LCZ.YAd BIBUCY Pie ZVDĄA
PLO GEIAM_ILLCZZECCJI (019980)
(1-1) CY
GOŚCIE Z NRD
Z okazji święta narodowego NRD odbył
Się w Warszawie 8 października uroczysty
pokaz filmu „Wisełka podróż Agaty Schwei-
qert" Joachima Kunerta. Film zaprezento-
wali polskiej publiczności: odtwórczyni ty-
tułowej roli Helga Góring, dyrektor depar-
tamentu Naczelnego Zarządu Kinemato-
qrafii NRD Manfred Huck, dyrektor zespołu
dramaturgów TV NRD Hans Miincheberq
i operator Wolfgang Pietsch. Na zdjęciu:
Helga Goring w towarzystwie (od lewej)
Wolfganga Pietscha, Hansa Mincheberga
i Manfreda Hucka.
NAGRODA MON
DLA
JANA ŁOMNICKIEGO
Wsród laureatów tegorocznych nagród
Ministra Obrony Narodowej znalazł się Jan:
Łomnicki. Otrzymał on nagrodę [stopnia za
reżyserię filmu „Ocalić miasto”.
ZŁOTY DUKAT
DLA SZULKINA
Na Międzynarodowym Festiwalu w
Mannheim (sprawozdanie na str. 20) Piotr
Szulkin - laureat tegorocznej nagrody „Fil-
mu' - zdobył Złotego Dukata za film
„Dziewce z ciortem””
SUKCES NA
»TOURFILM 76«
Na IX Międzynarodowym Festiwalu Fil-
mów Turystycznych w. Szpindlerowym
Młynie pierwszą nagrodę w kategorii fil-
mów dokumentalnych zdobył telewizyjny
film „Wędrówka do Ziemi Augustowskiej”
reż. Andrzeja Jurgi („Sportfilm '). W „Tour-
film 76” uczestniczyło 55 filmów z 24 kra-
jów. Grand Prix zdobył węgierski film ani-
mowany „Paszport”.
74-
TYDZIEŃ
FILMÓW
WŁOSKICH
18 pazdziernika w Warszawie rozpoczął
się Tydzień Filmów Włoskich. W programie
- filmy: „Bylismy tacy zakochani” Ettore
Scoli, „Moi przyjaciele” Maria Monicelle-
go, „Zapach kobiety” Dino Risiego, ,
dzie godni szacunku” Luiqi Zampy.
dejrzani” Francesco Masellego;
d'Acquisto" Romolo Guerrieriego i
cowni nieboszczycy” Francesco Rosieqo.
Przegląd zostanie powtórzony w Łodzi
i Gdansku
2
DNI FILMU RADZIECKIEGO 76
„KWANT”: 14 GŁOŚNYCH DZIEŁ
W dniach 4 —9 listopada Dyskusyj-
ny Klub Filmowy „Kwant” organizuje
ogólnopolskie seminarium „Współ-
czesny film radziecki w świetle leni-
nowskiej koncepcji kultury”. W pro-
gramie 14 głośnych filmów, m.in.
„Proszę o głos” Gleba Panfiłowa,
„Cudze listy” Ilii Awerbacha, „Stodni
po dzieciństwie" Siergieja Sołowio-
wa, „Biały statek” Bołota Szamszyje-
wa, „Błaganie” Tengiza Abuładze
i „Człowiek biegnie za ptakami” Ali
Chamrajewa. Organizatorzy zaprosili
na spotkania i dyskusje aktorkę Innę
Czurikową, reżyserów Ilię Awerba-
cha, Otara Joselianiego, Nikitę Mi-
chałkowa, Gleba Panfiłowa, Bołota
Szamszyjewa, Vytautasa Żalakeviciu-
Sa, scenarzystę Jewgienija Gabriłowi-
cza, operatora filmów Szukszyna -
Anatola Zabołockiego, krytyków Irinę
Rubanową i Mirona Czernienkę. Re-
feraty wygłoszą Irina Rubanowa
(„Główne nurty współczesnego kina
radzieckiego”), Miron Czernienko
(.. Tematyka współczesna w filmie ra-
dzieckim ') i Janusz Gazda („O kine-
matografiach republikańskich ').
Wydany będzie ponad stustronico-
wy program seminarium zawierający
artykuły problemowe i podstawowe
informacje o filmie radzieckim, frag-
menty recenzji i opinie radzieckich
twórców o sztuce filmowej. W semina-
rium weźmie udział ponad 400 osób
reprezentujących kluby filmowe i ak-
tyw studencki TPPR. Będzie to prze-
wodnia impreza studencka roku aka-
demickiego 1976/77, poświęcona po-
pularyzacji sztuki i kultury Kraju Rad.
Socjalistyczny Związek Studentów
Polskich co roku organizuje podobne
imprezy, poświęcone różnym dziedzi-
nom kultury Związku Radzieckiego.
Współorganizatorami seminarium
„Kwantu” są Ministerstwo Spraw Za-
granicznych, ZG TPPR, Dom Kultury
Radzieckiej, ZG SZSP, Rektorat Poli-
techniki Warszawskiej, Ministerstwo
Kultury i Sztuki, Stowarzyszenie Fil-
mowców Polskich oraz Zjednoczenie
Rozpowszechniania Filmów.
ŚWIEBODZIN: CIEKAWE SEMINARIUM
W Świebodzinie, znanym z wielu
inicjatyw popularyzatorskich w dzie-
dzinie kultury filmowej, odbędzie się
w dniach 12-15 listopada seminarium
poświęcone twórczości Aleksandra
Miedwiedkina, Jakowa Protazanowa
i Wasilija Szukszyna. Przypomniane
zostaną filmy tych reżyserów, krytycy
omówią ich twórczość. Ponadto pla-
nuje się przedpremierowe pokazy no-
NOWEL:
TADEUSZ
ŁOMNICKI
W serii monografii aktorskich Wydaw-
nictw Artystycznych i Filmowych ukazała
się książka „Tadeusz Łomnicki” pióra Wi-
tolda Fillera. Jest to studium dorobku wy-
bitnego aktora, reżysera, pedagoga i dzia-
łacza społecznego. Autor zajmuje się głów-
nie scenicznymi osiągnięciami Łomnickie-
go, przypominając także jego największe
kreacje filmowe, od „Pokolenia Andrzeja
Wajdy do „Pana Wołodyjowskiego” i „Pa-
topu” Jerzego Hoffmana. Studium uzupeł-
nia obszerne kalendarium życia i twórczos-
ci oraz 35 fotosów. Nakład 20.000 egz., 60
str., cena 18 zł
0 SPRAWACH
ZDROWIA
41 filmów uczestniczyło w III Ogólnopol-
skim Przeglądzie Filmow z Zakresu Oświa-
ty Zdrowotnej, który odbył się w Kielcach.
