjnych
i dramaturgicznych reguł gry.
Właściwością kina, na którą
wielokrotnie już zwracano uwa-
gę — jest zdolność samoistnego
przełamywania owych prawideł
gry. W tkankę dzieła, nawet naj-
bardziej hermetycznego, wsącza
się nie kontrolowany w pewnym
sensie żywioł _ rzeczywistości.
Charakter spektaklu zdetermino-
wanego rygorami czasu i mecha-
nizmami odbioru skłania kino do
zagęszczania struktur dramatur-
gicznych, intensyfikacji działania,
do potęgowania „mocnych” zawę-
źleń i point. „Druga natura” po-
pycha je w stronę luźnej, nasy-
conej dygresjami opowieści. Nie
bez powodu jako dwie zasadnicze
formy dramaturgii filmowej wy-
mienia Kracauer 'wątek znalezio-
ny, czyli zakorzeniony w rzeczy-
wistości oraz epizod przesączalny,
czyli otwarty na rzeczywistość.
ak przystało na dziecię epo-
ki, której jednym z proro-
ków stał się Marshall McLu-
han — kino nie rozwija
się bynajmniej w sposób
ciągły, linearny. Z jednej strony
spogląda ku sztuce uczonej, kun-
sztownej, sublirmowanej, z dru-
giej zaś sięga do zasobów, tra-
dycji jarmarczno-plebejskiej, do
twórczości w jakimś sensie pod-
rzędnej, do szmiry i kiczu. Z
jednej strony wybiega ku przy-
szłości, chwyta to, co nowe, mod-
ne, awangardowe, z drugiej zaś
fascynuje je to, co minione. Po-
wraca do zamierzchłych, wyda-
wałoby się konwencji, wskrzesza
wzorce pikarejskiej opowieści,
romanse szkatułkowe i epizo-
dyczne, lubuje się w barokowoś-
ci „ogrodu nie plewionego”. Z
jednej strony hołduje kultowi
wyrafinowanej formy, doskonałej
w swym harmonijnym spełnieniu,
z drugiej zaś proponuje nonsza-
lancję formalno-stylistyczną,
swobodną niedbałość, a nawet
świadomą i zamierzoną niechluj-
ność. Wszystkie te tendencje sta-
piają się pospołu w diabelskim
tyglu kina i co jakiś czas któraś
z nich zdaje się przez chwilę do-
minować, nadawać ton całości.
MARIA
KORNATOWSKA
Układ wielki,
ale życie
normalne
abuła najnowszego filmu Andrzeja J. Piotrowskiego jest
dość schematyczna, ale jego główny bohater wcale sche-
matyczny nie jest, a i zasadniczy konflikt utworu nie
mieści się w ramach utartych schematów. Najciekawsze
jest bodaj to, że trudno rzec, jaki właściwie jest ten bo-
hater. Z jednej strony to zimny karierowicz, który sum
przyznaje, że nie ufa ludziom i zgoła ich nie lubi, z drugiej wszak-
że — jest w tym człowieku jakaś olbrzymia porcja sentymentaliz-
mu. Niby jest to cyniczny gracz, manewrujący ludźmi jak pionka-
mi na szachownicy, a zarazem mamy tu do czynienia z człowie-
kiem, który zupełnie nie umie rozstać się z własną przeszłością.
Toteż z łezką w oku wspomina starą budę, kawiarnię „Pod Nep-
tunem”, gdzie się spotykał z dziewczyną, miejsca w parku, gdzie
uczył się z przyjaciółmi do egzaminów, czy też biuro, w którym
pracował. Można by rzec, że bohater podszyty jest sentymentalnym
chłopcem, który bardzo kochał rodziców, naiwnie wierzył w przy-
jaźń, której nic nie rozerwie, i miłość na całe życie. Chciałoby się
zatem powiedzieć, że jest to trochę hrabia Monte Christo w kie-
szonkowym wydaniu.
Jest w „Wielkim układzie” dość charakterystyczna scena. Oto
bohater poniża kobietę, którą kiedyś kochał. Gdy magle załamała
się jego kariera, dziewczyna go opuściła. Teraz, po latach, kiedy
bohater wypłynął na szerokie wody, chciałaby się przyznać do
błędu, wytłumaczyć, przeprosić, być może nawiązać z nim romans.
Zostaje odepchnięta, wręcz wyrzucona za drzwi, zarazem zaś bo-
hater powiada, że wrócił do swego rodzinnego miasta po to, by ją
znowu zobaczyć. I to ostatnie zdanie jest zapewne prawdziwe. Krót-
ko mówiąc, tak jak bohater jest dwoisty, tak też dwoiste są wszyst-
kie jego uczynki. Po prostu po piętnastu latach nieobecności ten
człowiek (wraca do rodzinnych stron tyleż z chęci odwetu, co
z tęsknoty. W ogóle wydaje się, że motyw zemsty to jedynie mas-
ka, rodzaj samooszustwa, dymna zasłona, która ma przykryć jego
rzeczywiste motywy postępowania.
„Wielki układ” jest opisem bardzo ciekawego i na swój sposób
dramatycznego konfliktu. Z jednej strony mamy człowieka, który
sądzi, że skrzywdzili go najbliżsi przyjaciele, kierując się zwykłą
zawiścią. Balzac powiadał, że w piekle przy polskim kotle nie czu-
wa żaden diabeł, bo co się ktoś z niego wynunzy, to go zaraz rodacy
ściągną do dołu. Bohater sądzi, że tak właśnie postąpili z mim naj-
bliżsi przyjaciele. I być może się wcale nie myli, być może, gdyby
nie wygryziono go z zespołu, to wszystko skończyłoby się wielkim
sukcesem. Z drugiej zaś strony mamy owych przyjaciół. Oni z ko-
lei też sądzą, że zostali skrzywdzeni. Kierując się prywatnymi, ma-
łymi ambicjami bohater nawarzył piwa, które oni musieli później
wypić, łamiąc sobie przy tym kariery. I być może ci ludzie wcale
się nie mylą, być może nawet wtedy, gdyby bohater został z nimi,
cała sprawa zakończyłaby się zwykłym fiaskiem. Dziś tego nie
sposób rozstrzygnąć, ale też mie ma żadnej potrzeby. Widać bo-
wiem, że ta przeszła sytuacja, niezależnie od tego, czy zakończyłaby
się sukcesem, czy porażką, czy bohater by został, czy odszedł i tak
prowadziłaby do konfliktów, bo też po prostu była to sytuacja
konfliktowa. I to nie dlatego, że ktoś miał złą wolę lub też był bez
żadnych racji. Konflikt był niezależny od dobrej woli którejkol-
wiek ze strom, niewykluczone mawet, że stał się tak ostry, ponie-
waż obie strony miały wolę jak majlepszą.
Fabuła „Wielkiego układu” jest dość schematyczna, ale Zbigniew
Kubikowski wtłoczył w nią sprawy, które burzą wszelkie sche-
maty. Mamy ludzi, którzy wymykają się jednoznacznym ocenom,
i sytuacje, których nie sposób rozstrzygnąć jednym pociągnięciem
pióra; mamy więc całą tę życiową loterię, na której nie tylko wygry-
wa nie ten, kto powinien był wygrać, ale gdzie często w ogóle nie
wiadomo, kto wygrał, a kto przegrał.
Wydaje się, że film Kubikowskiego i Piotrowskiego bardzo jest
bliski — wyraziwszy rzecz górnolotnie — skomplikowanej materii
życia. Teraz zaś chodzi już tylko o to, by znaleźć takie schematy
fabularne, dzięki którym spraw istotnych mie trzeba by było wy-
grzebywać z całej powodzi faktów bez znaczenia.
JERZY NIECIKOWSKI
Recenzje
ygląda na to, że pewien
współczesny temat,
wart zgłębienia, odsła-
niający jakiś fragment
prawdy o nas i otacza-
jącej nas rzeczywistości
— znalazł na ekranie swego rzecz-
nika. W „Wielkim układzie” An-
drzej Piotrowski już drugi raz, po
telewizyjnym „Wyjeździe służbo-
wym”, przygląda się mechaniz-
mowi społecznemu, który, gdyby
próbowało się sprawę zbagateli-
zować, można by nazwać biuro-
wymi rozgrywkami, a gdyby
chciało się ją wyolbrzymić — po-
sługiwaniem się stanowiskiem dla
osiągnięcia własnych egoistycz-
nych celów i wykończenia tych,
którzy w ich osiągnięciu przesz-
kadzają.
Istnienie takiego zjawiska jest
oczywiste; samo skonstatowanie,
że podobne rozgrywki mają miej
sce i u nas, byłoby dość jałowe.
W każdym zespole ludzkim, w
którym jedni mają prawo decyzji,
a drudzy obowiązek posłuchu, w.
którym bierze się na siebie okre-
śloną odpowiedzialność, a w za-
mian otrzymuje odpowiedni pres-
tiż, dzieli się pracę, lecz również
pieniądze i przywileje — pojawia
się owa międzyludzka gra. Inte-
resująca dla szerszego grona, tym
razem dla widzów w kinie, może
się stać w paru przypadkach: kie-
dy zajmiemy się jej: wynaturze-
niami, mając na względzie kon-
sekwencje społeczne; potraktuje-
my ją jako okazję do zgłębienia
psychiki działających bohaterów;
skoncentrujemy się na moralnych
aspektach pokazanych działań,
W każdym z tych przypadków
(oczywiście mogą one, a w filmie
pewnie powinny, wystąpić łącz-
nie) otrzymalibyśmy lepszy lub
gorszy, ale poważny, problemowy
film współczesny. Można również
pokazać taki temat w konwen-
cjach kina popularnego, skupia-
jąc uwagę na samym mechaniz-
mie gry, ale wówczas należy pa-
miętać przede wszystkim o tym,
by zaangażować widza emocjo-
nalnie, pozwalając mu ikogoś i za
coś polubić, a kogoś przekreślić.
W filmie problemowym warun-
kiem i podstawą sukcesu będzie
wiarygodna i dociekliwa analiza
specyfiki ukazanych mechaniz-
mów, w filmie popularnym ich
opis może być bardziej powierz-
chowny, a one same — stereoty-
powe. Jednak w żadnym przy-
padku nie wystarczy sam opis
mechanizmu. Na film problemo-
wy to za mało, na popularny —
za nudno.
Taki błąd, ujawniający niezde-
cydowanie wobec tematu i mate-
riału, popełnił realizator „Wiel-
Ikiego układu”. Wiarygodnie
przedstawia pewien aspekt rze-
czywistości, sprawnie opowiada
pewną fabułę i na tym poprzesta-
je. Wprowadza nas w Świat per-
sonelu i zwierzchników, komórek
i instancji, interesów i układów
— ale cofa się przed oceną, wię-
cej — popełnia błędy sugerujące
inną ocenę niż zamierzał. Oczy-
wiście, widz może to wszystko, je-
Śli nie da się zmylić — rozsupłać
sam, wyartykułować racje za re-
żysera. Ale będzie to robił z po-
czuciem, że reżyser nie tyle od-
wołał się do jego rozeznania, ile
przed czymś się uchylił, nie tyle
kazał mu myśleć, ile nie domy-
Ślał czegoś sam.
Główny bohater filmu, bardzo
ważna figura w jakiejś zarządza-
jącej instancji, przyjeżdża do za-
kładów, w których kiedyś praco-
wał, żeby się zemścić na dawnych
Ikolegach za świństwo, które im
łza i spod biurka
WIELKI UKŁAD. Reżyseria: Andrzej
J. Piotrowski,
Wykonawcy: Leonard
Pietraszak, Małgorzata Braunek, Joanna Jędryka, Zygmunt Malanowicz i inni.
Polska, 1976
kiedyś zrobił, a oni w zamian —
jemu. Pełen najlepszego mniema-
nia o swoich przewagach nad
światem, niezdolny choćby przez
chwilę zastanowić się krytycznie
nad swoimi racjami lub ich bra-
kiem, pamiętliwy i małostkowy,
pozbawiony cienia wiadomości,
że postępowaniem człowieka mo-
że i powinno kierować cokolwiek
innego niż egoizm — jest, zwa-
żywszy, że ma prawo decydować
o innych — figurą dosyć groźną.
Na tle nijakich figurek dawnych
kolegów (nasz główny jest w fil-
mie personą centralną, ogląda-
my świat jego oczami), robi wra-
żenie, by się tak brzydko wyrazić,
hycla wśród kundli. A więc bo-
hater i problem, spojrzenie i kon-
statacja, które mogły się stać
punktem wyjścia poważnego fil-
mu o tym, co nas boli w naszej
współczesności, o groźbie prywa-
ty, o wadze racji moralnych —
słowem — o problemie wartości.
Ale tego w „Wielkim układzie”
nie ma.
Głębszą refleksję zastąpiono
sztuczką dramaturgiczną: ogląda-
my mianowicie oczami bohatera
nie tylko świat, lecz i jego same-
go. Zmyleni jego dobrym samo-
poczuciem moralnym gotowi jes-
teśmy uznać na początku racje
bohatera, widzieć w nim niemal
postać romantyczną, by stopnio-
wo zacząć rozumieć, że mamy do
czynienia z pewnym siebie dra-
miem. Rzecz nawet nie w tym, że
część widowni może się w tych
subtelnościach nie zorientować,
nie sprostać zadaniu, jakim jest
ocena bohatera jakby wbrew ob-
razowi; zwłaszcza że zaleca się on
widzowi urokami tzw. silnego
człowieka, co by' chwytliwe, a
jego przeciwnicy, jak o tym była
mowa, są nijacy i kundlowaci.
Gorzej, jeśli widz wyjdzie z kina
z przeświadczeniem, że reżyser
sam przestraszył się oceny swego
bohatera, wymyka się, kluczy;
pozostawia sprawę widzowi nie
dlatego, że mu tak głęboko ufa,
lecz bo to dla reżysera wygod-
ne. Tylko właściwie dlaczego? Cóż
to za obrazoburcza rewelacja —
nazwać drania na wysokim sta-
nowisku draniem?
Żeby na końcu stało się jednak
jasne, że autorzy nie solidaryzują
się ze swoim bohaterem, przegry-
wa i jak niepyszny wraca do sto-
licy. Ale gdybyśmy chcieli potrak-
tować film serio, a nie jako zaba-
wę konwencjami — takie zakoń-
czenie jest znowu unikiem i to za-
sadniczym. Mamy oto na koniec
krzepiący morał, że jeśli jesteś
paskudniczek, to ci i stanowisko
nie pomoże; Abstrakcyjna Spra-
wiedliwość przypilnuje, żeby ci
się draństwo nie udało. Jak na
film poważny, bardzo to naiwne,
dziecinnie dydaktyczne, a przede
wszystkim — niepotrzebne. Jak
wyżej: nie taka to obrazoburcza
rewelacja — powiedzieć, że drań
czasami bywa górą, dodając co się
o tym sądzi.
A może wszystkie te wątpli-
wości i uwagi są nie na miejscu,
może to nie jest poważny film
współczesny, ukazujący pewien
problem społeczny, lecz kino roz-
rywkowe? Po prostu urzędniczy
western? Opowieść o jeźdźcu
znikąd, tj. ze stolicy, szarżującym
zza biurka, i poczciwych farme-
rach, tutejszych, broniących się
spod biurek? Można by ten temat
pokazać i tak, ale wtedy chcieli-
byśmy obdzielić strony naszą
sympatią i antypatią, zachwytem
i odrazą, życzyć dobrym happy
endu i wyczekiwać klęski złych,
z kimś się solidaryzować, kimś
wzruszyć. A w „Wielkim ukła-
dzie” nic z tego; wszyscy albo
nudni, albo paskudni.
Nie mnóżmy uników za reżyse-
ra. Pokazał niebłahe zjawisko, in-
teresująco zrealizował jego me-
chanizm, ale potknął się na tym,
na czym potyka się większość au-
torów naszych współczesnych fil-
mów: nie zdecydował się, co chce
swoim filmem powiedzieć. Zrobił
film na temat „co jest grane”; w
poprawnej polszczyźnie dałoby
się to wyrazić tak: co to wszystko
znaczy, o co chodzi i o co powin-
no chodzić. Nie zadał sobie jed-
nak sam tego pytania.
BOŻENA
JANICKA
ŚWIATEK EMOCJI I PRZEMYŚLEŃ
IKAR (Ikarus). Reżyseria: Heiner Carow. Wykonawcy: Peter Welz, Karin Gre-
gorek, Peter Aust, Heidemarie Wenzel i inni. NRD, 1575.
cych „Ikar” Heinera Carowa,
twórcy głośnej „Legendy o
Paulu i Pauli”, wyróżnia się
pod każdym względem. Fabułka
jest niezwykle prosta — złożony
za to sposób jej opowiadania.
Dziesięcioletni Mathias Wagner,
którego rodzice niedawno się
rozwiedli, chce być lotnikiem.
Ojciec obiecał mu, że w dniu
urodzin odbędą wspólny lot nad
Berlinem. Nadchodzi ów dzień i
chłopczyk przez długie godziny
czeka na wymarzony prezent.
Carow opowiada właśnie o tych
kilku godzinach i osiąga w
„Ikarze” najlepszym, moim
zdaniem, filmie dziecięcym na
naszych ekranach od czasu „Mo-
tyli” Nasfetera — coś co niewie-
lu reżyserom się udało: ukazuje
złożoność motywacji rządzących
postępowaniem dziecka i ich nie-
konsekwencję.