Pierwszej nagrody nie przyznano. Dwie
drugie nagrody zdobyli: Marek Piwowski
za film „Nałóqg” zrealizowany w „Polfil-
mie” i Zdzisław Poznański za czteroczęs-
ciowy cykl „Zeby pomoc nie przyszła za
późno ', wyprodukowany w Studiu Filmów
Rysunkowych w Bielsku-Białej. Trzy trze-
cie nagrody przypadły „Wyściqowio życie”
Andrzeja Zajączkowskiego (Spółdzielcza
Wytwórnia Filmowa), „Miłym złego po-
czątkom” Henryka Rewkiewicza („Czo-
łówka ') i cyklowi filmow Lucjana Jankow-
skiego z WFD.
wych filmów: „Oni walczyli za ojczyz-
nę" Siergieja Bondarczuka i „Proszę
o głos” Gleba Panfiłowa. Impreza jest
częścią zetesempowskiego programu
„Z filmem na ty”.
Również w listopadzie przyznana
będzie tradycyjna Nagroda Entuzjas-
tów Kina za rok 1976. Filia WDK
w Świebodzinie (ul. 22 Lipca 21, tel.
30-38) przyjmuje zgłoszenia do 2. XI.
LOL VIU:Y:YX
GRUNWALD
Korzystając z przeniesienia elementów
zrekonstruowanego pomnika Grunwaldz-
kiego z Gliwic do Krakowa reżyser Krzysz-
tof Wojciechowski realizuje impresję doku-
mentalną o współczesnej Polsce, widzianej
oczyma... króla Władysława Jagiełły. Zdję-
Cia realizuje ekipa operatorów WFD z Jac-
kiem Mierosławskim i Jerzym Gościkiem.
W filmie zobaczymy m. in. wesele córki
Antoniego Jakubowskiego, bohatera fil-
mów „Wyszedł w jasny pogodny dzień”
i „Kochajmy się”.
L(UUWIILCNA/
PRENUMERATA
„FILMU”
Prenumeratę „Filmu” na 1977 r. przyjmu-
ją Oddziały RSW „„Prasa-Książka-Ruch
1 urzędy pocztowe — do 25 listopada 1976 r.
Nakład jest ograniczony. Radzimy możli-
wie szybko opłacić prenumeratę: roczną —
260 zł; półroczną — 130 zł; kwartalną — 65 zł;
Jednostki gospodarki uspołecznionej, in-
stytucje, organizacje i inne zakłady pracy
zamawiają prenumeratę w Oddziałach
RSW „Prasa-Książka-Ruch”, w miejsco-
wościach zaś, w których nie ma Oddziałów
RSW — w urzędach pocztowych. Czytelnicy
indywidualni opłacają prenumeratę wyłą-
cznie w urzędach pocztowych i u doręczy-
cieli. Prenumeratę ze zleceniem wysyłki za
granicę przyjmuje Centrala Kolportażu
Prasy i Wydawnictw RSW „Prasa-Książka-
-Ruch", ul. Towarowa 28, 00-958 Warsza-
wa, konto PKO nr 1531-71. Prenumerata
taka jest droższa od krajowej o 50 procent -
dla zleceniodawców indywidualnych
i o 100 procent dla zlecających instytucji
i zakładów pracy
JADWIGA
BOCHEŃSKA
LAUREATKĄ
„X MUZY”
Stowarzyszenie Filmowców Polskich
przyznało nagrodę „X Muza” za najlepszą
oryginalną publikację o filmie wydaną
w latach 1974/75. Otrzymała ją dr Jadwiga
Bocheńska za książkę „Polska myśl filmo-
wa do roku 1939”, wydaną przez „Ossoli-
neum”.
IFCIA/
„TELEWIZYJNE
ZAKOLA”
W 39 numerze „Filmu” p. Czesław Don-
dziłło omawia filmy telewizyjne, pokazy-
wane na Gdańskim Festiwalu. Kilka słów
na ten temat. Nazajutrz po pokazie mojego
filmu „Zielone — minione” odbyła się
„„zbiorcza” konferencja prasowa. Uczestni-
czyło w niej paru realizatorów i kilkunastu
dziennikarzy. Przyszli tacy, którzy poprzed-
niego dnia film oglądali, i tacy których
z całą pewnością na pokazie nie było.
Pierwsi, zgodnie z logiką, musieli odnieść
„Zielone-minione' do współczesności
niedosłownie, bo przecież dosłownie
nikt rozsądny odnieść by nie mógł. Film jest
wziętą z Tołstoja przypowieścią o straconej
szansie, jaką bohater otrzymuje na począt-
ku swego dorosłego życia. Nieistotne prze-
cież, czy otrzymujemy wielki spadek, czy
wygrywamy los na loterii. Niezależnie od
momentu historycznego, kiedy otrzymuje-
my dorosłość, otrzymujemy swoją Szansę.
„Jak żyć, by nie zmarnować wielkiej Szan-
sy?" Ja tego tołstojowskiego pytania nie
zdążyłem powtórzyć, zirytowany przez kil-
ku mądrali na wspomnianej konferencji.
Piszę ten list, bo p. Dondziłły tam nie było.
Nie było go, najoczywisciej, także na poka-
zie. Sprzedał Redakcji wiadomości z dru-
giej ręki. Nieuczciwość taka przygnębia
mnie zawsze o wiele bardziej niż świado-
mość, że nie umiem boksować na konferen-
cyjnym ringu.
GERARD
ZALEWSKI
Każda nieuczciwość jest przygnębiająca
— w tym względzie zgadzam się z reż. Gerar-
dem Zalewskim — i dlatego właśnie muszę
zakwestionować Reżysera prawdę o spra-
wie. Po pierwsze — widziałem w Gdańsku
film .,Zielone-minione", po drugie — uczest-
niczyłem w owej „zbiorczej”" konferencji
prasowej. Może to poświadczyć na przykład
reż. Mieczysław Waśkowski także tam
obecny. Myślę po prostu, że reż. Zalewski
pomylił mnie z kimś innym. Pomyłka była
tym łatwiejsza. że Dondzilło kilkakrotnie
bardzo ciepło pisał o poprzednim telewi:
nym filmie Reżysera (,„Dom moich synów ").
wiążąc z jego nazwiskiem najlepsze nadzie-
je na przyszłość. Stąd już blisko konkluzji.
nie widział, nie był. nagadali mu... Prawda
jest zupełnie inna. Oceniając kolejne filmy
nie kieruję się żadnymi wcześniej |
sympatiami, czy antypatiami. Nie dla ws.
tkich jest to miłe. ale takie są koszty własi
mojego zawodu, jeśli się chce go upraw=
uczciwie.