Za to przede wszystkim cenię
film. Zar absolutną prawdziwość
psychologiczną (i _ sytuacyjną.
Dziesięciolatek Carowa. jest jesz-
cze kompletnie niedojrzały emo-
cjonalnie, od nerwów i wrzasku
przechodzi w mgnieniu oka do
czułości, reaguje często włbrew
logice, powodowany. uporem czy
przekorą, przeżywa wszystko im-
pulsywnie i głęboko, a — cochy-
ba najważniejsze — myśli i czu
je bez przerwy.
Carow przekazuje jego stany
dwoma metodami. Jedną z nich
— świat oczyma chłopczyka —
ilustruje scena, w której na ek-
ranie dominuje widelec pełen je-
dzenia i, na zmianę, żujące po-
karm usta narzeczonego matki,
To Mathiasowi, który czeka na
ojca i wyobraża sobie, że ten nie
chce spotkać w domu obcego,
owa uporczywa idea uniemożli-
wia oderwanie wzroku od „wuj.
ka”. Po chwili koncentracja staje
się nie do zniesienia przez swą
N: tle innych filmów dziecię-
intensywność i następuje wy-
buch.
Metoda druga — operowanie
zbliżeniami twarzy — jest mo-
żliwa dzięki bardzo dobremu ak-
torstwu małego Petera Welza.
Ileż, dla przykładu, wyraża jego
buzia wtedy, kiedy Mathias 0-
trzymuje od ojca prezent — nie
ten, którego oczekiwał. I za-
wód, że tatuś nie pamiętał o
obietnicy, i radość — bo prezent
jednak jest efektowny, i kinder-
sztubę nakazującą ukrywanie
przykrości, i niechęć przed spra-
wieniem przykrości ojcu, i upa-
dek tego ideału, jakim był on
dotychczas
Udało się w „Ikarze” jeszcze
jedno: opowiedzenie filmu spo-
sobem zbliżonym: do sposobu my-
ślenia i odczuwania dziecka. Ma-
thias widzi jeszcze zjawiska na
zasadzie dodawania: i. „ To
jest widoczne w czytanym prze-
zeń wypracowaniu, a także w
monologach wewnętrznych, w
których opowiada o przyjacielu.
Ujmujące, dziecięce dążenie do
wyczerpania tematu udziela się
reżyserowi. Ale odpowiada to je-
go zamiarom. Carow bowiem nie
użala się nad losem dziecka z
rozbitej rodziny, a jedynie poka-
zuje, jakie to dziecko jest. Na
czym mu zależy, co sprawia mu
radość, jak zdobywa doświad-
czenia i jak je utrwala, jak emo-
cje utrudniają mu widzenie rze-
czywistości w jej właściwym
kształcie. Mathias nie chce np.
przyjmować do wiadomości fak-
tów: niewygodnych. I może naj-
lepszą sceną „Ikara? jest ta, w
której przyjaciel i rówieśnik
Mathiasa żąda od niego, by
wreszcie uwierzył, że jego matka
kocha obcego pana.
Carow nikogo nie oskarża.
Przeciwnie: wszyscy dorośli są
pełni najlepszej woli. Tylko „nie
wyczuwają” dziecka. Z kolei
Mathiasa można uznać za noz-
kapryszonego, niekonsekwentne-
go berbecia. Ale tu chodzi o por-
tret, o fakty — nie o racje. Ca-
row odważnie, wbrew przeko-
naniu każdego z rodziców, że oni
najlepiej znają własne dziecko,
komponuje bezstronny wykład o
świecie wewnętrznym małego
człowieka, podaje go nam, do-
rosłym, na tacy.
Prościutka jest legenda o De-
dalu i Ikarze. Równie prościut-
ka jest jej interpretacja Hokona-
na przez skrzywdzonego Mathia-
sa. Ale też „Ikar” to film dla
dzieci, które znajdą na ekranie
przyjaciela, będą z nim potem
długo rozmawiać i wyobrażać so-
, że się z nim bawią. I one
pomogą mu zebrać poharatane
skrzydła. A my, dorośli?
JACEK
TABĘCKI
BĘC HUJA W CZOŁO I JEST WESOŁO
Z PODNIESIONYM CZOŁEM (Walking Tall). Reżyseria: Phil Karlson. Wyko-
mawcy: Joe Don Baker, Elizabeth Hartmann, Gene Evans i inni, USA, 1973
dla dzieci. Stary, skorumpowa-
ny szeryf zabity w wypadku
samochodowym. Barman — za-
bójca zastrzelony przez szeryfa
Pussera. Bajzel-mama Callie Hac-
ker zastrzelona przez Pussera.
Dwóch facetów z knajpy „Szczęś-
liwy Zakątek” staranowanych sa-
mochodem przez Pussera, Lutie
Mcweigh najpierw skatowany,
potem utopiony przez gang Calie,
wreszcie szlachetna i niewinna
małżonka Pussera — zastrzelona
przez gang Callie.
Fae — trupia wyliczanka nie
Buford Pusser — jak widać mający
niezgorszy udział w tej rzeźni — pra-
wie na śmierć porżnięty (,,200 szwów.
Trzeba było wezwać krawcową” —
komentuje lekarz, po dwakroć po-
strzelany jak tarcza, z broni maszyno-
wej, z odległości nie większej niż dwa
metry. Po wielekroć bliski śmierci,
człowiek o niespożytej witalności i
odporności psychicznej.
Katowanych i bitych, postrzelonych
przypadkowo, śmierci nie eksponowa-
nych na ekranie, domniemanych — po
stronie „dobra” i „zła” — nie liczę
Ale chyba i tak, jak na małe mia-
steczko, nawet w stanie Tennessee —
wystarczy.
Stanowczo za dużo, jak na warunek
niezbędny ustanowienia prawa i spra-
wiedliwości. Na warunek nie tylko
niezbędny, ale — jak dowodzi szeryf
Pusser — jedyny.
Dużo bardziej za dużo na rzeczy-
wistość niż na film, który mógłby
być głupią, okrutną baśnią dziejącą
się za siedmioma rzekami, w jakimś
było nie było. Bowiem Buford Pusser
jest postacią prawdziwą, bohaterem
Ameryki sezonu 69/70. Ten były mary-
narz, szeryf-legenda, miał był powie-
dzieć, że film „Z podniesionym czo-
łem” w 80 procentach zgodny jest z
rzeczywistością. Wystarczyłoby Znacz-
nie mniej, by przestać mówić o filmie
(sprawnie' w konwencji sensacyjno-
-westernowej zrobionym przez Phila
Karlsona), a zacząć o rzeczywistości.
Buford Pusser, byczysko o prawym
sercu, drewnianą pałą wymierza spra-
wiedliwość, a kiedy kija nie starcza,
sięga po pistolet. Zaprowadza ład i
porządek, niszczy zło: hazard, pijań-
stwo i prostytucję, Czarną Siłę (Black
Power) w owieczki przemienia, stano-
wiąc jednego z wściekłych, Obrę,
swoim zastępcą. Prawo pięści — śdeal-
na recepta na przywrócenie niegdy-
siejszego ładu, na wkomponowanie w
piękny doprawdy krajobraz, dobrych,
uśmiechniętych ludzi. Za pomocą
pałki policyjnej, za pomocą policyj-
nej polityki (big stick policy).
W filmie bohater jest powracającym
z Wietnamu komandosem (z tych, co
mawiają o sobie, jak Mr Majestyk:
„Byłem instruktorem komandosów,
trafiłem do niewoli, przyprowadziłem
czterech.”). Zło, które zapanowało w
miasteczku, zalęgło się podczas jego
nieobecności. Zabrakło takich jak on,
wspaniałych facetów i szuje przejęły
władzę, skorumpowały aparat ścigania
i sprawiedliwości, zaś porządnym lu-
dziom (milczącej większości) kazali
cicho siedzieć w swoich domach. Ale
niechaj tylko dzielny Pusser_ wróci,
niechaj, gdy sprawiedliwość nie po-
może mu, zgwałci ją po raz pierwszy
brawurowym samosądem — włama-
nie, pobicie z uszkodzeniem ciała
(zwolnienie ponad 20 dni), a może i
trwałym kalectwem, rabunek ponad
3000 dolarów — potem powystrzela
szulerów, alfonsów, wzruszy serca
swoim hartem i kalectwem, śmiercią
kobiety-matki, i wszystko będzie do-
brze! Tłum, który kiedyś palił cza-
rownicę w Salem, teraz spali stoliki
do gry, krzesła, symbole zła (?) 1 od-
śpiewa radośnie song o Pusserze, jak
śpiewał kiedyś nabożne purytańskie
pieśni.
Ideologia filmu jest dla mnie jedno-
znaczna: przeciw gangsterom — gang-
sterskie metody, jeżeli sędziowie i ad-
wokaci są skorumpowani, służą niedo-
brym bogom — i my łammy prawo,
zabijajmy w imię słusznej sprawy,
mając porękę — kalectwo nabyte W
walce ze złem, żałobę po zastrzelonej
przez złoczyńców żonie.
I to nie jest powrót do zasady „oko
za oko”, to nie tylko sprawa poryw-
czości i gwałtowności Pussera, jego
prawego i prawnego prymitywizmi, to
gorzej. W mieście bezprawia prawo
stanowione pałką i gwałtem jest fa-
szyzmem. Filmowy SA-man Pusser ma
najczystsze intencje, ale jest morde
cą. SA-man Pusser nie da się skorum-
pować, jest uczciwy, jest idealistą, ale
da się poprowadzić, chętnie pójdzie
niszczyć zło, byleby mu wskazać,
gdzie ono jest. To nie tragiczny bo”
hater filmu Andrć Cayatte'a „Wszy-
scy jesteśmy mordercami”, którego
wojenna strzelanina wprowadziła w
amok strzelania, to jeden z tych by-
łych_ członków 'Freikorpsów, którzy
po Kryształowej Nocy, jeżeli przeży-
Ja, mają szansę zrozumieć. To nie
Biedermann, który przegrywa z pod-
palaczami, ale i nie von Ossietzky.
To, niestety, podpalacz. „Niestety
dlatego, że Pusser jest wewnętrznie
uczciwy, chce dobrze, chce ładu i po-
rządku.
Nie mam nic przeciwko byłym
zapaśnikom, ale nie wierzę, iż
kiedy zawodzi coś w małym mia-
steczku w stanie Tennessee, w ja-
kimkolwiek innym miasteczku, w
jakimkolwiek powiecie, jeżeli się
do roboty zabiorą prości, dobrzy
ludzie, nastąpi pokój na ziemi.
Nie, żebym nie wierzył w idące
w parze z ubóstwem duchowym
prawość i charakter. Nie wierzę,
żeby przemoc i gwałt, i tylko
przemoc i gwałt — bez względu
na intencje — mogły prowadzić
dokądkolwiek indziej, jak do re-
wolucji nihilizmu. Mogą być od-
ruchem rozpaczy, wspaniałą ce-
chą charakteru — ale zła nauczy-
cielka — historia — uczy wobec
nich daleko idącej podejrzliwości.
WALDEMAR
CHOŁODOWSKI
7
Książki
NAD
PASOLINIM
Trudny do przewidzenia bieg
wypadków narzucił inną perspek-
tywę lektury „Kina Pasoliniego"
Jerzego Kossaka, niż to zakładał
autor. Książka znajdowała się w
druku, gdy nadeszła wiadomość o
śmierci wybitnego włoskiego fil-
mowca. Wszystko to, co kryło się
w sferze jego planów i zamierzeń,
co czyniło tę nieprzeciętną postać
kina autorskiego ambiwalentną,
nie do końca jasną i skrystalizo-
waną, przestało mieć znaczenie.
Zaczęły się liczyć tylko fakty: fil-
my, teksty krytyczne, publicysty-
ka, działalność polityczna. Tym-
czasem ideą przewodnią szkiców
Kossaka była nie tyle zamknię-
ta monografia Pier Paolo Pasoli-
niego, nie tyle opis różnych sfer
jego aktywności artystycznej i
ideowej, co refleksja ogólniejsza o
kinie i kulturze współczesnej
„przy okazji Pasoliniego".
Zamysł tej książki budzić musi
szczególne zaciekawienie. Wciąż
rzadkie są w naszej literaturze
filmowej próby wyjścia poza mo-
tywacje czysto artystyczne, poza
kontur postaci lub nurtu w stronę
zjawisk szerszych, determinują-
cych sztukę naszej epoki, pogra-
nicza polityki i ideologii. Nie dzi-
wię się wyborowi Kossaka: casus
Pasolini wydawał się idealny dla
egzemplifikacji sporów o hory-
zonty poznawcze, o preferencje
określonych wartości w kulturze
współczesnej, Cała działalność
autora „Ptaków i ptaszysk” pełna
była inspirujących sprzeczności.
Namiętnie dyskutujący o linii le-
wicy włoskiej, zaangażowany w
spory dnia dzisiejszego — równo-
cześnie uciekał w swych filmach
w estetyzm i stylizację odległych
epok mitycznych. Demonstrując
w licznych tekstach teoretycznych
wysoki stopień świadomości ba-
dawczej — w twórczej praktyce
ten sam Pasolini uprawiał kon-
sekwentnie kino sensualne, nie
poddające się racjonalnemu roz-
biorowi. Publicysta zwalczający
wynaturzenia burżuazyjnej sztu-
ki i kultury, a zarazem twórca u-
siłujący „wmontować” wulgarne
i obsceniczne motywy do wła-
snych „konstrukcji ideowych
wyższego rzędu” — który w isto-
cie dzięki nim — a nie bynaj-
mniej dzięki intelektualnym kon-
cepcjom, zyskiwał poklask audy-
torium najdalszego od jego świa-
topoglądu i postawy.
Intencje Jerzego _ Kossaka
„przestrukturowała” śmierć wło-
skiego artysty. Trudno czytelni
kowi nie szukać w tej książce te-
stamentu Pasoliniego, zwłaszcza
że to on sam wypowiedział zna-
mienne słowa: „Śmierć dokonuje
błyskawicznego montażu naszego
życia: czyli wybiera jego momen-
ty naprawdę znaczące. (...) Tylko
dzięki śmierci nasze życie pozwa-
la ham się wyrazić”. Kapitalny
komentarz odautorski — i zara-
zem spóźniona propozycja. Czy
„Kino Pasoliniego” nie sprawia w
tym kontekście zawodu? Chociaż,
jak się rzekło, książka najdalsza
była od zamiarów tak biograficz-
nych, jak i opisowych, to prze-
cież oblicze Pasoliniego, jakie ze
szkiców Kossaka się układa, na-
biera znamion pasjonujących.
Tym więcej, że włączono do to-
mu kilka szkiców teoretycznych
włoskiego twórcy w nowych bądź
nie znanych dotąd szerzej nasze-
mu audytorium przekładach.
Mając w pamięci choćby tylko
pewne obrazy Pasoliniego, który
nie miał szczęścia do polskich e-
kranów (albo też odwrotnie —
nasz repertuar do jego dzieł), wy-
rusza się — dzięki tej lekturze —
w intelektualną podróż pełną nie-
spodzianek. Podróż ukazującą w
perspektywie sugerowanej przez
Jerzego Kossaka nowe pejzaże i
nieznane zjawiska — niczym re-
nesansowy portret artysty, w któ-
rym tło niekiedy bardziej przy-
kuwa uwagę niż fizjonomia boha-
tera. Czytając „Kino Pasoliniego”
otrzymujemy wgląd w skompli-
kowane alternatywy _ włoskiej
sztuki powojennej, odbijającej w
sposób skrajny procesy zacho-
dzące także w innych społeczeń-
stwach zachodnich, gdzie silna i
dynamiczna lecz pełna sprzecz-
ności jest twórczość lewicy. Me-
andry drogi twórczej Pasoliniego
— od hermetycznej poezji w dia-
lekcie friulijskim, poprzez odkry-
cie prawdziwego oblicza ludu,
którego język był dlań tylko eks-
trawaganckim tworzywem; od fa-
scynacji subkulturą przedmieść
rzymskich i uniwersum jego mie-
szkańców — po programową re-
waloryzację tradycji literackiej
— spod znaku „Dekamerona” i
„Opowieści Kanterberyjskich” —
w duchu plebejskim; od drapież-
nego „Włóczykija” i „Mammy
Romy” — po wysmakowany
„Kwiat tysiąca i jednej nocy” —
oto bieguny kilku znamiennych
paradoksów, jakie uzmysławia Je-
rzy Kossak.
Książka otwiera kwestie godne
odrębnych monografii, dotyka
nieoczekiwanych aspektów kina i
sztuki naszych dni, które nie mo-
gły tu zostać wyczerpane; mno-
ży pytania długo towarzyszące
po jej lekturze. „Kino Pasolinie-
go” odkryło niecodzienność Paso-
liniego-filmowca i przenikliwość
Pasoliniego-teoretyka, pozosta-
wiając otwarte pole także dla na-
stępców. Nie muszę dodawać, iż
sam już model książki Jerzego
Kossaka, jej aspiracje i ton są 0-
biecującym precedensem w _do-
tychczasowej polityce WAiF-u.