CZESŁAw -
DONDZIŁŁO
Na okładce:
MAŁGORZATA BRAUNEK
w roli Izabeli w serialu TV „Lalka”
Ryszarda Bera (reportaż na str. 6)
Fot. Roman Sumik
Konfrontacja postaw
Prof. dr hab. Henryk Jankowski jest dyrektorem
Instytutu Filozofii Wydziału Nauk Społecznych
Uniwersytetu Warszawskiego i naczelnym redak-
torem rocznika „Etyka”. Najważniejsze publika-
cje: „Etyka Ludwika Feuerbacha” (1962), „Drogo-
wskazy” (1962), „Szkice z etyki” (1965)
i moralność” (1968), „W procesie przemian moral-
nych i obyczajowych” (1968), „Wolność i moral-
ność” (1970), „Podstawy moralności socjalistycz-
nej” (1971), „Giełda wartości" (1972) i „Refleksje
obywatelskie” (w druku).
„Blizna” Krzysztofa Kieślowskiego
Etyka zycia,
etyka sztuki
Rozmowa
z prof. dr. hab. HENRYKIEM JANKOWSKIM
© We wstępie do wydanej pod Pana
redakcją „Etyki” czytamy: „Zainteresowa-
nie kwestiami etycznymi ma o wiele szer-
szy charakter. Wynika to przede wszystkim
z faktu, iż zarówno w skali światowej, jak
i - szczególnie — w skali naszego kraju
mamy do czynienia z procesem, który moż-
na by nazwać przewartościowaniem war-
tości”. Czy te przemiany świadomości ety-
cznej odzwierciedla sztuka, w tym również
film?
- To nie jest taka a sprawa.
Przemiany świadomości etycznej nie
dzą się przedstawić w drugo- i trze-
ciorzędnych utworach, które z reguły
ograniczają się do zewnętrzno: do
przemian obyczajów, mody, codzien-
nych zachowań. Dzieła o przewartoś-
ciowaniu wartości nie mogą obyć się
bez wewnętrznych konfliktów, kon-
frontacji postaw, bez poruszenia istot-
nych problemów moralnych
społeczeństwa. Nie wystarczą czarno-
-białe sytuacje, nie wystarczy postawa
apologetyczna czy krytyczna. Po-
trzebny jest prawdziwy talent, żeby
wydobyć i połączyć w jedną syntety-
czną całość kwestie socjologiczne, fi-
lozoficzne, moralne czy ideologiczne
Bo rzeczywistość daleka jest od jed-
noznacznych sytuacji, często i racje
moralne są podzielone. Trudno mi
wskazać film, polski oczywiście,
bo chciałbym konsekwentnie trzy-
mać się tylko naszego podwórka —
mówiący o przewartościowaniu war-
tości polskiego społeczeństwa. Nie
potrafię wskazać, jakie są tego zjawi-
ska przyczyny, obiektywne czy su-
biektywne, czy tkwią one w twórcach,
czy też w społeczeństwie. Moim zda-
niem, nie narodziło się dzieło traktu-
jące o istotnych przemianach świato-
poglądowych i moralnych w okresie
powojennym. Natomiast w tym lub
innym itworze przedstawiono pewne
Krzysztofa Zanussiego, szczeg
„Strukturę kryształu”, w której jak
sądzę, jest zawarta prawdziwa kon-
frontacja postaw życiowych. Dalej po-
stawiłbym „Personel Krzysztofa Kie-
ślowskiego, mówiący nie tyle o pr
mianach moralnych naszego społe
czeństwa, co o pewnych stronach sło-
sunków międzyludzł.ich, to jest
0 właściwym i fałszywym rozumieniu
prestiżu, o negatywnych zjawiskach
związanych z układami przełożony
podwładny, człowiek o profesji bar-
iej cenion mniej cenionej, wre-
szcie człowiek uczciwy i karierowicz.
Z tych'punktów widzenia jest to utwór
EK EIEZTLEKI
HEL CIOZZZKCAKI
bardzo interesujący, ma on bowiem
pewien moralistyczny charakter, mo-
ralistyczny w dobrym tego słowa zna-
czeniu. Podobne znaczenie ma rów-
nież „Blizna” tegoż reżysera, jako
film o konfrontacji dwóch postaw, do-
raźnej, pragmatycznej z jednej strony,
i rzetelnej, dalekowzrocznej
z drugiej.
Pierwszym krokiem do wyrażenia
przemian moralnych może być zerwa-
nie z fałszywą praktyką, że jeśli
o pewnych sprawach się nie mówi, to
ich nie ma. Na tym między innymi
polega walor filmu Marka Piwow-
skiego „Przepraszam, czy tu biją?”, że
porusza on dość wstydliwą sprawę
metod, jakie są i muszą być stosowane
w trakcie działalności operacyjnej mi-
licji, czy też filmu „Wielki układ” An-
drzeja J. Piotrowskiego, ukazującego
podskórny nurt personalnych rozgry-
wek. Również „Hazardziści'” Mieczy-
sława Waśkowskiego, film początko-
wo przeze mnie nie doceniony, odkry-
wa kawałek rzeczywistości. Te poje-
dyncze odkrycia nie składają się jesz-
cze na pełną prawdę o świecie, w któ-
rym żyjemy. Nie wiem zresztą, czy
one mogą się złożyć. Bo czym innym
jest rozpoznanie rzeczywistości po-
przez badania socjologiczne, a czym
innym wyrażenie jej w twórczości ar-
tystycznej. Może zbyt dużo wymaga-
my od filmu.
© Czy zdaniem Pana środki masowego
przekazu, w tym również film, wpływają na
moralność współczesnego człowieka?
— Trudno ten wpływ określić. Nie
prowadzi się w tym zakresie badań.
W dodatku często mamy do czynienia
z przykrymi niespodziankami: utwory
zbyt jawnie dydaktyczne, pełne szla-
chetnych intencji wywołują skutek
odwrotny od zamierzonego. Jeśli na
przykład telewizja prezentuje rozmo-
wę z jakimś wybitnym twórcą czy na-
ukowcem, to w mniejszym stopniu do-
ciera do telewidza treść tej rozmowy,
a w większym — scenograficzne tło,
różne kominki, stylizacje na wille,
Podskórny nurt rozgrywki
niemalże pałacyki. Można też mówić
o wpływie seriali typu „Czterej pan-
cerni' czy „Zorro” na dzieci. Nato-
miast dysponujemy niewielką wiedzą
o wpływie filmu, obrazów filmowych
na moralność obywateli i społeczeńs-
twa. Z braku odpowiednich badań jest
to wiedza raczej o charakterze deduk-
cyjnym niż empirycznym. Zresztą nie
przeceniałbym wpływu filmu na mo-
ralnoaść. Bowiem konstytuowanie po-
staw moralnych odbywa się przede
wszystkim w społeczności, w ukła-
dach, w których uwidaczniają się za-
łeżności między tym, co człowiek robi,
a tym, co z tego wynika dla jego życia.