Czyżbyśmy stali u progu jej no-
wej ery?
WOJCIECH
WIERZEWSKI
Jerzy Kossak: „Kino Pasoliniego".
wydawnictwa Artystyczne i Filmo-
we, Warszawa, 1976
ŁAGÓW 1976
Spór
obyczajowość
gowie zaskoczyło wszystkich
piękną pogodą — co się rzad-
kow ostatnich latach zdarzało
— ji kto żyw pędził nad jezioro, by
się opalać lub popływać kajakiem.
Wpłynęło to, oczywiście, na udział
w dyskusji na seminarium Sto-
warzyszenia Filmowców Polskich
i Klubu Krytyki Filmowej SDP.
Gorzej, że do Łagowa nie dotar-
ło kilku referentów, na których
wszyscy liczyli: prof. dr Antoni-
na Kłoskowska oraz doc. dr Bro-
nisław Gołębiowski i doc. dr Zbi-
gniew Bokszański. Było to o tyle
istotne, że temat — obyczajowość
w filmie polskim — nieco się
zatarł i w wystąpieniach innych
referentów, np. Tadeusza Roba-
ka, Bolesława Michałka, Kazi-
mierza Kowalewicza czy Jerzego
Niecikowskiego przybrał zgoła
tormy przyczynkarskie.
Prof. dr Henryk Jankowski
stwierdził, że wynikało to z kil-
ku drobnych / nieporozumień.
Obyczaje są tylko zewnętrznoś-
l ubuskie Lato Filmowe w Ła-
W tradycji groteski
cią życia. Ważniejsza jest posta-
wa jednostki wobec rzeczywis-
tości, jej cele działania wynika-
jące ze związków z historią. Gdy
otym zapominamy, pojawiają się
nieporozumienia. Opisuje się
barwne zachowania ludzi, które
na ogół rozpatrywane są w oder-
waniu od wszystkich przemian
zachodzących w kraju na prze-
strzeni lat, Nikt z filmowców
polskich nie zajął się na przy-
kład wpływem migracji wielu
środowisk na zwyczaje, normy
obyczajowe, nawyki i mowę lu-
dzką w wielu regionach. Ogrom-
nym polem do popisu byłyby
zwłaszcza lata tuż powojenne.
Na ziemie zachodnie przyjeżdża-
li repatrianci zza Bugu. Mieszali
się z autochtonami i emigranta-
mi wracającymi z Francji, z in-
nych krajów zachodniej Europy.
Dochodziło do spięć i konfliktów,
których nikt, poza sporadycznym
przypadkiem „Samych swoich” i
„Nie ma mocnych” Sylwestra
Chęcińskiego, nie potrafił uchwy-
cić.
Równie
ważne zmiany w
„Rejs* Marka Piwowskiego
Trop nie podjęty
kształtowaniu charakterów, w
zbiorowości ludzkiej zachodziły w
wielkich ośrodkach przemysło-
wych: w Nowej Hucie, na Ślą-
sku, w Gdańsku czy Wrocławiu.
Zawodów górnika i hutnika u-
czyli się młodzi ludzie z Kielec-
kiego i Rzeszowskiego. Musieli
pokonać wiele trudności, za-
nim awans społeczny uczynił ich
godnymi partnerami tych, któ-
rzy żyli tu od pokoleń, przenosi-
li miłość do pracy pod ziemią z
ojca na syna. Rytuał norm i na-
wyków obyczajowych pięknie
ukazał Kazimierz Kutz w dwóch
swoich filmach: „Sól ziemi czar-
nej” i „Perła w koronie”. Poza
tym niewiele mieliśmy tych
spraw na ekranie aż do czasu
znanego serialu Zbigniewa
Chmielewskiego „Dyrektorzy”, w
którym autorzy spróbowali uka-
zać skomplikowane drogi awan-
su: zawodowego, _ społecznego,
naukowego. Grudzień 1970 roku
uzmysłowił, że Polska stanęła
przed olbrzymimi problemami
związanymi z rewolucją nauko-
wo-techniczną i jeśli chce być
państwem w pełni nowoczesnym,
musi pomnożyć i przekształcić
swój potencjał przemysłowy,
zwiększyć tempo produkcji, a to
znowu wiąże się z przemianami
stylu pracy, nauką posługiwania
się skomplikowaną techniką, z
podniesieniem ogólnej kultury
zawodowej. Problemy te czekają
na swojego odkrywcę w. filmie.
czymś, co można by nazwać
rozluźnieniem w sferze oby-
czajów i życia rodzinnego.
W Łagowie podniósł te
sprawy Tadeusz Robak upatrując
mistrza opisu takich proble-
mów w Krzysztofie Zanussim,
0 becnie jednak grzęźniemy w
który od lat z dużą wnikliwością
próbuje ukazać różnorodność po-
staw moralnych pojawiających
się w środowisku naukowym i
konfliktów z tyćh postaw wyni-
kających. Ale resztę reżyserów
zadowalają już tylko drobne
sprawy małżeńskie, nieumiejęt-
ność współżycia ze sobą, sprowa-
dzane nieraz do stereotypów i
nawyków. Jest to dość niebezpie-
czne w filmie, (choć i takie ele-
menty znajdują zwolenników.
Bolesław Michałek uważa, że
określone stereotypy zachowania
i ubioru były siłą dawnych kine-
matografii, które stworzyły swo-
je szkoły. Przykładem będzie tu
film radziecki z lat poprzedzają
cych drugą wojnę światową. Wi-
dzieliśmy tam zawsze bohatera
o ogromnym poczuciu humoru, z
nieodłączną harmoszką i kaszkie-
tem fantazyjnie zsuniętym z czo-
ła. Przykładem będzie film ame-
rykański, który wprowadził na
ekran cały rytuał nonszalanckie-
go zachowania, swoistej gry ak-
torskiejj siadania na brzegu
krzesła, lub kładzenia nóg ma
stole. Nie powinniśmy się bronić
przed stereotypami. Winny one
jednak stać się odciskiem rzeczy-
wistości, zachowywać na ekranie
samodzielne życie i wychodzić
niejako w kierunku upodobań
widzów, którzy wtedy uznają je
za zgodne z oczekiwaniami i
przyjmują za swoje.
Niepokojące jest jednak, żeowe
stereotypy nawyków i zwycza-
jów odciskają się w polskich fil-
mach na kilku zaledwie spra-
wach. Będzie tu wchodzić w grę
rytuał pijaństwa i rytuał pracy
zawodowej, z którą nikt nie
chce łączyć swych planów życio-
wych. Raczej, jak dowodzi „Con
amore”, młody człowiek dość ła-
two dla miłości do dziewczyny
rezygnuje z wielkiej kariery mu-
zycznej, choć nie zawsze musi to
być konieczne.
tracji różnych środowisk z
punktu widzenia pozostałości
nawyków mieszczańskich, W
tej dziedzinie film polski od-
nosi niejakie sukcesy. Okazuje
się, że lepiej udaje się ośmiesza-
nie czegoś, ukazywanie w świe-
tle krytycznym cech negatyw-
nych niż przekazywanie wzo-
rów do naśladowania. Ostrą roz-
prawą z dulszczyzną i to utrzy-
maną w tradycji gombrowiczow-
skiej groteski był „Rejs” Marka
Piwowskiego. Tym samym pro-
blemom poświęcony był film
Mieczysława Waśkowskiego „Har
zardziści”, Widzieliśmy tu kilka
kapitalnych portretów ludzi, któ-
rych gubi zachłanność, dążenie
do „robienia pieniędzy” za wszel-
ką cenę. Ukazanie negatywu po-
zwala na refleksję, zastanowienie
się nad codziennością, nad tym,
co naprawdę przeszkadza nam w
życiu. Pamiętać bowiem należy o
przykazaniu, trafnie uchwyco-
nym przez prof, Henryka Jan-
kowskiego, że nie należy potępiać
z góry pewnych Środowisk, o któ-
rych głosi fama, że nieuczciwie
zarabiają pieniądze. Z kolei bo-
wiem pieniądz zarobiony uczci-
wie, nie musi być uczciwie wy-
dawany. Jest wtedy imiejsce na
krytykę i potępienie niewłaści-
wych postaw moralnych.
Dziwnym trafem niewielu re-
ferentów zajmowało się filmami
Krzysztofą Wojciechowskiego, a
przecież oba, „Kochajmy się”
i „Rodzina*, przynoszą boga-
ty obraz przemian obyczajowych
| stnieje ogromna sfera pene-
Nu
„Rodzina* Krzysztota Wojciechowskiego
na wsi. Dyskutuje się na temat
formuły paradokumentalnej przy-
jętej przez autora dla uchwycenia
rzeczywistości. A przecież poprzez
nią Wojciechowski dociera głę-
biej, Przekazuje autentyzm za-
chowania się ludzi i przemiany
jakie się dokonują w ich men-
talności pod wpływem rozwoju
socjalistycznej Polski. , Jest to
proces niesłychanie skompliko-
wany i trudny do uchwycenia,
tym więcej zastanowienia i re-
fleksji winny przynieść oba fil
my w publikacjach im poświę-
conych.
wpłynęło na konkretyzacje
myśli na temat obyczajo-
wości i jej obrazu w filmie.
Próbowano raczej rzucać
pewne propozycje, przedstawiać
różnorodne sprawy do dyskusji
z czego jednak nie wynika ji
kiś pełniejszy obraz filmu pol-
skiego. Sterą obyczajowości pozo-
stała tym, czym jest istotnie:
zewnętrznością życia. Powinna
być raczej punktem wyjścia ani-
żeli obszarem penetracji. Poprzez
obyczajowość dochodzi się do
spraw ważniejszych: do spraw
społecznej natury, do rozważań
na tematy etyczne i moralne, ide-
owe i historyczne. Jeśli nie roz-
winie się zjawiska w ciągłości
iego przemian, pozostanie jedynie
odblask efektownych dowodzeń,
6 orące lato w Łagowie nie
które raczej świadczą o. stylu
myślenia prelegenta aniżeli ©
rzecząch i zjawiskach, którymi
się zajął.
JANUSZ SKWARA
e
© W twórczości Pana LEZ
dwa okresy. W _ pierwszym —
„Sieriożyć "1" „Bwakuacji** dominowa"
ly sprawy zwykłych ludzi, odzywały
się echa woiny. W drugim pojawia
się nowy bohater — człowiek ja-
ko twórca. jako wybitna indywid
ność; to jest chyba wspólny mi
nownik tak różnych, a jednocześni
tak bliskich sobie guson jak „Czaj-
kowski” i „Wybór cel
— Nie jest to ani nagła, ani
przypadkowa zmiana, ale rezul-
tat pewnej ewolucji. Ogniwem
pośrednim jest nie znany w Pol-
sce film „Dzienne gwiazdy”, hi-
storia obrony Lenigradu widzia-
na oczyma poetki Olgi Bergholc.
Rzeczywiście, interesują mnie
wybitne jednostki, twórcy i na-
ukowcy wywierający wpływ na
sztukę i na naukę, a pośrednio i
na politykę. W osiągnięciach
wielkich ludzi jest właśnie mia-
ra człowieczeństwa. Człowiek jest
dlatego człowiekiem, że posiada
zdolność tworzenia, przekracza-
nia samego siebie, że myśli nie
tylko o sobie, ale i o innych. W
»Sierioża” (1960).
Z „Filmem”
IGOR TAŁANKIN
tym sformułowaniu zawiera się
również polemika z konsumpcyj-
nym stylem życia. Szczególnie
interesuje mnie relacja wybitna
jednostka _— _ społeczeństwo,
wzajemne oddziaływanie, wpływ
i odpowiedzialność wielkiej ii
dywidualności. A także jej po-
święcenie, jej odwaga, jej dra-
mat, kiedy nie może przekonać
środowiska: do swoich idei. Do-
dajmy do tego skomplikowane i
niejednoznaczne procesy tworze-
nia, nadawanie rzeczywistości
nowych znaczeń i funkcji. Taka
działalność na polu sztuki, nauki,
techniki czy nawet polityki to
przejawy ludzkiego geniuszu.
© Jakie są Pana plany filmowe?
— Zamierzam przenieść na ek-
ran „Klima Samgina”, chyba
największą i najmniej znaną po-
wieść Maksyma Gorkiego. To
rozległe dzieło obejmuje ostatnie
czterdzieści lat przedrewolucyj-
nej Rosji, ukazuje klęskę burżu-
współreżyser — Gieorgii Danielila
zeawE
iw
Fakty
i wyobraźnia
rozmawia radziecki reżyser
azyjnych złwizeń. Powieść — je-
dna z największych w. dwudzies-
towiecznej prozie — zawiera
wszechstronną analizę pewnego
odłamu rosyjskiej inteligencji.
Postać tytułowa to adwokat z
prowincji starający się za wszel-
ką cenę zrobić normalną miesz-
czańską karierę w Moskwie i Pe-
tersburgu: człowiek bezwolny,
idealnie przeciętny, nie rozumie-
jący wielkich procesów społecz-
nych i politycznych, jakie toczą
się obok niego. Wielotomową po-
wieść pisał Gorki przez ostatnie
trzynaście lati to jest jakby sum-
ma jego wielkiej wiedzy psycho-
logicznej, społecznej i politycz-
nej, jego bogatych doświadczeń
artystycznych. Do niedawna u-
ważano amorficzność i pewne —
moim zdaniem — zamierzone
rozchwianie tego nie dokończone-
go dzieła za wadę. Teraz, kiedy
gusty się zmieniły — traktuje się
to jako zaletę. Z perspektywy
lat coraz bardziej doceniamy nie-
przeciętne walory utworu. W po-
wieści jest wiele śmiałych roz-
wiązań formalnych. Oto w. prze-
dedniu rewolucji 1905 roku Klim
Samgin spotyka Gorkiego jako
postać historyczną. Ten chwyt
zachęcił mnie do rozszerzenia tła
historycznego, przed laty dobrze
znanego, dziś rysującego się nie-
dość wyraźnie. Do scenariusza,
nad którym pracuję wspólnie z
Budimirem Mietalnikowem,
wprowadziliśmy wiele postaci
historycznych: Lenin, Lew Toł-
stoj, Majakowski. Na kanwie po-
wieści Gorkiego powstać więc
może wielka panorama przedre-
wolucyjnej Rosji, już nie jedne-
go odłamu rosyjskiej inteligencji,
ale całego społeczeństwa. O ek-
ranizacji „Klima Samgina” my-
Ślałem od dziesięciu lat, długo
szukałem właściwego klucza in-
terpretacyjnego. Wydaje mi się,
że filmy, które do tej pory stwo-
rzyłem, były przygotowaniem do
tego odpowiedzialnego zadania.
Bo ekranizacja obejmie cykl 4
dużych filmów historycznych:
każda część będzie zamkniętą
dramatungicznie i stylistycznie
całością. Temat — rodzenie się i
kształtowanie procesów społecz-
nych 0 ogromnej doniosłości,
Ścieranie się różnych poglądów,
sił — wymaga różnorodnych
środków artystycznych, od rekon-
strukcji historycznej do analizy
psychologicznej, od symboliki do
faktów. Trudno teraz przesądzać,
co nam podsunie obraz, aktor,
sceneria, Jeśli chodzi o stylisty-
kę — scenariusz przypomina
trochę „Mistrza i Małgorzatę”
Michaiła Bułhakowa. Będzie w
nim kilka równoległych, nie
przecinających się linii fabular-
nych. Do końca tego roku za-
kończymy prace literackie, w
przyszłym chcemy przystąpić do
zdjęć.
© Jakie procesy i zjawiska artys-
tyczne w kinematografii radzieckiej
uważa Pan za najciekawsze?
— Te same co w kinie świato-
wym. Nasi reżyserzy coraz śmie-
lej korzystają z doświadczeń za-
granicy, a jednocześnie ich dzieła
wpływają na twórczość filmową
w innych krajach. Za najciekaw-
sze uważam dwie wydawałoby się
przeciwstawne, a jednak — jak
pokazuje praktyka — uzupełnia-
jące się tendencje: dążenie do do-
kumentalizmu i dążenie do krea-
cjonizmu. Z jednej strony nagie
fakty i konkret, z drugiej — wy-
obraźnia i poezja, Dawniej domi-
nowała w kinie artystycznym jed-
na tendencja, jedna moda. Czy
twórcy to odpowiadało czy nie,
musiał się jej podporządkować.
Teraz wszystko co wartościowe
i artystycznie dojrzałe jest mod-
ne i akceptowane, zarówno przez
krytykę, jak i przez widzów. Pro-
stota obok barokowej widowisko-
wości, fakty. historyczne obok
psychologicznych analiz, melodra-
nWybór celu” (1875)
matyczne wątki obok historycz-
nych rekonstrukcji. Każda forma
wypowiedzi jest artystycznie u-
prawniona, każdy temat godny
kamery filmowej.
"To, co mówię, odnosi się zarów-
no do kina światowego, jak i do
filmu radzieckiego. A nasza kine-
matografia jest zjawiskiem zło-
żonym i _ wielopłaszczyznowym,
czerpie naturalnie z różnych tra-
dycji kulturowych. Bo przecież
istnieje gruzińska kinematografia
wywodząca swoją stylistykę, swój
humor ze starej ludowej kultury.
Są kinematografie republik azja-
tyckich. Każda inaczej się rozwi-
ja, każda ma inne problemy.