Najważniejsza jest praktyka, osobiste
doświadczenie. Obraz filmowy może
najwyżej wpłynąć na już istniejące
postawy.
Oddziaływanie filmu osłabiane jest
też przez dystans dzieła sztuki do rze-
czywistości, do rzeczywistych warun-
ków życia, realnych konfliktów mo-
ralnych. Oczywiście, każde dzieło
sztuki charakteryzuje się pewnym
dystansem do rzeczywistości, ale jeśli
ten dystans jest zbyt duży, a taki jest
w polskim filmie, widz przyjmuje
pewne wartościowania mniej więcej
tak jak wiedzę astronomiczną. Dobrze
jest wiedzieć, jak ciała niebieskie
krążą wokół siebie, ale z tego w prak-
tyce nic nie wynika. Dobrze jest wie-
dzieć, có jest ludzką powinnością, ale
zarazem ma się świadomość, że co-
dzienna rzeczywistość jest zupełnie
inna. Konsekwencją takiego dystan-
su, takiego rozdwojenia świadomości
jest stworzenie świata moralności wy-
obrażonej, wyobrażonych konfliktów
i wyobrażonych problemów. W efek-
cie człowiek żyje w świecie podwój-
nych wartości, jeden system wartości
wiąże się z jego empiryczną egzysten-
cją i pracą, drugi — z obrazami, które
są mu prezentowane. Znana to prawi-
dłowość, iż melodramaty z wyższych
sfer najmocniej poruszały wyobraźnię
osób, które same mają trudne życie.
W tym sensie można mówić, że film
i inne środki masowego przekazu de-
formują i mitologizują stan świado-
mości etycznej.
© Dawniej gatunki kina popularnego,
takie jak kryminał czy western, kierowały
się wyraźnie określonymi normami moral-
nymi. Niektórzy uważają, że obecne zacie-
ranie czystości gatunków filmowych wiąże
się ze swoistym relatywizmem moralnym,
z niejasnością granic między tym, co jest
uważane za dobre, a tym, co jest uważane
za złe. Czy jest to zjawisko pozytywne cży
negatywne?
— Moim zdaniem, jest to zjawisko
pozytywne. Bo rzeczywistość moralna
daleka jest od moralizatorskich, czar-
no-białych schematów. W najczyst-
szej formie takie schematy występują
w bajkach dla dzieci; dobro jest za-
wsze nagrodzone, zło zawsze ukara-
ne. Zgodnie zresztą z moralną naturą
człowieka dąży się do tego, żeby ist-
niała współzależność między wartoś-
cią człowieka a jego losem. Takie jest
prawo bajek, wszystkie nieprawdopo-
dobieństwa uprawomocniają działa-
nie schematu wyrównawczego. Nato-
miast w filmach czy sztuce dla doro-
słych nadużywanie takich schematów
wywołuje inne reakcje. Pierwsza:
widz zdaje sobie sprawę, że nie cho-
dzi w takim filmie o rzeczywistość,
lecz o pewną konwencję, grę, zabawę
niewiele mającą wspólnego z życiem.
Druga: ten, kto nie potrafi się poznać
na prawach konwencji gatunku, od-
czuwa zasadniczy dystans, zasadni-
czą różnicę między rzeczywistością
a tym, co widzi na ekranie. W takim
kontekście walor prawdy jest wartoś-
cią, której nie sposób przecenić. Dla-
tego też przedstawienie na ekranie
pewnych relatywizmów moralnych
jest zjawiskiem pozytywnym, wzbo-
gaca kulturę etyczną jednostki i spo-
łeczeństwa. A przez relatywizm mo-
ralny rozumiem rozkład racji moral-
nych, wmontowanie powinności w sa-
mą rzeczywistość, przedstawienie sy-
tuacji tragicznych, a więc wszystko,
co wiąże się z rezygnacją z manichej-
skiego podziału na dobro i zło.
© Zatem nie filmy moralizatorskie
wzbogacają naszą kulturę etyczną i nasze
życie wewnętrzne, a filmy odważnie sta-
wiające najbardziej kontrowersyjne
kwestie?
— Tak, ponieważ one skłaniają do
refleksji moralnej. Wrażliwości na
sprawy etyczne trzeba się uczyć. Za-
sadniczą rolę w etyce odgrywa Kon-
flikt moralny, konflikt norm. Wiado-
mo, że w pewnych sytuacjach nie
można zadośćuczynić dwom różnym
normom. Respektując jedną przekra-
cza się drugą. Takie konflikty tragicz-
ne zdarzają się nie tylko w przeszłości
i nie tylko na scenie, ale i współcześ-
nie, w życiu.
© We wspomnianej już „Etyce'” pisze
Pan, iż... „wzory osobowe zaczerpnięte
z życia, historii, literatury... muszą spełniać
warunek zgodności reprezentowanych
treści moralnych z normami i ocenami
określonego systemu moralnego i etyczne-
go”. Czy te wzory mogą mieć charakter
twórczy, czy też mają charakter zachowaw-
czył Czy nie są one domeną kina popular-
nego? Dlaczego kino artystyczne od nich
ucieka?
— Nie ma nic bardziej obcego twór-
czości artystycznej niż schematyczne
wzory tworzone na teoretycznym
gruncie. Dlatego też trudno zaakcep-
tować bohatera jednowymiarowego,
któremu obce są konflikty, wahania,
chyba że jest'to główna postać filmu
biograficznego. Nie wystarczy nawet
najłepsze „obkucie” teoretyczne, po-
trzebny jest talent, żeby poprzez po-
stawę, działanie i reakcje bohatera
wyrazić najważniejsze dylematy
i konflikty moralne środowiska i spo-
łeczeństwa. Ale na to, przynajmniej
na terenie sztuki, nie ma żadnych
recept.
© A wzory osobowe...
— Może są one potrzebne w trud-
nych okresach wojny, okupacji. Wzo-
ry. nie tylko Sienkiewicza, lecz
i Zeromskiego. Ale wiele psuje szko-
ła, w której tak się dużo o nich mówi,
że przestają one coś znaczyć. Każdy
człowiek musi sam, poprzez złe i do-
bre doświadczenia, określić swoją
postawę.
© Czy może istnieć jakieś usprawiedli-
wienie dla erotyzmu i okrucieństwa na
ekranie? Może w postaci katharsis, tragicz-
nego oczyszczenia?
— Erotyzm i okrucieństwo w kinie
to dwie różne sprawy: nie można ich
„Wielki układ” Andrzeja J. Piotrowskieqo
Z rzeczywistości
jednakowo traktować. Purytańskie la-
menty nad erotyzmem w filmie wyda-
ją się zwykłym anachronizmem.
Mam, oczywiście, na myśli erotyzm,
a nie pornografię. Film już dawno
przekroczył pewne bariery i od tego
nie ma chyba odwrotu. Jedynym
usprawiedliwieniem erotyzmu na
ekranie są racje artystyczne. A czy to
służy katharsis, czy innemu celowi, to
już sprawa drugorzędna.
Inna sytuacja w _ przypadku
okrucieństwa. Z przerażeniem obser-
wuję częste zadowolenie widowni
z faktu, że jeden bohater drugiego
skutecznie uderzył, że ktoś nad kimś
znęca się fizycznie lub psychicznie.
Czy dopuszczałbym obrazy gwałtu
prowadzące do katharsis? Nie wiem.
Pewne sytuacje można przecież sy-
gnalizować, bez naturalistycznej do-
słowności, bez dawania satysfakcji
najniższym instynktom ludzkim, bez
lubowania się gwałtem, przemocą,
okrucieństwem. We wspomnianym
już filmie „Przepraszam, czy tu biją?”
Marek Piwowski kilkakrotnie wytwa-
rza atmosferę grozy za pomocą sygna-
łów, za pomocą poruszenia wyobraźni
widza. '
© Czy wsierze moralności obyczajowej
są granice, których kino nie może przekro-
czyć?
— Jeśli chodzi o filmy artystyczne,
o prawdziwe dzieła sżtuki, niepo-
trzebne jest żadne tabu. Sztuka, praw-
dziwa sztuka, usprawiedliwia wszyst-
ko, nawet przekraczanie granic oby-
czajowych. Zresztą jakże są one płyn-
ne. Zależą od wielu elementów, od
wrażliwości widzów, od istniejących
stereotypów i obyczajów.
© Czasami spotykamy się z argumen-
tem, że jakiś niezrównoważony człowiek
pod wpływem filmu może popełnić prze-
stępstwo. Czy takie argumenty mogą po-
wstrzymać reżysera przed wkroczeniem na
teren drażliwych tematów, które — jak już
ustaliliśmy - mogą moralnie wzbogacić
sporą część społeczeństwa?
— To stary problem etyczny. Najle-
piej ilustruje go przykład noża. Czy
„Hazardziści” Mieczysława Waśkowskiego
należałoby zrezygnować z: produkcji
noży dlatego, że czasami są używane
nie tylko do krajania chleba, ale i do
morderstwa? Rozumując podobnie,
należałoby zrezygnować z samocho-
dów, bo zdarzają się wypadki drogo-
we, zniszczyć drogi, bo czasami giną
na nich dzieci itp. W dodatku nawet
najszlachetniejsze intencje w pew-
nych sytuacjach i przez pewnych
osobników mogą być opacznie rozu-
miane. Nawet bajka może wywołać
efekty odwrotne od zamierzonych.
© Ta rozmowa uświadomiła mi, że ist-
nieją zjawiska wiążące się z filmem prawie
zupełnie nie zbadane. Czy w Polsce ktoś
z pracowników naukowych zajmuje się
etyką sztuki, w tym również etyką filmu?
— O ile mi wiadomo, nikt specjal-
nie nie zajmuje się tymi zagadnienia-
mi. Należałoby zresztą wydzielić
dwie sprawy. Można zajmować się
etyką środowiska filmowego, tak jak
się zajmuje etyką lekarza czy prawni-
ka. Etyki profesjonalne są niczym in-
nym, jak uszczegółowieniem ogól-
nych norm w związku z wykonywa-
niem zawodu. Z tym, że z rezerwą
podchodziłbym do prób takich kodyfi-
kacji. Bo dużo łatwiej sformułować
zespół obowiązków lekarza niż zespół
powinności reżysera. Zresztą wszel-
kie nakazy i zakazy niepotrzebnie
krępowałyby inwencję i inicjatywy
twórcy. Jeśli natomiast chodzi o odpo-
wiedzialność za skutki prezentowa-
nego filmu, czy jak kto woli etykę
funkcji filmu, jest to sprawa niezwy-
kle skomplikowana, trudna do jed-
noznacznego określenia. Bo przecież
skutki oddziaływania takiego czy in-
nego filmu rzadko dadzą się przewi-
dzieć, mogą być bezpośrednie i po-
średnie, mogą mieć charakter pozy-
tywny i negatywny, mogą niszczyć
i mogą wzbogacać.
Rozmawiał:
BOGDAN
ZAGROBA
Film krótki i okolice
oraz interes
obre są te małe festiwale filmowe. Grupa organizatorów, pomoc ze
stołicy, grono zaproszonych gości, przedstawiciele resortów, garść
widzów. Troszkę twórców, troszkę odbiorców. Małe, ciche, rodzin-
ne święto. Nagle, jak grom z jasnego nieba spada na kogoś Wielka
Nagroda albo Dyplom Uznania. Andrejew — jak mniemam — reali-
zując film pt. „Taki układ” nie myslał o tym, że robi film pod nagrodę, pod
festiwal morski. Dostał „Złotą Fregatę', przyleciał po nią najblizszym
pociągiem i cieszył się jak dziecko.
Kupiony dla morskiej sprawy?
Nie wiem.
Te małe festiwale filmowe służą filmowi o tyle o ile. Służą jakiejs idei. Są
włączone w krwiobieg życia filmowegoo tyleo ile, Są włączone w krwiobieg
jakiegoś innego organizmu — kulturalnego, gospodarczego, politycznego.
Film nie jest celem, lecz srodkiem. Punktem programu działania polityczne-
go, gospodarczego, kulturalnego, propagandowego i w ogóle.
Sprawa, o której piszę, straciła już smak aktualności, aczkolwiek aktualna
być nie przestała. Festiwal Filmów Morskich, ósmy już, został opisany na
Wybrzeżu, odnotowany w prasie centralnej, sam „Ekran” poświęcił mu
półtorej kolumny w korespondencjach Alicji Iskierko i Janusza Zaremby.
Pytano mnie sto razy w czasie tego festiwalu i po jego zakończeniu: jak pan
ocenia? I wtedy wiłem się jak wąż i pociłem się jak ruda mysz. A lskierko
patrzyła na mnie z ironią dosmaczoną wyrzutem, bo pan panie A., jest tak
pokrętny, że nigdy nie wiadomo, o co panu chodzi. A ja do niej: Od paninej
pryncypialności to już mnie brzydzi, a ma pani taką łatwość sądów, że też nie
wiadomo, czy to nie gorsze od pokrętności mojej. Tak żeśmy sobie przyma-
wiali, festiwal biegł bez przeszkód.
Festiwal jak festiwal — filmowa giełda morskiej sprawy oraz morskiej idei.