Przykład Czingiza Ajtmatowa i
kinematografii kirgiskiej, która
robi światową niemal karierę, do-
wodzi, jak wiele zależy od lite-
rackich indywidualności, od do-
robku pisarskiego. Do niedawna
utwory realizowane w Uzbekista-
nie, Gruzji, Mołdawii czy na
Ukrainie zawierały egzotyczne
motywy, narodową ornamentykę.
Teraz twórcy narodowym spra-
wom i doświadczeniom nadają
walor uniwersalny. W ciągu o-
statnich dziesięciu, piętnastu lat
filmy z wytwórni republikań-
skich zmieniły oblicze kinemato-
grafii radzieckiej.
© Jest Pan nie tylko reżyserem,
ale i sekretarzem Związku Filmow-
ców Radzieckich, także wykładowcą
WGIK-u. Jakie wartości wnosi naj
młodsze” pokolenie filmowców?
— Każdą generację artystyczną
określają wielkie indywidualnoś-
ci. Były pokolenia Czuchraja i
Bondarczuka, Tarkowskiego i
Szukszyna, Panfiłowa i Joselia-
niego. Każda generacja wniosła
do filmu własną wrażliwość i
własne doświadczenie. Ostatnio
„Ewakuacja? (1963)
pojawiła się grupa reżyserów-ak-
torów: Nikita Michałkow, Sier-
giej Nikonienko, Natasza Bondar-
czuk, Rodion Nachapietow, Niko-
łaj Burlajew. Niektórzy mówią
więc o „buncie aktorów”, ja na-
tomiast uważam to za naturalny i
pożyteczny proces. Pojawił się
bowiem nowy typ aktora, aktora
myślącego, o bogatym wnętrzu. Ci
aktorzy nie mogli wyrazić swo-
ich doświadczeń i przekonań w
granych przez siebie postaciach,
stanęli więc po drugiej stronie
kamery. Niektórzy — przerośli
swych dawnych reżyserów wra-
żliwością i wyobraźnią. Jest to
pokolenie wielkiej nadziei i ich
jeszcze niedoskonałe utwory na
razie więcej zapowiadają niż zna-
czą. A na WGIK-u sposobi się do
startu nowa grupa twórców. Ich
pierwsze próby, jeszcze szkolne,
ujawniają dużą wrażliwość, wy-
obraźnię, kulturę literacką. Wni-
kliwie analizują każdy problem,
każdą sprawę, choć brak im pew-
nej dojrzałości, odporności psy-
chicznej i siły przebicia. To jest
inne pokolenie niż moje, które
dojrzewało w trudnych latach wo-
jennych i powojennych. Zazdrosz-
czę im.
Rozmawiał:
BOGDAN ZAGROBA
OSTATNI
l
WIELKICH
HOLLYWOODU
10 czerwca zmarł w Los An-
geles Adolph Zukor. Miał 103 1a-
ta; był jednym z „ostatnich
wielkich” (by sparafrazować ty-
tuł powieści Fitzgeralda), którzy
zbudowali podwaliny filmowego
imperium Hollywoodu. Urodził
slę na Węgrzech T stycznia 173
roku. Przyjechał do Stanów
Zjednoczonych, gdy miał lat 19
— legenda głosi, że biedny imi-
grant miał pod podszewką ma-
rynarki zaszyte czterdzieści dola-
rów. Zaczął pracować u nowo-
jorsklego futrzarza, zarabiał 2
dolary tygodniowo. Ale już czte-
ry lata później otworzył w Chi-
cago własny sklep z futrami.
Kino było jego pasją. Zdawał
sobie sprawę, że jest to złota ży-
ła. W roku 1903 kupuje pierw-
szą, niewielką salę teatralną
(Penny Arcade). W roku 1905
wchodzi w spółkę z Marcusem
Loew (również kupcem futrzar-
skim). Obaj nabywają następne
teatry, aby zamienić je w sale
klnowe. W roku 1911 odstępuje
od spółki 1 zakłada firmę „En-
gadine”, rozpowszechniającą w
USA filmy francuskie i włoskie.
Kupuje za 35 tysięcy dolarów
„Królową Elżbietę” z Sarah
Bernhardt, film zrealizowany w
Londynie. Zysk z dystrybucji w
USA wynosi 200 tysięcy dolarów.
W 1913 roku zakłada firmę pro-
dukcyjną „Famous Players Pic-
angażuje znanych akto-
rów. W rok później podpisuje
kontrakt z firmą dystrybucyjną
„Paramount”; wkrótce, bo już
w 1917 roku, sam stanie się jej
właścicielem. „Paramount” zdo-
będzie pozycję jednego z najpo-
tężniejszych przedsiębiorstw hol- Fot. Parls
lywoodzkich. To dla „Paramoun-
1 .
tu” pracowali tacy aktorzy, jak
Mary Pickford, John Barrymore,
Pola Negri, Rudolf Valentino,
Marlena Dietrich. To w produko-
wanym przez Zukora filmie
Znamy tę francuską aktorkę z filmów
na” i „kKonformista”, które przyn
„Hrabia Monte Christo” grał Ja- ż ę
mes O'Nelli, ojciec słynnego dra- sławę. Pojawia się także we wspomni
maturga Eugene O'Neilla. epizodach filmu Viscontiego „Portret
Adolt Zukor spisał swe wspom- we wnętrzu”. Ostatnio zagrała główną
nienia w wydanej przed dwu- piekim obrazie Bernardo Bertolucciej
dziestu laty książce „Publiczność xx".
ma zawsze rację”.
uże zainteresowanie wywołał odwagi. Błąkał się po lasach, prze-
we Francji pierwszy pełno- szedł niemal 300 mil. Schwytany i
metrażowy _ film _ „Jestem uwięziony, uznany został za obłą-
Pierre Rivitre" (Je suls Pier- kanego. Król zamienił wyrok śmier-
re Rivićre) Christine Lipinskiej, ci na dożywotnie więzienie, ale nę-
25-letniej realizatorki urodzonej w kany wyrzutami sumienia młodya
Algierii. Oparty na fakcie z kroni- przestępca popełnił samobójstwo. W
ki kryminalnej połowy XIX wieku więzieniu zdołał jednak napisać pa-
Jest bardzo osobistą próbą rekon- miętniki, wygrzebane niedawno z
- TAKIM G0 WIDZĘ
strukcji psychiki młodego mordercy. archiwów i opublikowane we Fran-
W 1835 roku wieśniak Pierre Riviere cji. Są one osobliwym dowodem
zamordował matkę, siostrę i brata. manii wielkości i psychicznego nie-
Chciał potem oddać się w ręce zrównoważenia. Pierre Rivićre pisz
sprawiedliwości, ale zabrakło mu W przeszłości i dzisiaj moją obs
sją stała się tdea wielkości i nie-
śmiertelności. Uważałem się za, wyż
szego od otoczenła, ale, twstydztłem
st ti ćj je
Isabelle Huppert i Jacques Spiesser wadszedł dzas” dziaania, że inoje
Fot. Cinema Francais tmię winno znaleźć się na ustach
— Match
w
:go
„Łagod-
niosły jej
lieniowych
rodzinny
rolę w e-
reria, po której cwału-
je czarny mustang, kraj-
obraz nie skażony cy-
wilizacją, stary kowboj
w kapeluszu o szerokim
rondzie i mały indiański chło-
piec — oto obraz, którego
piękno zabarwia dziś nostal-
gia. Epoka westernu właści-
wie się skończyła i jeżeli
rocznie powstaje jeszcze kil-
ka filmów tego gatunku, to
chyba tylko dzięki uporowi
dawnych gwiazd, takich jak
John Wayne czy Joel McCrea,
Kartka _z Hollywood
którzy całe życie związani by-
li z westernem i nadal nie
chcą zsiąść z konia. Właśnie
Joel MeCrea, dziś 70-letni, jest
bohaterem filmu „Kraina mu-
stangów” (Mustang Country),
który John Champion reali
zuje w plenerze północnej
Montany. W swojej długiej
karierze aktor ten bodajże
raz tylko grał postać nega-
tywną, choć nie pozbawioną
romantyzmu i — mimo wszyst-
ko — szlachetności: w wester-
nie Raoula Walsha „Teryto-
Joel McCrea
„Wiek
KOWBO
| MUSTANG
rium Colorado” z roku 1841
(niedawno w polskiej TV).
"Tym razem powraca do tra-
dycyjnej postaci samotnego
kowboja, który próbuje schwy-
tać dzikiego mustanga Shos-
hone. Polują na konia także
dwaj łotrzykowie (Patrick
Wayne i Robert Fuller), ale
brak im cierpliwości i do-
świadczenia starego wetera-
na. Jest jeszcze Nika (Nika
Mina), jedenastoletni Indianin,
który zbiegł ze szkoły prowa-
dzonej przez białych i również
marzy 0 mustangu. Stary
kowboj zaopiekuje się chłop-
cem, obaj wkroczą w świat
Wielkiej Przygody, obaj zdo-
łają w końcu oswoić rumaka.
Tego rodzaju historię odbie-
ra się jak baśń, ale jej uro-
kowi poddają się bez reszty
widzowie, którzy nie utracili
wrażliwości wobec uroków
czystego kina.
LEILA SORELL
Fot. Universal
wszystkich, że przez swą śmierć towanłu sekwencji morderstwa w
stanę się sławny i że przyszłe poko- „Jestem Pierre Rivióre”. W swojej
lenia uznają moje przekonania, ucz- Książce „Notatki o kinie” zawarł
czą mnie... Kachatem bardzo swego Bresson fundamentalne zasady na-
ojca. Jego nieszczęścia i rozpacz, szej profesji. Każda jego uwaga
» jego ciężki los bardzo mnie bolały.
Powtarzałem: Nie można pozwolić
żyć kobiecie, która zabrała spokój
i szczęście mego ojca.. Rozumła-
łem prawo, ale uważałem siebie za
mądrzejszego...
W filmie rolę tytułową gra Jacques
Spiesser, jeden z najciekawszych
dziś młodych aktorów (niedawno
grał w „Światłach” Jeanne Moreau),
jego partnerką jest Isabelle Hup-
pert, w jednym z epizodów wystę-
puje sama realizatorka,
W wywiadzie dla „Cinóma Fran-
gais" Christine Lipinska powiedzia-
ła: Jako szesnastoletnia dziewczyna
chciałam być dziennikarką, a właś-
ciwie krytykiem filmowym. Miałam
możność oglądać realizację takich
filmów, jak „Jules i Jim” Truffau-
ta i / „Zemsta OAS" Cavaliera.
| Wkrótce potem zachwycił mnie film
+ Bressona „Łagodna” — i odtąd już
filmy tego twórcy nie przestają
mnie fascynować. Uwielbiam jego
chłodny, trzeźwy styl, sugestywny
sposób ' ukazywania ' psychicznej
udręki, która zdaje się być materią
samego obrazu. Scena pojedynku w
ancelocie” podświadomie wpłynę-
na mnie przy ftlmowaniu i mon-
a
zmusza mnie do myślenia i zaczy-
nam wątpić w swoją pracę, kiedy
wyczuwam konflikt z jego ideami...
Początkowo chciałam _ zrealizować
krótki film na temat Pierre Rivić-
re'a, na podstawie książki z tek-
stem jego pamiętników, które sko-
mentował i wydał Michel Foucauld
w 1973'roku. Nie chciałam robić fil-
mu o szaleństwie, wybrałam więc
tylko pewne elementy książki, aby
zinterpretować jego obsesję po swo-
jemu. Chciałam ukazać bohatera,
który był zgubiony w społeczeń-
stwie, zabłąkany w niewłaściwej
epoce historycznej, a jednocześnie
chciałam uczynić go postacią ro-
mantyczną, „pechowcem”. Wtedy
właśnie znalażłam zdjęcie Jacquesa
Spiessera i zrozumiałam, że to jest
mój bohater. Jego delikatność i ro-
mantyczność czyni go kimś, kto po-
trafi oddać także problemy współ-
czesnej młodzieży w naszym społe-
czeństwie.. Nie zrobiłam bowiem
filmu historycznego, ale film o
sprawie możliwej także dziś, o czło-
wieku wykorzenionym. nie! umieją-
cym znaleźć dla siebie miejsca w
rodzinie, w środowisku, w czasie,
Takim go widzę.
JEWGIENIJ
GRIGORIEW:
gotów jestem
„Uimierać”
Scenariusze Jewgienija Grigoriewa — Ory!
— stały się podstawą takich filmów, jak
dni Wiktora Czernyszewa”
goriewem zamieszcza dwutygodnik „So
© Czy pisze Pan scenariusze dla okreś-
lonych reżyserów?
— pracuję sam, a następnie szukam...
Gotów jestem jednak pisać dla...
© A czy nie wydaje się Panu poniża-
Jąca ta powszechna wśród scenarzystów
formuła: „piszę dla...”?
— Cóż, taki jest los zawodowych sce-
narzystów. Film robi reżyser i trzeba
mu pomóc, aby stworzył swój film
według mojego scenarlusza. Ta sytu-
acja nie wpędza ranie w kompleksy,
pod warunkiem wszakże, iż jesteśmy
z reżyserem jednomyślni, że to samo
nas boli, i że stara się ón przyjmować
moje myśli za swoje. Oczywiście, taka
idealna jednomyślność zdarza się nader
rzadko, ale jeśli się zdarza — to wy-
chodzi'z tego prawdziwy film; bez niej
otrzymujemy po prostu „chałę”, nawet
gdy ta chała została zrealizowana na
podstawie świetnego scenariusza. Cięż.
kie jest życie scenarzysty, który musi
wiecznie się użerać z reżyserem i na
każdym kroku wytykać mu; „zepsułeś”,
„wWykoślawiłeś”, „zubożyłeś”... Cóż po-
Cząć, arcydzieła 'nie rodzą się na ka-
mieniu. Pierwszy warunek — to nie od-
dawać własnego dziecka do cudzego do-
mu, gdzie nie potrafią go zrozumieć,
pokierować jego rozwojem, doprowadzić
do pełnoletności. A właśnie scenariusz
to takie dziecko i od tego, w czyje rę-
ce trafi, zależy, co z niego wyrośnie.
Jeśli nawet w scenariuszu jest „praw-
dziwy artysta”, a zabiegi reżyserskie
skazują go na Śmierć — to pal go licho.
Skoro w wyniku tej „śmierci” powsta-
nie rzeczywiste dzieło 'sztuki, gotów je-
stem „umierać” i z góry taki obrót rze-
czy akceptuję... Ale „umierać” za nic
jest rzeczą glupią 1 nikomu niepo-
trzebną.
© Jak jednak wyczuć gdzie można zy-
skać, a gdzie stracić? Jak uniknąć odda-
nia Cząstki swego życia w chłodne, obo-
jętne ręce rzemieślnika? Szukanie /„wła-
snego» reżysera może się przeciągać,
czas zaś pędzi nieubłaganie...
— Oj, pędzi, pędzi. Nie każdy mój sce-
nariusz przeobraził się w film, ale te
pozostałe leżą | czekają. Mija czas, któ-
rego niepowstrzymany bieg tak panią
przeraża i wreszcie znajduje się „mój”
reżyser, w którego ręce z radością i nie
bez wzruszenia oddaję swoją pracę. Sta-
je się ona odtąd naszą wspólną pracą,
bowiem każda linijka tekstu musi być
przez reżysera usłyszana, każda scena
trafiająca do jego wyobraźni musi się
później zmaterializować zgodnie z wraże
liwością, uczuciami i artystycznym sma-
kiem współautora. Jesteśmy w tym mo-
mencie stopieni z reżyserem w jedn
ale czy oznacza to utratę własnej ost
bowości? Skądże! Przecież i w miłości
zatracamy się właśnie w imię samego
siebie. Jeśli coś mnie gnębi — to by-
najmniej nie zanik własnej indywidual-
ności w procesie tworzenia filmu, w
którym liderem tak czy owak musi' być
reżyser, lecz właśnie brak jakiejkolwiek
indywidualności u reżysera. Nie władza
reżysera, lecz anarchia, nieunikniona,
gdy nie posiada on osobowości. Dl:
tego nie boję się grać drugich skrzy-
piec, lecz tego, aby pierwsze nie fał-
szowały, nie prowadziły w _ niewłaści-
wym kierunku i nie myliły rytmu, prze-
szkadzając tym samym właściwemu ode-
graniu mojej, drugorzędnej partii.
© Rozwiązanie problemu nasuwa się
samo przez się: trzeba samodzielnie rea-
lizować filmy według własnych scena-
riuszy... .
— Tak, to byłoby idealne rozwiązanie
problemu, ale ja osobiście nie mogę. Na
razie... Na przeszkodzie stoi mój cha-
rakter: po prostu brak mi pewności
siebie, tej swobody rzeczywistego go-
spodarza, któremu wszyscy się podpo-
rządkowują i to bynajmniej nie ze służ-
bowego obowiązku, lecz w uznaniu jego
priorytetu wynikającego z siły talentu.
Marka 'Osepjana,
Michałkowa-Konczałowskiego i „Gorący Śniej
Fot. Sowietskij Ekran
ginalne lub adaptacje utworów literackich
„Więzy rodzinne” Wasilija Pronina,
„Trzy
"Romanca o zakochanych” Andrieja
jg" Gawriła Jegiazarowa. Rozmowę z Gri-
jskij Ekran”. Oto fragmenty.