Miejsce akcji - Dom Marynarza w Szczecinie. Czasakcji: 16-19.1X.76. Akcja
rozgrywa się w zawrotnym tempie — bo oprócz filmów spotkania w stoczni,
na promach, statkach. Nagłe, jakże krótkotrwałe zderzenia dwóch światów.
To nawet nie wymiana poglądów, a wymiana sygnałów tylko. Chłopcy
z Liceum Morskiego oklaskują film o Telidze, film wtórny, do użytku
szkolnego zmontowany z materiałów znanych z innych, lepszych filmów.
Teliga był bohaterem festiwalu sprzed dwóch lat. Ale chłopcom imponuje
postawa. Mówi się o konieczności rozwoju tematu morskiego w filmie
polskim. Ale także o obecności filmu polskiego na morzu. W dalekich
portach na nasz statek przychodzą obcokrajowcy albo Polonia — mówi
marynarz — nie mamy im co pokazać, choć mamy projektor.
Pyłano mnie sto razy: jak pan ocenia ten festiwal?
Pod względem organizacyjnym jest wszystko w porządku, filmy są trochę
inne niż kiedyś, ale nie lepsze i nie gorsze. Pocę się jak ruda mysz, przecież
nie o to chodzi. Ogólnopolski Festiwal Filmów Morskich jest wciąż festiwa-
lem regionalnym, nadmorskim, wybrzeżowym. Jego echo jest echem szcze-
cińskiej prasy i szczecińskiej telewizji. Opłaca się więc skórka za wy-
prawkę?
Ale jest alternatywa. Puścić ideę morskiego festiwalu w głąb kraju,
pokazywać zestawy nagrodzonych filmów w Lublinie, Rzeszowie i Białym-
stoku. Albo ściągnąć na jego użytek Helsinki, Sztokholm, Leningrad i Oslo.
Festiwal ukrajowić albo umiędzynarodowić. W tym roku, po raz pierwszy
wzięły udział w festiwalu (poza konkursem) kraje nadbałtyckie. Były dele-
gacje i były filmy. I było zdziwienie pewnej Szwedki: U was tyle festiwali?
U nas nie ma środków.
A daj ci Boże — myślę sobie:
A daj nam Boże, jest jakaś szansa. Klęską małych festiwali jest ich
dwuletni cykl uzależniony od podaży filmów zresztą.
Ze Szczecina bliżej do Sztokholmu niż do Rzeszowa. Sądzę, że kalka
festiwalu morskiego miałaby większe powodzenie w Rzeszowie, gdyby był
to festiwal międzynarodowy. Nie, nie jestem zarażony filmowym kosmopoli-
tyzmem. Zaraził mnie ideą festiwalu międzynarodowego Józef Kisielewski
z Ministerstwa Handlu Zagranicznego i Gospodarki Morskiej: „Zaproszenie
dziesięciu dziennikarzy zagranicznych kosztuje mniej, niż jedna po-
rządna reklama w poważnej zagranicznej gazecie. Polski przemysł okręto-
wy, polskie statki — nie ma się czego wstydzić, jest się czym pochwalić.
Obejrzą filmy, obejrzą stocznie i porty, a o wydzwięk ich publikacji jestem
spokojny. Więc ideę międzynarodowego festiwalu w Szczecinie popieram
z całego serca”.
łdea ideą, interes interesem. Dobrze, qdy sa zbieżne.
i ę
1%
aż
|
zĄ
=]
"-
—
ż e p
E
Jan Tesarz (komornik)
Jerzy Kamas (Wokulski)
Reżyser Ryszard Ber
|zPE
Bronisław Pawlik (w środku) w roli Rzeckiego
Emil Karewicz (Łęcki) i Leon Niemczyk (adwokat)
TADEUSZ SOBOLEWSKI
Lal
icytacja domu Łęckiego mia-
ła się odbyć rano, w liceum
przy Sienkiewicza, w Łodzi.
Trzeci raz będę świad-
kiem tej sceny -— pg Prusie
i po filmie Hasa. Tamten film mógł
ekipie Bera z początku „przeszka-
dzać', sugerować pewne rozwiąza-
nia. Na pewno dla aktorów to jest
dodatkowy dopinq. Ja przynajmniej
wciąż mam w uszach ton tamtego
Szlangbauma - Kondrata:
Pan mnie na pewnonie po-
trzebuje? I naiwne oburzenie Krecz-
mara-Łęckiego, gdy już po licytacji
zwraca się z pretensjami do swojego
adwokata:
- Gdyby
wano.
Ale ten film będzie inny. Tamten
lepiej dopilno-
był obsesyjną wizją romantyka. W til-
mie Bera nacisk jest położony nie na
wizję, lecz na fabułę. Patronuje temu
serialowi Prus kronikarz tygodniowy,
Prus humorysta, a w sferze obrazu
narzucają filmowi styl rysunki Kos-
trzewskiego. Trzeba dodać, że obie
koncepcje mają równie silne uzasad-
nienie w książce; Prus-psycholog wa|-
czy tu z Prusem-felietonistą.
Rozdział, „w którym znajduje się
scena licytacji, jest w całości monolo-
qiem Rzeckiego (jawnym lub ukry-
tym, ale zawsze to on opowiada).
Rzecki mało rozumie z przebiegu licy-
tacji, nie wie bowiem najważniejsze-
go, o czym uprzedzony został czyte|-
nik - że Wokulski przepłacił Szlang-
bauma i Szlangbaum w jego imieniu
kupuje kamienicę po absurdalnej ce-
Zofia Mrozowska (hrabina) i Małgorzata Braunek (Izabela)
mę
A Zdjęcia:
ROMAN SUMIK
JERZY TROSZCZYŃSKI
nie 90 tys. rubli. Ma to być jakby
prezent dła Izabeli, jeden z wariac-
kich pomysłów Stacha, które tak nie-
pokoją pang Ignacego.
Gdyby zbudować tę scenę tak jak
w powieści, zajęłaby nie kilkaset,
a kilka tysięcy metrów taśmy. Nie
będą to więc „zdumienia, przywidze-
nia i obserwacje starego subiekta”
ale ujęcie bardziej kronikarskie,
obiektywne, w którym Rzecki jest tyl-
ko jednym z bohaterów
%, Sok
Spózniłem się na licytację. Autobus
z wytwórni przy Łąkowej, wyładowa-
ny statystami, odjechał o dziewiątej
Mam przy sobie kartkę maszynopisu:
Plan pracy nr 78 na dzień 27 lipca
1976.
Początek pracy ekipy — godz. 7.00
Garderoba — godz. 6.00
Charakteryzacja — godz. 7.30
Planowany koniec zdjęć — godz. 18.
Obiekt: SĄD — Licytacja
Łęcki — Karewicz, Rzecki -
Szlangbaum — Kwasko-
wski, Jegomos Gawlik, Adwokal
Łęckiego — Niemczyk, Adwokat Krze-
szowskiej - Zintel, Zakrystian - De-
woyno, Blady Zydek - Wohl jr, Zyd Il
- Szlachet...
40 Zydów — na godz. 7.00
10 mieszczan — na godz. 7.00
Rekwizyty:
Portret cara, księgi, flakonik Krze-
szowskiej, banknoty rublowe, młotek,
chusteczka, szafirowe okulary, cyga-
ra, papierosy ustnikowe (duże ilości!).
Podpisano: ż
Asystent kierownika produkcji Jerzy
Fidler
Ws.
od dawna już są w liceum
przy akiewicza, Okazuje się, że
jest to prawdziwy pałacyk. Tak jak
Rzecki, idąc na licytację, nie wiem na
pewno, czy to tu, wspinam się po mar-
murowych schodach. Na pierwszym
piętrze widzę jakieś zgromadzenie,
pytam, ale to jakas kursokonferencja.
Nic nie wiedzą o licytacji
(JET EIEZAYLEJEJ LAC
7
LIELIKCISZZZCAA
— Może piętro wyżej.
Wbiegam na drugie, już z podestu
poznaję, że to tutaj — tak jak Rzecki —
po tłumie starozakonnych. Tłoczą się
w jasno oświetlonych drzwiach do au-
li. A na korytarzu, wśród kabli, pod
gablotami z wypchanymi ptakami,
pancernikami i prehistorycznymi mu-
szlami siedzą na krzesłach Żydzi pod-
dawani zabiegom charakteryzator-
skim. Przy fortepianie — to wszystko są
rzeczy szkolne wyniesione z auli —
przyklejają brody. Widzę też Pawlika
- Rzeckiego w czarnej kamizelce,
z butelką mineralnej.
work o sk
Na sali wszystko jest mniej więcej
tak jak u Prusa, nawet woń, którą
poczuł Rzecki, gdy wszedł tu pierwszy
raz (W sali pomimo otwartych okien
unosi się woń środkująca między za-
pachem hiacyntu i starego kitu). Czar-
no od chałatów i niebiesko od dymu.
Jest to taka charakterystyczna niebie-
ska łuna „dająca atmosferę" w tylu
filmach kostiumowych. Ten dym (z
mieszaniny parafiny i ropy) wydoby-
wa się kłębami z podgrzewaczki, któ-
rą obnosi między statystami pirotech-
nik, pan Gołębiewski.
Komornik (Tesarz) siedzi za zielo-
nym stołem, pod portretem cara, po-
między dwoma umundurowanymi
urzędnikami, sam jest w białym pod-
koszulku. Trochę dziwnie to wygląda.
Komornik podnosi się, dzwoni, mówi:
Dom pana... Łęckiego... ale to tylko
próba. Stary Szlangbaum, którego po-
znaję po złotych okularach, oświad-
cza z naciskiem:
— Sześćdziesiąt sześć tysięcy!
Obok Karewicz — Łęcki. A trzeciej
osoby tej trójcy brak. Wszystkie sceny
z udziałem baronowej Krzeszowskiej
(Alina Janowska) nakręcono wczoraj
— jej targi z naciągaczami, jej okrzyki
„Szatanie” i „Zbawco!”, zemdlenie
na wieść, że „Szlangbaum kupił!*.
Za barierką, przy kamerze skupia
się trójka realizatorów: operator Kor-
celli, kierownik produkcji Szymański
i reżyser Ber, który z nich wszystkich
wcale nie jest najgłośniejszy.
„ — 66 tysięcy i sto ! — licytuje Blady
Żydek. Jest taki żar, że można by
kiełbaski smażyć. Brzuchaty pirotech-
nik wciąż chodzi i rozpyla dym z para-
finy. Script-girl o pochmurnej twarzy
przez cały czas ma minę, jakby działo
się tu coś niedobrego, ale widzę, że
reżyser się uśmiecha.
Kamera jest teraz ustawiona mię-
dzy stołami, na sali, pomiędzy publi-
cznością. Już jest niby po licytacji.
Hrabia Łęcki będzie wyłuszczał ad-
wokatowi swoje pretensje:
- Gdyby lepiej dopilno-
wano...
Podczas tej rozmowy asystent wy-
puszcza Żydów, którzy mają przeci-
skać się między rozmawiającymi
i przeszkadzać. Z drugiej strony drugi
asystent wysyła swoich przeszkadza-
jących. Robi się sztuczny ruch. Kame-
ra pracuje, mikrofon wisi nad Karewi-
czem i Niemczykiem, szmer rozmów.
Asystenci na niemo — gestami -wyda-
ją polecenia swoim statystom. Jeszcze
raz ta sama scena, w trochę zmienio-
nym układzie, i już przygotowuje się
następne ujęcie.
Zabawne, bo sama licytacja — u Pru-
sa — to już jest jakby teatr. Pomniejsi
licytanci, podbijający cenę o sto, to
wszystko ludzie Szlangbauma. Łęcki
i Krzeszowska wykonują swoje popi-
sowe gesty, ale wynik licytacji jest
z góry przesądzony. Cały ten komicz-
ny rytuał towarzyszy licytacji, która
jest niczym ' innym, 'jak fantazją
Wokulskiego. Są w tej scenie obecni
bądź przywołani — główni bohatero-
wie powieści: Łęcki — marioneta z po-
8
zorami pańskości, cwany Szlang-
baum, Rzecki — świadek, nie rozumie-
jący wszystkiego, ale współczujący
swemu — pryncypałowi. Pośrednio
obecny jest Wokulski i panna Łęcka.
Q nich się tu mówi. Rzecki podsłuchu-
je proroctwo pana Cynadra:
— Pan Wokulski, no... to jest wielki
interes. Ale ona jest głupia i Łęcki jest
głupi, i oni wszyscy są głupi. I oni
zgubią tego Wokulskiego, a on im nie
da rady...
Panu _lgnacemu — pociemniało
w oczach. Jezus Maria! — szepcze. —
Więc już nawet przy licytacjach mó-
wią o Wokulskim i o niej... I jeszcze
przewidują, że go zgubi... Jezus!
Maria!...
Jest to jedna z kluczowych scen,
wczesna zapowiedź upadku bohatera.
Ale Rzeckiemu nie może przecież
na ekranie „pociemnieć w oczach”.
Trzeba ten efekt uzyskać grą. Efekt
sceny zależy w dużej mierze od dro-
biazgów, od małego tricku, którego
nie ma ani w książce, ani nawet w sce-
nopisie. Rzecki stoi oparty o stół, zbo-
lały, trzyma się za serce, mija go Żyd II
(gra go p. Szlachet), Ale reżyser za-
trzymuje:
— Tu coś trzeba wymyślić, coś trze-
ba wymyślić...