© jednomyślność poglądów... Oczywiś-
cie — ale film powstaje w niku pro-
cesu niemal przemysłowego. Wytwórnia
jest czymś w rodzaju fabryki, gdzie u
wejścia trzeba okazywać przepustkę.
Jak Pan sobie radzi z wielostopniową
strukturą organizacyjną? Już przecież na
etapie redakcyjnej oceny i obróbki sce-
nariusza musiał się Pan zetknąć z ujem-
nymi aspektami podporządkowania się
różnym szczeblom.
— Redaktorzy stanowią skomplikowa-
ny problem, zwłaszcza gdy rzecz tyczy
się gustów. Jednakże mnie osobiście wy-
raźnie się poszczęściło: może pani wie-
rzyć albo nie, ale nie dławili mnie oni,
ani nie prześladowali jako scenarzysty,
a przeciwnie — sporo pomogli. Przede
wszystkim nabierałem dzięki nim wia
ry, że to, co napisałem, jest w takim czy
innym stopniu godne uwagi, o czym
przedtem nie zawsze byłem przekona-
ny. Słowem — redaktorów miałem zaw-
sze dobrych...
© Cóż to w ogóle znaczy „dobry re-
daktor”?
— Taki, który nie odczuwa strachu
przed scenariuszem odmiennym od_in-
nych. Bo są i tacy, których przeraża
każdy autor piszący w sposób niekon-
wencjonalny. Wtłacza go wtedy siłą w
wyżłobione już koryto. W rezultacie
powstaje standardowy scenariusz, który
w rękach poprawnego pod względem
znajomości rzemiosła, ale niezbyt 'uta-
lentowanego reżysera, powiększa liczbę
sztampowych filmów, gdzie jest wszyst”
ko: początek intrygi, narastanie kon-
fliktu, rozwiązanie i optymistyczny fi-
nał przy wtórze pieśni.. Brak tylko
prawdziwej sztuki,
© Jak w ramach sztuki tworzonej w
sposób kolektywny można zachować
własne „ja”, swoją twórczą indywidua!
ność? Jak zabezpieczyć sobie możliwość
wyboru, skoro nie tylko Pan wybiera,
również inni wybierają Pana? Czy
ma sprzeczności w Pańskim dąże-
, aby zachować siebie, godząc się
jednocześnie na podporządkowanie swo-
jej osoby innym?
— Nie chodzi o podporządkowanie, ale
© zespolenie. Każdy człowiek posiada
własną indywidualność, lecz nie każdy
to sobie uświadamia. Śwoich bohaterów
zawsze staram się obdarzać cechami in-
dywidualności niepowtarzalnej. Ale ży-
jemy w_ społeczeństwie: indywidualność
na tle kolektywu. Dwa skrajne punkty
widzenia w tej sytuacji — to konfor-
mizm i ekstremizm. A przecież pośrod-
ku istnieje jeszcze Coś...
© Chce Pan powiedzieć: bądźmy sobą,
ale szukajmy swojego miejsca wśróa
innych?
— Tak. Problem ten występuje w _fil-
mie „Romanca o zakochanych”. Boha-
ter dopóty był sobą, dopóki otaczają”
cy go świat odpowiadał jego pojęciom
© normach życia. Ale harmonia uległa
zburzeniu, kiedy z łańcucha wspomnia-
nych pojęć wypadło jedno ogniwo —
miłość. Postanowił wtedy umrzeć i...
umarł. A przecież można było zastoso-
wać inny wariant — mógł przeżyć. Ten
właśnie wariant w pełni odpowiada
moim poglądom. Nie uznaję bowiem —
ani w życiu, ani w sztuce — zasady, że
okoliczności są silniejsze od nas. Prze-
ciwnie — człowiek jest silniejszy od oko-
liczności, jeśli potrafi dokonać wybo-
ru, zdecydować się na czyn. W „Trzech
dniach Wiltora Czernyszewa” Tównież
stawiam problem wyboru. Są przecież
tacy chłopcy, którzy mają pojęcie o tym
i owym, czasem wypiją, lubią się za-
bawić, ale jeśli będzie trzeba — to po-
każą, co potrafią, Tylko, niestety, sami
nie wiedzą, kiedy 1 co trzeba. I dla-
tego Czernyszew est człowiekiem, na
którym nie można polegać. Jego trze-
ba nastąpi wtedy, kiedy ktoś mu
wskaże cel i poprowadzi za rękę, Ale
za kim pójdzie i gdzie go ów ktoś po-
prowadzi?
Zórro znów
Meksykanska „Wielka przygoda Zorro* Rodolfo de Andy jr. (1975)
Urokom tych filmów poddają się nie tylko najmłodsi: w ki-
nach można spotkać zakochane pary, żołnierzy na przepu-
stce, a także widzów, którzy pierwsze spotkanie z Zorro
przeżyli przed pół wiekiem.
najnowsza wersja przy-
gód Zorro, w reżyserii
Duccio Tessariego, u-
trzymuje się na ekra-
nach kin już czwarty
miesiąc, a przecież, poza spraw-
nością warsztatową i rozmachem
insceniżecji, nie wyróżnia się ni-
czym szczególnym. Magia tytułu,
siła legendy, tajemnica gatunku
sprawiają, że nie było jeszcze po-
kolenia widzów, którym tajemni-
Tyrone Power (Zorro) i Linda Darnell w amerykańskim
Roubena Mamouliana (1940
czy znak „Z” nie mówiłby nie.
Dawne to czasy — kiedy królo-
wie grozili, królowe płakały, a
ministrowie spiskowali. Dawne,
ale jednocześnie dobre czasy,
kiedy życie było życiem, a męż-
czyźni mężczyznami. Do tych
słów, zaczerpniętych z napisów
poprzedzających niemą wersję
„Trzech muszkieterów” z 1921 ro-
ku historyk sztuki filmowej Jerzy
Toeplitz dodał nie bez melan-
„Znaku Zorro”
cholii: ...dawne, dobre czasy, kie-
dy kino było kinem, a bohatero-
wie bohaterami. Trzeba było jed-
nak perspektywy kilkudziesięciu
lat, aby filmy tego gatunku do-
czekały się zainteresowania his-
toryków i socjologów kina. Więk-
szą estymą otaczano różne wcie-
lenia wampirów, potworów
i wszelkie odmiany demonów zła
aniżeli postaci legendarnych ry-
cerzy i rozbójników.
Twórcy filmów „płaszcza
i szpady” odwołują się do gustów
i upodobań szerokiej 'widowni.
Dla niej przygotowują emocje
torturujące nerwy, oszałamiają
tempem akcji i' spiętrzeniem
przygód, aby przysłonić w ten
sposób _ nieprawdopodobieństwa
historyczne i psychologiczne oraz
zamaskować naiwność opowieści.
Kiedy powielane nazbyt długo
schematy tracą siłę emocjonalne-
go oddziaływania, a widz nuży
się powtórzeniami, realizatorzy
muszą wysilać swą wyobraźnię.
i pomysłowość, wymyślać nowe
intrygi nowinki
techniki, 2
Historia jest w tych filmach
barwnym tłem wymyślonych za-
zwyczaj zdarzeń. W najlepszym
wypadku ostaje się romantyczny
i moralny aspekt działalności bo-
hatera. Jest nim niezłomny ry-
cerz lub szlachetny bandyta, wy-
ciągający szpadę w obronie słab-
szych i skrzywdzonych. Mimo
licznych przeciwności i niebezpie-
czeństw zawsze odnosi zwycięs-
two, ponieważ głęboko wierzy w
słuszność sprawy, o którą walczy.
Jego przeciwnikiem jest czarny
charakter, intrygant, chciwiec
i zbrodniarz; z reguły przegry-
wający mimo przewagi środków,
którymi dysponuje w rozgrywce,
rzadziej nawrócony i sprowadzo-
ny na drogę prawdy.
atunek filmów płaszcza
i szpady ma oparcie w
tradycji literackiej i to
nie tylko dlatego, że
znakomita większość
tytułów stanowi adaptacje zna-
nych powieści i romansów. Po-
wiązania są o wiele głębsze, do-
tyczą zarówno samej idei, struk-
tury i kompozycji utworów, jak
i związanej z nimi tajemnicy po-
pularności tego gatunku u maso-
wego odbiorcy. Żeby wyjaśnić to
pokrewieństwo, należy cofnąć się
aż do wieku IX, kiedy to od ry-
cerzy zależało bezpieczeństwo o0-
gółu. W płynnym jeszcze społe-
czeństwie 'wierność danemu sło-
wu, gotowość do wzajemnej po-
mocy, stałość więzów były pod-
stawowym warunkiem istnienia.
Z nich zrodziła się nowa zasada
współżycia: honor. Ulubionymi u-
tworami społeczeństwa feudalne-
go były „chansons de geste” (pieś-
ni o czynach). Były to pieśni o-
parte na faktach historycznych,
sławiące bohaterskie czyny wiel-
kich rycerzy. Opowiadali je węd-
rowni gawędziarze i poeci-truba-
durzy. Ponieważ publiczność była
chłonna i żądna wciąż nowych
wzruszeń, ale też łatwowierna,
puszczali oni wodze fantazji, u-
barwiając swe opowieści i przy-
dając blasku swym bohaterom.
Nikt nie troszczył się o prawdo-
podobieństwo opiewanych zda-
rzeń, przeciwnie, im dziwniejsze
i zuchwalsze były czyny sławne-
go rycerza, tym większy sukces
poety i gorętszy aplauz słuchaczy.
Zauważono, że publiczność nie-
chętnie rozstaje się z ulubionym
bohaterem, a przede wszystkim
nie akceptuje jego śmierci, toteż
by zaspokoić te upodobania, tru-
badurzy zaczęli rozbudowywać u-
twory, tworząc z nich nie kończą-
ce się cykle. [pieką prostotę z
biegiem czasu zastępować zaczę-
ła fantazja, a w miejsce sławie-
nia bohaterstwa i cnót rycerskich
wkroczyła przygoda. Zjawiskiem
powszechnym stały się przeróbki,
zapożyczenia i zmiany wątków.
Twórcy przestają troszczyć się o
oryginalność, do jednego utworu
wplatają wątki z drugiego. Ce-
chą charakterystyczną tak zrodzo-
nej powieści awanturniczej staje
się kopiowanie, przetwarzanie, łą-
inroTiuume "* . -—
czenie kilku stereotypowych sy-
tuacji i tworzenie bohaterów
według tych samych schematów.
Powstają typowe postacie: boha-
ter, tchórz, zdrajca.
I czy można się dziwić, że od
zarania kina, kiedy nie zdążyła
ukształtować się jeszcze sztuka
filmowa, a z nią, podobnie jak w
literaturze, podziały na filmy
„trudne” i „popularne”, sięgnię-
to do skarbnicy powieści awan-
turniczej. Kino, wyrzucone nader
pospiesznie z salonów Grand Ca-
f6, przygarnięte przez właścicieli
bud jarmarcznych, zrobiło świa-
tową karierę właśnie dzięki te-
mu, że stało się spadkobiercą
i kontynuatorem bajarzy i bar-
dów, trubadurów i śpiewaków
wędrownych, że skwapliwie się-
gając do popularnego romansu
rycerskiego zaspokaja stare jak
ludzkość potrzeby słuchania ba-
jek i opowieści, potrzeby emocji
i wzruszeń,
z postaciami d'Artagnana
i Zorro związana jest sława kina.
Ich przygody są tym, co nazywa-
my samą treścią, żywiołem kino-
wości. Z nich wyrosła wielkość
takich gwiazd, jak Douglas Fair-
banks, Errol Flynn, Tyrone Po-
wer...
ył rok 1920, kiedy Fred
Niblo, ten sam, który
później zrealizował
„Trzech muszkieterów”,
dokonał adaptacji dru-
kowanej w odcinkach na łamach
pisma „All Story Weekly Maga-
zin” powieści Johnstona MeCul-
leya „Przekleństwo Capistrano".
Powieść ta stała się potem best-
selerem dzięki filmowi, który u-
kazał się pod tytułem „Znak
Zorro”, a który francuscy histo-
rycy Charles Ford i Renć Jeanne
określili mianem arcydzieła. Tak-
że Giulio Cesare Castello w
książce „II Divismo" (Gwiazdor-
stwo), bardziej wstrzemięźliwy
w ocenie filmu, uznał, że „Znak
Zorro” był pozycją ważną, bo-
wiem ..otworzył drogę dla całej
serii barwnych i cudownych
przygód, dla postaci z legendy,
dla niezwyciężonego uczucia szla-
chetności, które kazało szpadzie
Zorro kreślić swój znak — groź-
ne ostrzeżenie dla tych, którzy
depczą prawo. Wnikliwej analizy
filmu z perspektywy półwiecza
dokonał także Jerzy Toeplitz, któ-
ry wprawdzie wyżej ocenił wartość
artystyczną „Trzech muszkiete-
rów”, ale przyznał, że i „Zorro”
zwycięsko wyszedł z próby cza-
su. Głównym potknięciem reży-
serskim była ogromna ilość na-
pisów, które wyjaśniały czas i
miejsce akcji oraz wspomagały
działania bohatera. Ale styl
McCulleya nie był tak idealnie
dopasowany do potrzeb ekranu,
a język tak jędrny, barwny i ob-
razowy jak język Dumasa. Po-
mysłem, który przyniósł reżyse-
rowi uznanie, była podwójna ro-
la Douglasa Fairbanksa wystę-
pującego raz w roli ociężałego i
antypatycznego Don Diega, to
znów w roli pełnego wigoru,
dzielnego i szlachetnego mścicie-
la w masce, walczącego z mek-
sykańskim uzurpatorem. Praw-
dziwym autorem sukcesu był,
oczywiście, Douglas Fairbanks,
który — a było to na owe cza-
sy nie byle jakie nowatorstwo
— nie starał się być amantem,
nie próbował kokietować pub-
liczności, jak to czynili później
jego naśladowcy — Errol Flynn
czy Tyrone Power. Przeciwnie,
często swym zachowaniem wy-
woływał huraganowy śmiech, co
w najmniejszym stopniu nie o-
słabiało zachwytu i estymy, ja-
ką otaczana jest ta jedyna w
swoim rodzaju postać.
Zorro, amerykański odpowied-
nik d'Artagnana stał się poważ-
nym konkurentem gaskońskiego
szermierza, powracając na ekran
z podobną jak on częstotliwością.
W roku 1925,a więc po pięciu
Douglas Fairbanks (Zorro) i Marguerite De La Mote w pierwszej amerykań-
skiej wersji „Znaku Zorro” Franka Niblo (1920)
latach, w roli zamaskowanego
jeźdźca o tajemniczym imieniu
Don Q. wystąpił ponownie Dou-
glas Fairbanks. W 1937 roku
amerykańska wytwórnia Repub-
lic wypuściła 12-odcinkowy se-
rial „Zorro Rides Again” (Zorro
znów w siodle) z Johnem Carrol-
lem w roli tyułowej. Zorro
przyniósł sławę Tyrone Powero-
wi, obok którego wystąpiła
gwiazda Hollywood — Linda
Darnell; poprzedzony gigantycz-
ną reklamą film Roubena Ma-
mouliana „Znak Zorro” wszedł
na ekrany kin amerykańskich w
roku 1940. Ze znakiem poszar-
panego Z, wyciętym przez błysz-
czące ostrze szpady Zorro, po-
wraca na ekran romans i wy-
wołujące dreszcz przygody w sta-
rej Kalifornii — głosiły napisy
plakatów. Na pierwszych kolum-
nach najbardziej poczytnych ga-
zet obok portretów bohaterów
drukowano wielkimi czcionkami:
Alain Delon w tytułowej roli włosko-francuskiego „Zorro* Duccio Tessariego (1975)
Ta rola jest największym ekra-
nowym sukcesem Tyrone Powe-
Ta..., ...w odważnych bohaterskich
czynach, nocnych galopadach,
szaleńczych walkach szlachetne-
go bandyty, który budzi grozę w
każdym sercu — zobaczycie Ty-
rone Powera. Przebój Mamoulia-
na wszedł w roku 1947 także na
ekrany kin polskich.
ziesięć lat później ser-
ca widzów podbił w
roli Zorro Guy Wil-
liams w filmie Norma-
na Fostera wyproduko-
wanym z myślą o telewi Wi-
dzieli go też telewidzowie polscy;
na sygnał zapowiadający kolejny
odcinek serialu wyludniały się
ulice.
W trzy lata po realizacji fil-
mu Fostera, ekrany kin zachod-
dniej Europy przeżyły prawdzi-
wy zalew filmów, w. których
imię Zorro powtarzało się w Tóż-
nych konfiguracjach: „Cień Zor-
ro”, „Szpada Zorro” (z Frankiem
Latimore), „Zorro przeciw Ma-
ciste”, W roku 1963 „Mściciela
Zorro” zrealizowali Meksykanie,
potem dalsze, np. „Wielką przy-
godę Zorro”. Rekord pobili Wło-
si: w tym samym roku aż dwa
filmy poświęcili legendarnemu
bohaterowi, oba zresztą zrealizo-
wane przez Umberto Lenziego.
Zorro doczekał się nawet swo-
jej parodii w utworze Marcello
Ciorcioliniego „Siostrzeńcy Zor-
ro* z głośną parą komików włos-
kich Franco Franchim i Ciccio
Ingrassią; parodiowanie głośnych
filmów i postaci filmowych j
ich specjalnością. Ale pomysło-
wością pobił wszystkich inny
włoski mistrz gatunku płaszcza 1
szpady — Luigi Capuano, aran-
żując w roku 1962 dość niezwyk-
łe spotkanie bohaterów dwóch
kontynentów w filmie „Zorro I
trzej muszkieterowie”. Widzowie
jednak wolą tradycyjną formę
widowiska, o zwartej dramatur-
gii, potraktowanym serio bohate-
rze, gdzie wpleciony humor i
gag są tylko momentem odde-
chu między scenami pełnymi na-
pięcia i grozy. Takim jest film
i taką postacią jest nieśmiertelny
Zorro w wykonaniu Alaina De-
lona.
Ale, mimo sympatii dla De-
lona i Zorro, miłośnicy przygód
na ekranie czekają na mistrza
tej miary co Christian-Jaque,
twórca „Fanfana Tulipana”.
DANUTA
KARCZ
15
Piotr_Kamier,
skiej ASP, od lat realizuje filmy ani:
absolwent warszaw:
mowane we Trancji. Korzystając £
jego pobytu w Polsce, klub „Kwant*
urządził przegląd filmów Kamiera, z:
kończony spotkaniem artysty ze stu-
dentami, Oto nasza relacja.
bejrzeliśmy w „Kwancie” 9
filmów, wśród nich nie zna-
ne w Polsce „Linie i pun-
kty”, „Morderstwo”, „Dziu-
ra”, „Zapasowe serce”,
„Rozkoszna katastrofa” o0-
raz najnowszy film Kamlera —
„Krok”.
Filmy te różnią się od znanych
u nas „Zielonej planety” i „Sło-
niogi”. Nie ma już literackiego
komentarza, Bohaterami precyzyj-
nych „fabuł” są najczęściej formy
geometryczne, Można by je okre-
16
„ R. Sumik
_ Wyjście
Z mikrokosmosi
Ślić jako przygody brył w czasie
i przestrzeni.
Oto anegdota „Kroku” — sto-
sunkowo najłatwiejsza do opowie-
dzenia.
Od białego sześcianu odrywają
się kartki. Cały sześcian złożony
jest z kartek, Kartki te samoist-
nie przemieszczają się na inne
miejsce i tam składają się w no-
wy sześcian. Jego forma zostaje
więc odtworzona gdzie indziej, W
ten sposób sześcian dokonuje
„Kroku”, Monotonny ruch kartek
zostaje zakłócony. Dwie z nich
mają ruch nietypowy. Nie prze-
noszą się razem z innymi po naj-
krótszej trasie, ale wykonują
skomplikowane ewolucje nie słu-
żące praktycznemu celowi. Ktoś
z widzów nazwał to sceną eroty-
czną. Ale i te kartki dołączają w
końcu do sześcianu. Wszystko
wróciło do punktu wyjścia.
Zapytany o metaforyczną wy-
mowę filmu, Kamler odpowiada:
— Jest to, co widać, Fragment
jakiegoś nie kończącego się cyklu,
w którym w prostej formie pow-
tarzają się indywidualne zdarze-
nia.
© Ludzkie?
— Także i ludzkie, Zresztą,
streszczenie tego filmu niewiele
daje, tak samo nic nie powie nie-
ruchomy fotos, Najważniejszy
jest "sam rytm, rytm, który
współtworzy muzyka.
Na podobnej zasadzie opierają
się filmy „Zapasowe serce”. i
„Rozkoszną katastrofa”, Stworzo-
ne są tam fantastyczne modele
jakichś mikroświatów, jak w
„Guliwerze” albo w „Alicji po
drugiej stronie lustra”, Z tym, że
odniesienia te są bardzo dowolne:
filmy Kamlera ani nie są satyrą,
jak „Guliwer”, ani snem, jak
„Alicja”. W „Zapasowym sercu”
odsłania się „fizykalne” podłoże
prostej czynności gry w szachy.
Autor działa tu jak fizyk, który
śledzi ruch atomów. W tym ma-
łym kosmosie, wśród pulsującej
materii — rozgrywa się dramat.
„Rozkoszna katastrofa”: biała,
elastyczna kula miarowymi pod-
skokami „wspina się” po scho-
dach. Na końcu drogi kula zosta-
nie zniszczona. Kula ta stanowi
model małego kosmosu, którego
ośrodkiem — atomem — jest po-
stać ludzka, człowieczek w ma-
rynarskiej koszuli, z zegarkiem i
trąbką, Świat tego człowieczka
znajduje się na stoliku, który z
kolei pływa po czerwonym ocea-
nie, Przypomina to starożytne
wyobrażenia kosmosu. Człowie-
czek krąży po stoliku, a kula, w
której się znajduje, dąży ku ka-
tastrofie, Rytm ulega zakłóceniu.
Człowieczek jest zależny od ru:
chów kuli — ale nie do końca.
Jest obdarzony indywidualnym
niepokojem, na swoim ograniczo-
nym polu wykonuje własne ru-
chy, zależne od woli, Może także
— wbrew naturze i wbrew oko-
licznościom — popadać w bez-
ruch. Na ile jest zależny, na ile
wolny? W ten świat rządzący się
koniecznością — wprowadzone
zostają elementy nieprzydatne,
poetyckie: złota kartka, trąbka, z
której wydostają się kule.
Jest to czysty schemat jakiejś
egzystencji. Wiemy wszystko o
tym świecie i obserwujemy, jak
bohater w beznadziejnej sytuacji
tworzy sobie własną metafizykę.
— Film animowany — mówi
Kamler — tym właśnie różni się
od filmu „normalnego”, że daje
szansę stworzenia całkowitej fik-
cji. Rzeczywistość musi tu zostać
od początku do końca wyprodu-
kowana, Tworzę takie obrazy,
które mają możliwie najmniej
szans zaistnienia w prawdziwej
rzeczywistości, Zresztą twórcą
nie muszę być ja sam, może to
robić cała ekipa. Ważne — że jest
to Świat całkowicie własny, jed-
norazowy, nad którym mogę za-
panować, świadomie określić ko-
lor, formę, jej trwanie, kierunek
ruchu, rytm.
© Jak Pan uzyskuje tak złożony,
wielopoziomowy rytm?
— To główny problem w reali-
zacji. Najistotniejszy jest rytm
własny, który posiada każdy z
elementów tego Świata, a nie
rytm stwarzany na stole monta-
żowym. Jednak stosuję klasycz-
ny montaż — plany ogólne, zbli-
żenia, najazdy, cięcia. Rytm mon-
tażu nakłada się na rytm form.
Tę sprzeczność muszę w filmie
jakoś pogodzić.
© Jakie były Pana pierwsze filmy?
— Jeszcze w ASP zrobiłem kil-
„a filmów abstrakcyjnych do
miizykł klasycznej, Były pokazy-
wane jako interludia podczas
Warszawskiej Jesieni. _ Dopiero
potem zobaczyłem filmy Oscara
Fischingera (z końca lat dwu-
dziestych, o podobnej idei.
© Co więc było dla Pana inspira-
cią?
— Właściwie nie było żadnej
inspiracji w ówczesnym kinie
animowanym. Podziwiam wcze-
sne filmy rysunkowe, jeszcze te
nieme, czarno-białe, Cenię wczes-
nego Disneya, to było zupełnie
oryginalne zjawisko, i Świado-
mość tego dodaje odwagi.
Gdy się wróci do początków
kina animowanego, widać, że po-
stęp w tej dziedzinie jest pozor-
ny. Oni o wiele więcej wiet li
o ruchu niż my. Trzeba wracać
do tamtych doświadczeń, doda-
jąc do nich naszą udoskonaloną
technikę. Tylko w. ten sposób
można w filmie animowanym do
czegoś dojść.
rem. Można by
ności z poszukiwaniami MeLaren
z jego filmem „Linie wertyki
horyzontalne”,
— McLaren w dużej mierze sta-
wia na przypadek, a mnie za-
leży na jak największej precyzji.
Trudno odsunąć się od wszelkich
wzorów, nie żyje się w izolacji.
A jednak nie należę do żadnej
grupy. Nie czuję się związany z
żadnym nurtem, co zresztą u-
trudnia sytuację rynkową moich
filmów. Nie odpowiada mi przy-
należność do „Kkreskówek", nie
uznaje mnie za swego ani plasty-
ka, ani muzyka,
© Kto finansuje Pana filmy?
— Od czterech lat jestem włas-
mym producentem. Musiałem nim
zostać, aby mieć swobodę posu-
nięć, co zresztą jest trudniejsze,
bo sam też muszę być własnym
cenzorem.
© A kto je wyświetla?
— Nie ma gdzie pokazywać ta-
kich filmów, bo nie przynoszą
zysków. Są za krótkie, A znów
skomasowanie zbyt wielu w jed-
nym spektaklu staje się dla wi
dza nużące. Krótki metraż na
Zachodzie umiera.
© Czy nie pomagają w dystrybucji
nagrody, jakie Pan zdobywa na festi-
„ walach?
— Czasem pokazuje moje fil-
my francuska (TV. Filmy w ro-
dzaju „Linii i punktów”, które
są próbą ekwiwalentu plastycz-
nego dla muzyki — trafiają cza-
sem na koncerty, Ale takich
abstrakcyjnych filmów nie robię
już od dawna.
© Co więc Panu pozostaje?
— Długi metraż, To jedyna
droga dla kina animowanego,
przynajmniej we Francji. Reali-
zacja takiego filmu wymaga
ogromnej pracy. „Dzika planeta”
Topora i Laloux powstawała 4
lata, zaangażowany był cały
sztab ludzi, współprodukcja fran-
cusko-czeska. Ale taki film ma
szanse dotrzeć do większej pu-
bliczności.
© Czy nie wymaga to zbyt wielu
kompromisów?
— Będę zmuszony napisać sce-
nariusz z literacką fabułą, stwo-
rzyć postacie, które mają ręce,
nogi, głowy. Sam się do tego
zmuszę. Ale czy to kompromis?
Nie wiem.
np.
Notował:
TADEUSZ
SOBOLEWSKI
— zależy mi na jak największej precyzji „Zapasowe serce”
— Świat całkowicie własny, jednorazowy „Słoniogi”
sro
o puczu wojskowym
Pinocheta we wrześniu
1973 r. wielu filmow-
ców chilijskich musiało
emigrować. Nie zaprze-
stali jednak pracy i
walki, nie porzucili ani kamer, ani
swege wielkiego tematu — Chile.
Na tegorocznych festiwalach w
Cannes i Taszkiencie wydarze-
niem stał się wykonany przez
Chilijczyka Miguela Littina film
„Akta Marusii”, o którym pisze-
my na str. 22. Natomiast na pol-
skie ekrany wchodzi „Deszcz nad
Santiago” — film o ostatnich
dniach rządu Salvadora Allende,
zrealizowany we współprodukcji
francusko-bułgarskiej przez chi:
lijskiego reżysera Helvio Soto.
Dziś prezentujemy zdjęcia z tego
filmu; recenzja — za tydzień.
Drugie życie Kina
Film krótki i okolice
WEETRRE PY SOWERYCREAORZEZZOO
TRZYSTU „PRODUGENTÓW”
— zaangażowało swoje mniejsze lub większe kapitały w sprawę, któ-
ra od lat dręczyła wybitnego angielskiego inscenizatora teatralnego,
Petera Brooka; dokładnie od chwili przeczytania powieści Williama
Goldinga „Władca much”. Zapragnął sfilmować ją. Uważał, że „kino
o wiele łatwiej niż teatr może otworzyć upusty strumieniowi wy-
obraźni dotyczącej naszego bytu”.
Nie było to jego pierwsze „odstępstwo” od teatru, Nieco wcześniej,
z okazji realizacji „Moderato cantabile” wyznał: ..dzisiejszy teatr
umiera, zabija go stworzona przed wiekami poetyka dramatu: intryga
podzielona na sceny i ukoronowana zakończeniem. Agonia teatru
pchnęła go w stronę filmu.
Powieść Goldinga powstała w r. 1954 jako replika na wcześniejszą
o sto lat (1857) młodzieżową „Wyspę koralową” R. M. Ballantyne'a. Nie
było w niej romantycznych przygód, wzniosłych bohaterów, Było
przeświadczenie o niewolnictwie człowieka wobec własnych instyn-
któw, ukrytych pod cienką warstwą cywilizacyjnej ogłady. Tylko
dwaj główni bohaterowie — Ralph i Jack — zachowali imiona tam-
tych, sprzed wieku.
Miejscem akcji w powieści Goldinga — podobnie jak u Ballatyne'a
— jest bezludna wyspa, ale rzecz dzieje się po wybuchu trzeciej woj-
ny światowej, zaś bohaterami są futurystyczni rozbitkowie: dzieci
ewakuowane z bombardowanych miast, grzeczni chłopcy w czyściut-
kich mundurkach, którzy po krótkim pobycie poza zasięgiem oddzia-
ływania norm cywilizacyjnych dziczeją, poddają się nastrojom nieto-
lerancji i przemocy, by dojść w końcu do faszystowskiej apologii siły
i pogardy. Kiedy powstaje szansa powrotu do dawnego, uładzonego
życia, korzysta z niej tylko jeden!
Perypetie powstania WŁADCY MUCH Petera Brooka (1963), filmu,
który będziemy mogli obejrzeć na małym ekranie „Kina Letniego”,
były — według słów reżysera — skondensowaną próbką mecha-
nizmów rządzących współczesną — dokładnie: tą z początku lat
sześćdziesiątych — kinematografią.
Książka, która spotkała się z żywym zainteresowaniem czytelni-
ków, wkrótce po opublikowaniu stała się przedmiotem przetargów
producentów anglosaskich. Najpierw dysponował nią Anglik Michael
Balcon, potem Amerykanin Sam Spiegel. Brook był skromny: prosił
tylko o drobny kredyt bankowy, grupę dzieci i kawałek plaży. Chciał
pracować bez scenopisu. Posłanie, które miał zawrzeć w filmie, nosił
w sobie i to było dla niego najważniejsze. Spiegel jednak zażądał
drobiazgowo opracowanego scenariusza. Był bardzo chytry i jeden
zamówił oficjalnie u Petera Shaffera, drugi — w tajemnicy przed re-
żyserem — u Richarda Hughesa. Shaffer oponował. Nie zgadzał się na
zmianę tytułu, zastąpienie chłopców dziewczętami (zdziczałymi!), An-
glików — Amerykankami. Ostatecznie było tych scenariuszy osiem.
W końcu okazało się, że fundusze przerzucono na „Lawrence'a z
Arabii”.
Wtedy to właśnie młody Amerykanin, Louis Allan zaproponował
Brookowi sposób, jaki nieco wcześniej zastosował przy „Łączniku”
Shirley Clarke: zwrócił się do prywatnych bukmacherów, proponując
im „obstawienie” adaptacji Goldinga. Zgłosiło się trzystu zaintereso-
wanych. Przedstawiono im dziewiątą wersję scenariusza i realizacja
ruszyła.
Wyszukano chłopców z różnych zakątków świata, ale wszystkich
uszlachconych angielskim wychowaniem. Rozbito obóz na wyspie Vie-
ques, małym skrawku lądu 9 mil na wschód od Puerto Rico, nie opo-
dal Wysp Dziewiczych. Chłopców zakwaterowano w opuszczonej
przetwórni ananasów. Tu mieli powoli dziczeć... W chwilach wolnych
od zajęć łowili kraby, polowali na jaszczurki i kręcili własny 8 mm
film grozy — „|
„Władcę much” — przyjętego bardzo kontrowersyjnie — ochrzczono
mianem dzieła „pięknego i rozpaczliwego”. Wytykano Brvokowi, że
nie wyszedł poza ilustracyjność w stosunku do książki, usprawiedli-
wiając go zarazem, że parabola — figura specyficznie literacka — z
natury rzeczy nie sprawdza się w filmie, który ją niszczy swoją do-
słownością obrazowania.
LESZEK ARMATYS
Bez romantycznych przygód i wzniosłych bohaterów
Salonowa w batyści
owiecie, zanudzam Was Majakowskim. Tu cytacik, tam czte-
P ry i już sobie facet robi wierszówkę. Nie w tym rzecz, Nie
w cieńszych i grubszych aluzjach, które można z Majakow-
skiego wywlekać i stosować zarówno na radość, jak i na
smutek, na sukces i na biurokrację, na dobre i na złe i na krótki
film. Majakowski, choć pilnie przestrzegał porządku linijek — w
tej linijce jedno słowo, a w tej trzy — był właściwie jednym z
tych twórców, którzy kulturę linearną wynieśli ponad linearność:
pisał obrazami. A te obrazy montował i robił kino na papierze.
Majakowski — aktor i scenarzysta — nie sprawdził się jako fil-
mowiec. Majakowski — poeta to jest dopiero filmowiec.
Tak sobie już myślałem nie raz i nie dwa, ale nie widziałem
żadnego filmu zrobionego jak „Obłok w spodniach" czy „Flet krę-
gosłupa”, czy „Dobrze*, Więc może tylko mi się zdaje, że Majakow-
ski pisał czasem filmy.
Ale oto na stole montażowym w „Interpressie"* pokazują mi
„Brukliński most*. Reportaż, wygląda na to po tytule; ktoś poje-
chał do Ameryki, jest nowy reportaż. Jako scenarzysta, realiza-
tor i operator podpisuje się Jerzy Jacek "Tomczak, bo tego wymaga
protokół produkcyjny. Ale Tomczak podkłada pod swój film wiersz
Majakowskiego „Most Brukliński”. Albo inaczej: robi film według
Majakowskiego, a tekst wiersza jest zalegalizowaniem i dopełnie-
niem koronkowego obrazu lin i przęseł, i konstrukcji,
Z radości krzycz,
prezydencie
Coolidge
na to, co dobre,
ja krzywo nie zerkam.
„I tak się zaczyna potrójny poemat stali, słowa i kina, Jest Ma-
jakowskiego wizja mostu i tej wizji podporządkowany jest film
w obrazie i dźwięku, bo Majakowski pisał obrazem i dźwiękiem
RAE filmy na papierze.
u
ledwie dociera
chrzęst elewatora
I tylko
po cichym,
mrowiącym chrzęście
poznasz —
to brzęczą
pociągi po torach,
jakby kto
chował statki w kredensie.
Tomczak mi zrobił osobistą przyjemność, Ale oglądanie tego fil-
mu na stole montażowym jest tylko cząstką przyjemności, bo dla
takiego filmu jest potrzebny ekran wielki jak do Kazimierza Wiel-
kiego, ekran wielki jak brukliński most.
tutaj
stał Majakowski,
Gdzie nie stał, czego nie widział wielki Majakowski, który wiel-
kość wykrzykiwał gromko, albo mówił o niej szeptem. Wielka Re-
wolucja, Wielka Miłość, Wielkie Mosty, Dzisiaj rozmawiamy pół-
głosem, półgębkiem, z półdystansem lub całym dystansem. Dystans
to nasza broń przed Wielkością lub Małością. Dystans to nasza
cnota. Słuchajcie. Z poematu „Włodzimierz Iljicz Lenin”,
Z ostrzy
bagnetów
trzaskanie iskier,
marynarz
bomby niby piłki miota
Pod Smolnym,
jak pod zjątrzonym
mrowiskiem,
w taśmach nabojów
straż przy kulomiotach.
To jest kino, Dwadzieścia słów, trzy pełnowartościowe plany,
szybki montaż, ile czasu ekranowego — to zależy już tylko od
temperamentu reżysera. Biegam po kartkach sinej książeczki:
— „Przyżdę o czwartej" — powiedziała Maria...
— Północ nożem się szasta...
To nie jest kino.
Jużem w kącie traktierni łeb nastroszyjł,
duszę i obrus spirytusem poję —
i widzę:
w kącie okrągłe oczy,
wzrok Matki Boskiej tkwiący w sercu moj.
'To może być kino.
Chodź się uczyć —
salonowa w batyście,
przykładna urzędniczko w anielskiej lidze.
I to znowu nie jest kino; w kinie, w obrazkach to byłby bełkot
albo kicz. Pewnych rzeczy przeskoczyć nie można. Nie da się
ukryć, kino lubi konkrety — kulomioty, bagnety albo mosty. Co
to znaczy w kinie „salonowa w batyście”? Nic nie znaczy. Co to
znaczy brukliński most? Hołd geniusza wobec geniuszu. Strach
przed wielkością i duma z wielkości. Własna, osobista, indywi-
dualna wizja obiektywnie istniejącego przedmiotu, o jlę taki most
można nazwąć przedmiotem,
Komentarze
Wieje grozą i krematoryjnym swądem
Suplement
GaMIES
Festiwal w Cannes był wieloprze-
krojowy, w tej
lawinie filmów
— cztery ułożyły się w pewien
cykl: mówiły, choć różnie, o fa-
szyzmie.
iek XX" Bertoluc-
ciego i wątki
99 „czarnych koszul”.
W wielkim, epic-
kim obrazie stanowią one tylko
epizody: można sobie wyobrazić
krótszą wersję „Wieku XX” bez
tych wątków, nie można jednak
wyobrazić sobie historii Włoch
bez faszyzmu.
Faszyzm w filmie reprezento-
wany jest przede wszystkim dwo-
ma osobami; w posiadłości Ber-
linghierów zagnieździł się były
wojskowy, sprawujący funkcję
intendenta majątku; to Attila
grany przez Donalda Sutherlan-
da. Towarzyńszką jego życia i
wspólniczką zbrodni będzie Regi-
ma (Laura Betti), niedoszła żona
dziedzica. Dwie postacie ipsychicz-
nie okaleczone, żądne władzy,
zemsty i bogactwa. Za ceremo-
nię ich zaślubin można uznać
bestialski mord: rozstrzaskanie
główki małego dziecka o ściany
pokoju. Potem, gdy faszyści doj-
dą do głosu, oni ze swoją bandą
siać będą krwawy terror.
Bertolucci ukazuje te epizody
w stylu włoskim, jak przed nim
Visconti i Pasolini — odwołuje
się do patologii. Hitler i Musso-
lini są poza kadrem, na ekranie
obserwujemy tylko symptomy
strasznej choroby i nie więcej.
Z historycznego punktu widzenia
nie jest to najtrafniejsze ujęcie,
w tym |przypadku jednak wytłu-
maczalne; faszyzm lto także pew-
na fonma zdegenerowanego czło-
wieczeństwa.
„Wiek XX' ukazuje minione
półwiecze historii Włoch i jest to
lekcja z przeszłości. Ale film ma
swoje alstualne reperkusje; fa-
szyzm mie został wypleniony na
Półwyspie Apenińskim. Nie bez
powodów wstrzymano wyświetla-
nie filmu do czasu zakończenia
wyborów. Bano się, że będzie ki-
jem w mrowisko — za dużo
przypomina, nazbyt kojarzy się
2 dniem dzisiejszym.
Bertolucci zamkinął swoją opo-
wieść ma pamiętnych dniach wios-
ny 1945 roku. Niemal dokładnie
w tym samym. momencie ktoś in-
my podjął dalszy 'wątek: Marcel
Ophiils filmem „Pamięć spra-
mwiiedliwości”. To także film-rze-
ka, wielogodzinny, tylko w for-
mie dokumentu. Zaczyna się kro-
nikami z procesu w Norymber-
dze. Potem dalsze materiały źród-
łowe, ankiety, wywiady; dzieje
„bohaterów” procesu, reperkusje
społeczne, poglądy. Ophiils anali-
zuje żywotność faszyzmu, jego
odradzanie się, korelacje z woj-
ną w Wietnamie, albo... jak lu-
dzie o nim zapominają.
W „Pamięci sprawiedliwości”
nie ma faszyzmu, powiedziałbym,
W tonie groteski
tradycyjnego, to znaczy tego
wszystkiego, co kojarzy się z trze-
ma hasłami wywoławczymi: Hi
ler, wojna, obozy. Jest to prze-
krojowe spojrzenie na faszyzm,
na jego uwarunkowania społecz-
ne, na tworzenie się mentalności,
na polityczną atmosferę, w któ-
rej dojrzewają złowrogie siły.
Ophiils śledzi nie tyle to, co było,
lecz to, co jest, co może być.
Znów mamy do czynienia z
pewnego rodzaju mądrą histo-
ryczną refleksją. Tym mądrzej-
szą, że pozwala dostrzec nie sam
faszyzm, który jest formacją
przeszłą i historycznie przegraną,
lecz neofaszyzm, jeszcze groź-
niejszy, bo często zamaskowany,
nawet bagatelizowany.
Wreszcie ostrzegawczy krzyk
grozy: dokument Waltera Par-
kesa i Keitha Critchlova „The
California Reich”. Ci nowicjusze
w branży filmowej (z zawodu są
muzykami) dokonali rzeczy mie-
uwykłej: otworzyli całemu świa-
tu oczy na zalegalizowaną dzia-
łalność w USA oficjalnej partii
faszystowskiej 0 _ jednoznacznej
nazwie National Socialist White
Peoples Party. Więc szef, recy-
dywista, który nosi sygnet z tru-
pią czaszką; więc dzieci skandu-
ją „śmierć Murzynom i Ży-
dom*, ćwicząc figury karate:
więc sierżant, który znęcając się
nad przypadkową ofiarą krzyczy:
tacy jak ty powinniście być prze-
robieni na popiół w Oświęcimiu!;
więc ćwiczenia z bronią na
strzelnicy i na poligonie, prowo-
kacyjne parady ulicami miast,
zbiórki pieniężne i wywoływanie
burd na uniwersytetach. I cały
czas mundury esesmańskie obno-
szone jak relikwie, wszędzie i
zawsze swastyki, jawnie i oficjal-
nie, także z największą czcią «ce-
„Mocny Ferdynand" Aleksandra Klugego
lebrowane w dniu 20 kwietnia
urodziny ich apostoła — Adolfa
Hitlera.
Naziści w USA nie są liczni —
około 2 tysięcy osób. Film obnaża |
ich obecność i praktyki. Realiza-
torzy zdają się mówić: patrzmy
baczniej wokół siebie, może twój
sąsiad za drzwiami jest jednym
z nich.
„The California Reich” zacz;
na się cytatem z „New York 'Ti-
mes Editoral" z roku 1923; z
przytoczonej notatki dowiaduje-
my się, że działające w Niem-
czech bojówki Hitlera są nie-
groźną formą skautingu i zwykłą
błazenadą. Ten tekst zestawiony
ze współczesną relacją reportażo-
wą daje dużo do myślenia. Z fil-
mu wieje grozą i krematoryjnym
swądem.
Jeszcze jeden przykład. Alek-
sander Kluge ukazuje w „Moc-
nym Ferdynandzie" przeciętnego
Niemca, dowódcę straży przemy-
słowej, który nosi w sobie bak-
cyla faszyzmu; będzie „ważniał”,
ujmował władzę w swoje ręce,
przeciwstawiał się przełożonym,
w końcu stanie się niebezpieczny
dla ustroju.
Film Klugego utrzymany jest
w tonie groteski. Odsłania we
współczesnej scenerii nie organi-
zacyjny mechanizm faszyzmu,
lecz jego „naturalne” uwarunko-
wania sprzyjające odradzaniu.
Te cztery filmy uzupełniają się.
W sumie to jeszcze jeden bardzo
ważny głos. O tym, że nie wszyst-
ko jest przedawnione, że w no-
wych warunkach faszyzm uległ
przeobrażeniu; nie zginął, tylko
dostosował się. Fakt, że takie fil-
my powstają, daje podstawę
pewnemu optymizmowi.
ALEKSANDER
LEDÓCHOWSKI
21
£ €Kranow Swiata
CL
prósente un film de
MIGUEL LITTIN
GIAN MARIA
VQLONTE
Musique: MIKIS THEODORAKIS | %
Scenario: MIGUEL LITTIN
Photographie: JORGE STHAL Jr.
CONACINE
GILES
fa
DIANA BRACHO:
AUDIO OBREGON
DIANA
CONACINE
presents a film by
MIGUEL LITTIN
U
starring
GIAN MARIA VOLONTE
BRACHO CLAUDIO OBREGON
Music: MIKIS THEODORAKIS
Screenplay: MIGUEL LITTIN
Photography: JORGE STHAL Jr.
eszcze w listopadzie 1973
roku nie było wiadomo,
czy Miguel Littin ocalał,
czy przeżył wrześniowy
pucz "wojskowych, za-
kończony krwawymi represjami
wobec stronników prezydenta
Allende. Polityczne konto autora
„Szakala z Nahueltoro” i funkcja
prezesa nowo utworzonego towa-
rzystwa „Ohile-Film”, jego filmy.
— kwalifikowały go w oczach
nowych władców kraju jedno-
znącznie.
Miał więc powody, aby po 11
września 1973 r. emigrować z
Chile. Nie opuścił jednak Amery-
ki: w Meksyku zrealizował film
„Akta Marusii” trzeci swój
film fabularny, dojrzałością arty-
styczną przewyższający wszystko,
<o do tej pory reżyserował.
Fabuła oparta jest na auten-
tycznych wydarzeniach, które
miały miejsce w jednej z gór-
skich kopalni siarki w Chile w
1907 roku, gdzie doszło do ma-
sakry strajkujących górników
i ich rodzin. Masakry dokonało
chilijskie wojsko na zlecenie an-
gielskiej administracji kopalni.
Nie jestem zwolennikiem fil-
mów nadużywających modnej
polityki gwałtu i okrucieństwa.
Tymczasem film Littina to jakby
esencja przemocy i zezwierzęce-
nia. To przede wszystkim sceny
rozstrzeliwań, masakr i najwy=
myślniejszych tortur, od dręcze-
nia i przypalania żelazem, do
wyszukanego sadyzmu „intelek-
tualnego”, praktykowanego przez
oficerów na bohaterze filmu. A
jednak dzieło Littina uważam za
jeden z najlepszych filmów o0-
statnich lat. Dlaczego, skoro jego
środki wyrazu, jak też cała moda
na film polityczny, to nic nowego.
Dlaczego, skoro nawet wymowa
filmu nie jest szczególnie od-
krywcza: bohater z osady Maru-
sia nawołuje potomnych do robo-
ty organizacyjnej w całym społe-
czeństwie, gdyż zryw rewolucyj-
ny może się udać tylko wtedy,
gdy będzie powszechny. Skąd za-
tem te zachwyty?
Dwa są przynajmniej tego po-
wody. Po pierwsze — aktualny
kontekst polityczny. Po drugie —
absolutna funkcjonalność poetyki
i środków wyrazu użytych do
przekazania takich, a nie innych
treści. Pierwsza sprawa wydaje
się oczywista. Emigrant politycz-
ny zrobił film wymierzony w re-
żim wojskowy Chile, demaskując
tożsamość okrucieństwa, mecha-
nizmów terroru i przemocy oraz
neokolonialny charakter koneksji
nowych władców z kapitałem za-
granicznym.
Natomiast problem autentycz-
nej funkcjonalności środków wy-
Akta Marusii
razu i treści, zwłaszcza wobec
zgody na nieoryginalny ich cha-
rakter, wygląda cokolwiek karko-
łomnie. Winienem więc Czytelni-
kowi wyjaśnienie.
W „Szalonym Piotrusiu” boha-
ter pod koniec filmu owija sobie
głowę taśmą z dynamitowych ła-
dunków i wysadza się w powie-
trze. Klasyczny godardowski czło-
wiek bez właściwości, zagubiony
w świecie anarchista-dekadent
i ów finał, wyrażający całą inte-
ligencko-burżuazyjną niemoc
sprostania rzeczywistości, symbo-
liczno-naiwny gest: chłopczyk
zrobi sobie kuku na złość całemu
światu, Żałosny infantylizm tego
gestu, cała jego pustka i orna-
mentacyjny charakter wychodzą
na jaw dopiero w konfrontacji z
filmem Littina. Górnicy dopro-
wadzeni do ostateczności terro-
rem wojska zatykają za pasy ła-
dunki dynamitu. Rozstrzeliwani
wylatują w powietrze wraz ze
swymi katami. Wojsko musi się
wycofać i czekać na pomoc arty-
lerii. Samozniszczenie: to samo,
a jednak nie to samo. Historia
znalazła — jak się okazuje — ra-
cjonalne przesłanki dla irracjo-
nalnych gestów, realnością pobi-
ła artystyczną imaginację, napeł-
niła życiem wykoncypowaną for-
mę.
Albo np. rzeczy odpisane od
Jancsó. Film Littina posiada bar-
dzo kunsztownie zakomponowane
i sfotografowane plany, a nieu-
stający ruch wewnątrzkadrowy
na pewno wiele zawdzięcza bacz-
nej obserwacji „baletów” Jancsó,
który do tego ruchu dorobił całą
skomplikowaną filozofię, uczynił
z niego rytuał; w konsekwencji je-
go bohaterowie zaczęli funkcjo-
nować niby-marionety w niby-
-teatrze; pelna umowność, gdzie
ludzie i zdarzenia są zaledwie
znakami dramatu idei, Realność
straciła swoją dosłowność, rzeczy
widzialne zalecają się do) widza
tym, co w nich niewidzialne, Ki-
no stało się własnym przeciwień-
stwem. „Balety” Littina mają sil-
ną i racjonalną motywację. Cała
potęga zła skoncentrowanego na
wąskich uliczkach i w nędznych
wnętrzach górskiej osady, poraża
fizyczną niewspółmiernością akcji
(strajk) i reakcji (rzeź), Żołnierze
są wszędzie, wszędzie gwałcą,
wszędzie palą, wszędzie rozstrze-
liwują. Natężenie okrucieństwa
jest tak ogromne, że nabiera zna-
czenia przenośnego. Ale najpierw
znaczy dosłownie! Nie ma terro-
ru w ogóle — jest konkretna
zbrodnia konkretnych żołnierzy
dokonana na konkretnych górni-
kach w konkretnym miejscu his-
torii,
I tak ze wszystkim. Impresyjne
żółte tumany kurzu, wszechobec-
ne w kadrach, poza swą ekspre-
syjną funkcją są naturalnym ele-
mentem siarkonośnego pejzażu,
reakcją ziemi na nieustający
ruch, pogonie, ucieczki. Film kon-
sekwentnie odcina się od symbo-
liki na siłę, od baroku obrazowe-
go. Podporządkował się temu Mi-
kis Theodorakis, którego muzyka
z reguły ciążąca ku patosowi tu
jest jakby pozbawiona agresyw-
ności emocjonalnej. Podobnie
zresztą wygląda aktorstwo Gian
Maria Volontć, grającego lidera
zbuntowanych górników; jego
twarz wtopiona jest bez reszty w
tłum szarych, słabo zindywiduali-
zowanych postaci.
Byłoby to zatem nowatorstwo,
które nie jest nowatorstwem. O-
sobliwy fenomen filmu, który
programowo uciekając od wszel-
kich symboli i syntez myślowych
najpełniej je realizuje poprzez
fotograficzną dosłowność i wier-
ność historycznej prawdzie, Po-
zorny epigon przelicytował mi-
strzów nie siłą imaginacji, ale
konkretnością swojej sprawy,
swojego bólu i swoich nadziei, O-
grane chwyty formalne błysnęły
ostrym światłem niepodrabiane-
go autentyku.
CZESŁAW
DONDZIŁŁO
ACTAS DE MARUSIA, reż.
Littin, Meksylc
Miguel
Przed premierą
LUILIHU
FOLLYAŁZEJ
IO CW OBO ZAZCOCIU
swaci, czyli perypetie pisa-
ZZWOONAE ZAZCŁCHAA NO
U 00) 20 0:3 10/04 COJARCOJIC
DUCZNNAO SO WANCZEL OH
PARCOCOB OCZU ZĘLECZZIIE
IU OTAJ COW OAZNANODUOWĄ
Scenografia: OSC
DZOWUOWĄ DAŻORUWĄ
Wiaczesław Niewinnyj (pi
sarz), Nadieżda Rumiancewa
EOT COFZCI
[UZO RZBNOWICENA CYNA
li jak Łuarsab organizował
chór”. Scenariusz i reżyseria:
[0700] JU YZNNOÓWĄ
PA RCGCYBNIONYJEELUZICWĄ
Muzyka: Mamia Chatiel:
szwili. Scenografia: Grigorij
O ECZWA AŻ OEB
COS SIO CZW WACZCI CELA
TONUWZYCWECZONUNONE
DP NZCEWWZCZCZONUC
CLYWOEULIOWNCO I CWCZAZ LI
jest nasze życie, czyli czym
LULOLAŁA
OO EW UCZEWE CZA ZO SCE 209
N£ CARDONA jr. Zdjęcia:
AODKU JOB ZIWCORUODCH
| ZIUUS IZOCWNAJAJ DENA
Hugo Stiglitz (Morgan), AL
Coster (Eryk Goldark), Chris-
EWOLLOJIEGNA:ENOCINIEC
los Agosti (De Leon), Gogelio
[ETOSZWUU CINE ZJ NUKOD A
dova (Barracuda) i inni. Pro-
LU OOZCZNE NIUCKCY Uk
Magazyn
ilustrowany FILM. Tygodnik. REDARCJ
CISYROKASCAB UZACZSEH
10300 [e[0):3 00 JEAN COŃ
Scenariusz: Anatolij Ejram-
(CZUWA AEO COWNO SZYC OS
[0 PIO OZAWY UTAZ CHE
nadij Gładkow. Scenografia:
W ZIOUUWAJAZA (ZANA JAJ (U
nawcy: Władimir Basow
(król), Leonid Kurawlow
(Ptaszczuk), Siergiej Filippow
(UZLNCEYWWN O CYNA YYY
LOG ZC ZYCZNZO (WSE
POWNUSTZOWELUNE SU
OEOWU CSL ZA NZNCZZ
rokoekranowy. Bez ograni-
ZZO NWASZOWAŻYCO
| WEOL WILWE SOLO
OO WOSKU SDAZSUCIO
NIEDŁUGO U
WOJJAZALZ OWE OWAL
SU LZLOWIZZZJEUCU NSU
OOOO SOO SOCZI ORZEUO
mowej (WGIK). Bohaterem
OOLSOJWCJZ NOWE WZUNI
pisarz czerpiący natchnienie
od własnej gosposi, drugiej
SOD WWISSIOWUOD IO
LCZONOWI NNUTAJKO SZYN
DUEOZGOJSZONAKZEW
OE) GOJENIA EŃ
Mario Zacarias. Barwny. Bez
Z ZUCZÓO WENA STOWCOZZO
yświetlania: 88 min. Pre-
WCZWNAOCSJIUWU WZT
ORAL LNZAGLWS NTZTEWACCI
doce ańos”,
Przygodowy film dla dzie-
COS: U TIOOLNACISEŁOCE
| ORZONNOZWE SOCWSNJTELOWĄ
NZECEREOJIAZO JC WALAZJI |
brzeży Ameryki — odważny
i szlachetny obrońca uci
nionych.
EMENASWOWKCECH
TAK SZALONA, ŻE MOŻE ZABIĆ
FRANCJA, 1975
ZAZOSCOWAY OWI COW
OO EWC OCUN
wieści Jean-Patricka Man-
O OLCJNK CZU Z: SABU CU
chette i Yves Boisset. Zdję-
OCUECZLW O SOAZU U CH
Giuseppe Verdi w aranżacji
PY UCZYLCOAJAJ OWENA
I CJOTNRO OISE :ZIO
langer), Michel Lonsdale
(Mostri), Tomas Milian
(Thompson), Victor Lanoux
(ECO OWU TO (OWE JAZAÓN
(Walter), Jean Bouchaud
(UOWOTYZĄ Jean Bouise
(CWC NOCYWO ZYJE OWCE
Waintrop (mały Thomas) i
inni. Produkcja: Lira Films,
Paryż. Barwny. Dozwołony
od 15 lat. Czas wyświetla-
LOCHNKONE LO ZYC
sierpniu br. Tytuł oryginal-
ny: „Folle a tuer”.
Dramat kryminalny. Por-
wana ze swym małym pod-
OU OZRZU WADZE ZONE
zakładu dla umysłowo cho-
AOEOZZNCOOWCIWZILCZĄ
ZDEOCZOWNE NOA O
OKNA OOWUOCEK GOA
ka, ale także dowieść, że jest
zdrowa,
Warszawa Tel. centrala: 45-40-41 w. 112. RADA REDAKCYJNA: Maria Kornatowska,
Jerzy Kossak, Alicja Kuczyńska, Marian Kuszewski, Czesław Petelski, Stanisław Stefański, Wojciech Wierzewski, Roman Wionczek, Wojciech Żukrowski. ZESPÓŁ RE"
DAKCYJNY: Elżbieta Dolińska, Czesław Dondziilo, Bogumił Drozdowski, Bożena Janicka, Zbigniew Klaczyński (red. nacz.), Andrzej Kołodyński, Aleksander Le-
uóchowski, Maria Oleksiewicz, Jan Olszewski, Janusz Skwara (z-ca red. nacz.), Elżbiela Smoleń-Wasilewska, Oskar Sobański, Tadeusz Sobolewski, Krystyna
ZYTYLDZWRUZY Świeżyński (sekr. red.), Jerzy Trafisz, Jerzy Wittek (z-ca red, nacz.), Bogdan Zagroba, OPRACOWANIE GRAFICZNE: Maciej Żbikowski.
FOTOREPORTERZY: Roman Sumik, Jerzy Troszczyński. REDAKCJA TECHNICZNA: Iwona Kosiacka, Alina Wiślicka, REDAKCJA NIE ZWRACA rękopisów
nie zamówionych oraz zastrzega sobie prawo ich skracania. WYDAWCA: Krajowe Wydawnictwo Czasopism RSW ..Prasa-Książka-Ruch”, Noakowskiego 14,
00-666 Warszawa, tel.: centrala 25-72-91 i $2. INFORMACJI O WARUNKACH PRENUMERATY udzielają oddziały RSW „Prasa-Książka-Ruch” oraz urzędy pocztowe,
Cena prenumeraty rocznej wynosi 260 zł. Prenumeratę ze zleceniem wysyłki za granicę, która jest o 50% droższa od prenumeraty krajowej, przyjmuje Centrala
Kolportażu Prasy i Wydawnictw RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Towarowa 28, 00-958 Warszawa, konto PRO nr 1531-71 w terminach: — do 25 listopada na styczen,
1 kwartał, I półrocze roku następnego i na cały rok następny; — do dnia 10 miesiąca poprzedzającego okres prenumeraty na pozostałe okresy roku bieżącego.
SPRZEDAŻ EGZEMPLARZY zdezaktualizowanych na uprzednie pisemne zamówienie prowadzi Centrala Kolportażu Prasy i Wydawnictw RSW „Prasa-Książka-
-Ruch*, Towarowa 28, 00-839 Warszawa, DRUK: Zakłady Wklęsłodrukowe RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Okopowa 5872, 01-042 Warszawa, ZDJĘCIA:
R. Masionek, L. Sorell, R. Sumik, J. Troszczyński, Avant Films S.A., CAF, „Cinóma Francais*, Cinema Releasing, Lira Films, MGM, Mosfilm, „Paris Match",
Poliilm, PRF „Żespoły Filmowe*, „Sowietskij Ekran", Unitrance Film, Universal Pictures, UPI, Warner Bros, ZRF, arch, Numer przekazano do drukarni 29.6.1976.
Zam. 1020. J-5. INDEKS: 35806
Fot. Cine
reyue
Wybitna aktorka brytyjska Glen-
da Jackson (na zdjęciu) ukończy-
ła już filmową biografię Sary
Bernhardt i występuje teraz w
tytułowej roli filmu „„Przeory-
sza” (The Abbess) realizowanego
przez Michaela Lindsay-Hogga.
*k
Tego należało oczekiwać: wy-
twórnia Universal zapowiedział:
na przyszły rok realizację filmu
„Szczęki — część II”, Akcja to-
czyć się będzie znowu ną wy-
spie Amity, na której po stare-
mu szeryfem będzie Roy Schei-
der, ale w dwa lata po uśmier-
ceniu potwornego rekina. A pro-
ducent David Frost anonsuje
film „Nessie” o wynurzeniu się
legendarnego potwora z Loch
Ness, przy którym „Szczęki wy-
dadzą się reklamówką pasty do
zębów. Efekty specjalne zreali-
zują fachowcy japońscy z firmy
"Toho. A
Problem społecznej rehabilitacji
byłego przestępcy porusza film
„Być odpowiedzialnym”, realizo-
wany w _ Rydze przez Alojza Bren-
cza w oparciu o wyniki sondy
socjologicznej.
Xves Robert, autor popularnych
komedii o „tajemniczym blondy-
nie”, przystępuje do realizacji
filmu „Słoń — jak to okropnie
trąbi”, z udziałem Jeana Roche-
forta, Claude Brasseura 1 Annie
Duperey. Scenarzysta tego filmu,
Jean-Loup Dabadie pracuje także
nad projektem komedii dla ak-
torskiej pary Isabelle Adjani —
Jacques Dutrone.
*
Powieść Iriny _ Wielembowskiej
„Słodka kobieta”, ukazująca
wnikliwie codzienne życie pra-
cownicy fabryki słodyczy, zosta-
nie przeniesiona' na ekran przez
Władimira Fietina. Rolę główną
gra Natalia Gundariewa.
*
Postać osławionego szefa FBI,
Edgara Hoovera ma być tematem
filmu, który na przyszły rok za-
powiada wytwórnia 20ih Centu-
ry Fox. Podstawą scenariusza,
który pisać ma Gore Vidal, bęt
dzie nie ukończona jeszcze bio-
grafia Hoovera pióra Ladislasa
Farago, 6s-letniego autora głoś-
nej książki „Patton”.
*
Najnowsze dane o liczbie stałych
kin na kontynencie afrykański
Powyżej 100 kin mają: Algieria
(600), Egipt (280), Maroko (250),
Nigeria (110), Tunezja (114); po
kilkadziesiąt 'kin działa w Ango-
li (1), Etiopii (44), Ghanie (74),
Gwinei (28), Kamerunie (32), Li
berii (31), Mozambiku (47), Sene-
galu (70), Somalii (30), Tanzanii
(45), Ugandzie (25), Wybrzeżu Koś-
ci głoniowej (56), Zairze (45); po
kilka lub kilkanaście posiada Re-
publika Czad (6), Gwinea Bis-
sau (5), Górna Wólta (10), Kongo
(13), Mali (17), Mauretania (12),
Niger (10), Sierra Leone (10), To-
8o (7).
JANA ,
ŚVANDOVA
Odwiedziła Polskę przedstawiając
film Stanisława Strnada „Mój
brat ma fajnego brata. Tę 'cze-
chosłowacką aktorkę znamy tak-
że z filmu „I znów skaczę przez
kałuże* Karela Kachyńy; obecnić
występuje w. epickiej biografii
malarza Maneśa „Paleta miłości*
reżyserowanej przez Jozefa Ma-
cha.
Charlton Heston i John Cassavetes
KAŻDEMU
CZAPKA
POLICJANTA
Nawet Charlton Heston gra
dziś policjanta, bodaj po raz
pierwszy w swej długiej, obej-
mującej ponad 50 filmów ka-
rierze, Specjalista od ról w wiel-
kich widowiskach kostiumowych
— _ „Ben Hur", „Dziesięcioro
przykazań”, _„Cyd”, _ ostatnio
„Trzej muszkieterowie” — (rola
kardynała Richelieu) — włożył
czapkę policjanta w sensacyjnym
dramacie Larry Peerce'a „Dwu-
minutowe _ ostrzeżenie _"(Two-
-Minute Warning). Film ko-
rzysta z mody rozbudzonej przez
Fot. R. Sumik
„Francuskiego łącznika i owocu-
jącej dziś obrazami znacznie niż-
szego lotu. Tym razem jednak
przynajmniej temat zapowiada
się niezwykle: olbrzymi stadion
w. Los Angeles wypełnia stuty-
sięczny tłum widzów rozgrywek
amerykańskiego futbolu, a gdzieś
na galerii ukrywa się obłąkany
snajper, który szuka dla siebie
ofiar... Heston jest kapitanem
policji kierującym _ poszukiwa-
niami anonimowego mordercy.
Partneruje mu John Cassave-
tes, aktor i reżyser, który ukoń-
czył niedawno własny fiim „Za-
bójstwo chińskiego bookmache-
ra” (The Killing ot a Chinese
Bookie). Krytyka nie szczędzi
słów uznania, podobnie jak w
ubiegłym roku chwaliła jego
film „Kobieta pod presją” (The
Women Under Influence) — ale
dzieła Cassavetesa nie są przebo-
jami kasowymi. Grając w_poli-
cyjnym dramacie reżyser zbiera
pieniądze na realizację swego na-
stępnego filmu.
CHŁOPCY
I WOJNA
Doillon__ debiutował
głośnym filmem „Palce w gło-
wie” spod znaku "nowej „nowej
fali", ochrzczonej mianem neo-
naturalizmu. Od _ niedawna na
ekranach francuskich pojawił się
jego drugi film — „Worek na
kule” (Un sac de billes). Tym
razem reżyser sięgnął po temat
dotyczący lat okupacji. Bohate-
rami są dwaj mali paryżanie,
noszący żółtą gwiazdę i wędru-
jący po całej Francji. Jest tu —
pisze w „Le Nouvel Observa-
teur” Jean-Louis Bory — nie
tylko portret dwóch Chłopcó
jedenastolatka ti _ piętnastolatka,
lecz także przypomnienie atmo-
sjery tamtych smutnych lat. A
Jean de Baroncelli na łamach
dziennika „Le Monde” twierdzi:
Jacques
„Jacques Doillon na szczęście nie
wpadł w pułapkę sukcesu £ nę-
cących propozycj. W „Worku
na kule'* odnajdziemy także te
wartości, które tak ceniliśmy w
jego pierwszym filmie; świeżość,
spontaniczność, autentyzm, dys”
kretny smutek, Mimo że film
jest adaptacją autobiograficznej
książki Josepha Joffo, Doillon
uniknął niebezpieczeństw tlustra-
cyjności, Pozostał wierny swemu
stylowł (...) Jego film nie jest
ani łzawym melodramatem, ani
oklepaną opowieścią o przygo”
dach dzieci. Bo wprawdzie Jo-
seph t Maurice są ojtaramt
okrutnej epoki, ale także są
dwoma łobuziakami, umiejącymi
bardzo szybko przystosować się
do okoliczności. Być może nie-
którzy zarzucą filmowi Dotllona,
że jest zbyt mało wymuskany, £
nie najlepiej skonstruowany, dzię-
ki niemal spontanicznej świetnej
obserwacji czujemy się, jakbyś-
my zaczerpnęli haust ' świeżego
powietrza.
A więc dramat, ale także 1
uśmiech, unikanie wszelkiej de-
JAN MŁODOŻENIEC
SCORSESE © TAKSOÓWKARĆ2 |
OOODDQCOOOOCO
Paul-Eric Schulmann i Richard |
Constantini Wz: |
Fot. Le Nouvel Observateur zj
magogii, sentymentalizmu 1 pato: |)
su (w przeciwieństwie do „Balo- ;
wych skrzypiec” Michela Dracha j
tarca 1 dziecka” Claude Be |
GOO
O©02000000
C>CCEE