— Może tak: Szlachet go potrąci
i powie: Podbijamy panie Rzecki? —
i pobiegnie dalej, a ten patrzy na nie-
go nieprzytomnie.
— Dobra!
Po paru godzinach przebywania
w sali łicytacyjnej zaczynam się tro-
chę orientować, kto co robi. Iłe róż-
nych działań musi się tu nałożyć.
Trzeba zgrać to, co ma być dla
oka, z tym,co jest dla dramatu.
Jest to kwestia fachowości całej eki-
py. Wszyscy na tej sali są fachowcami,
aktorzy i chłopcy od oświetlenia, tak-
że statyści — ci fachowcy od cierpliwe-
go stania w dymie parafinowym za
200 zł. Ale wszystkie te wysiłki może
popsuć EALR=CA teczka, którą ktoś
zostawił na krześle, a która będzie
potem widoczna. Dlatego tylu tu na
sali pozornie niepotrzebnych ludzi;
musi się nieustannie krzyżować wiele
spojrzeń, żeby wszystko wyłapać.
Już trzy godziny trwa licytacja. Sta-
tyści zamierają, kiedy gasną reflekto-
ry. Ożywają, gdy słyszą wrzaski asys-
tentów:
— Raz-dwa! Raz-dwa! Biegiem! Do
stołów, do stołów! Łapać za druczki!
Pod barierkę! Za mało do mnie! Do
mnie! Raz-dwa, raz-dwa!
Umieją na zamówienie „rozma-
wiać”, albo „robić rwetes'” na okrzyk
„Szlangbaum kupił!”. W przerwie na-
tychmiast pokładają się na kanap-
kach, na parapetach i od razu śpią
z podkulonymi nogami. Gdy ogłasza-
ją „próbę z ludźmi”, w odróżnieniu od
próby ze światłami, rozmawiają mię-
dzy sobą tak:
— Próba z ludźmi, my to nie ludzie,
my tu w ogóle nie jesteśmy potrzebni
i tak nas nie widać.
Wszyscy palą radzieckie papierosy
„Trojka”. Po trzech godzinach wielu
straciło charakteryzację. Charaktery-
zatorka, pani Ber, swoim cienkim gło-
sem musi przebić się przez gwar sali:
— To jest film, a nie teatr amator-
ski! Czy tak może być? Latają z pood-
klejanymi brodami!
*k k *
Puścili świeży dym. Zakrył licytan-
tów do pasa.
— Otworzyć drzwi! — wołają asys-
tenci. — Otworzyć drzwi!
— Są otwarte cały czas! Tylko nie
widać, bo dym.
— No, to teraz możemy robić najwy-
żej słuchowisko radiowe...
TADEUSZ
SOBOLEWSKI
rudno zaprzeczyć, że — mi-
mo braku bezpośrednich
odniesień - istnieją wyraź-
ne związki, między „Gorą-
cym śniegiem”, znanym
u nas dramatem wojennym Gawriła
Jegiazarowa, a jego filmem współ-
czesnym „Od świtu do świtu”. Przede
wszystkim $ą to związki emocjonalne:
poprzez postać bohatera, jego wojen-
ną przeszłość i wiejski rodowód.
W filmie „Od świtu do świtu” jest
sugestywny obraz rosyjskiej wsi sybe-
ryjskiej, solidnej i mocno wrośniętej
w ziemię, jak zbudowane z potężnych
bali drewniane domy jej mieszkań-
ców; wsi, której etos i duszę wyraża
rozlewna i falująca jak łany zboża
fraza ludowej melodii, rozbrzmiewa-
jącej w początkowych i ostatnich sce-
nach filmu. Sympatycznie i prawdzi-
wie ukazani są ludzie, owi szukszyno-
wscy ludzie wiejscy, trwający „na
swoim miejscu, przy swojej robocie”.
Nie brakuje tu nawet pokrewnych pi-
sarstwu Szukszyna sytuacji i postaci.
Przypomnijmy owego dziadka, który
upija się z rozterki, bo nie wie, czy ma
się cieszyć, czy smucić po otrzymaniu
rzed ośmiu laty Zeffirelli
umieścił w łóżku młodziut-
kich Romea i Julię. I popły-
nęła fala filmów o seksolat-
kach i przedseksolatkach,
granice między tymi grupami wieko-
wymi i rozwojowymi stały się coraz
bardziej ruchome. Ostatnio prasa do-
niosła o ślubie czternastoletniej cię-
żarnej Szwedki, którą rodzice i wła-
dze sądowe uznały za całkowicie
zdolną do małżeństwa. Problem więc
istnieje i kinematografia nie powinna
przed nim chować taśmy w piasek ani
w historię. Trzeba jednak wiedzieć,
z iakich pozycji realizuje się film.
Świadomości tej najprawdopodob-
niej zabrakło Stanislavowi Strnado-
Ceniony,
kochany
i... uwikłany
DYSKRETNY UROK
PIERWSZEJ CIĄZY
MÓJ BRAT MA FAJNEGO BRATA (Muj bracha mó prima brachu). Reżyseria: Stanislav Strnad.
Wykonawcy: Libuże Śafrankova, Jan Hrużinsky, Roman Cada, Ivana Mafikova | inni. CSRS, 1975
QD ŚWITU DO ŚWITU (Ot zari do zari). Reżyseria: Gawrił Jegiazarow. Wykonawcy: Nikołaj Patachow,
Lubow Sokołowa, Żanna Prochorenko i inni. ZSRR, 1975
listu z Australii od zaginionego przed
laty syna i nigdy nie widzianych „,za-
granicznych” wnucząt — „Donaldów”.
Są tu sentymentalne perypetie zako-
chanych nastolatków; jest dramat
człowieka, który po wyjściu z więzie-
nia chciałby powrócić do żony. Ona
jednak uciekła tymczasem do miasta,
zostawiając u dziadków małego Sie-
riożę.
Wszystkie te wątki i ledwie naszki-
cowane dramaty ogniskują się w krę-
gu rodzinnym głównego bohatera fil-
mu, którym jest były frontowiec,
a obecnie kołchozowy mechanik, Fio-
dor Rożnow, postać sympatyczna, lu-
dzka, pełna wewnętrznego ciepła.
Główną ideą fabularną filmu jest
podróż Rożnowa do-Swierdłowska na
spotkanie z kolegami-kombatantami
35 pułku gwardii. Dla Rożnowa jest to
przede wszystkim podróż w czasie:
w jego pamięci ożywają najbardziej
dramatyczne momenty wojennych
przeżyć — bój z hitlerowskimi czołqa-
mi (jak w „Gorącym śniegu ''), boha-
terska śmierć przyjaciela Wartamowa,
uratowanie rannego dowódcy pułku...
Sceny owych wspomnień-retrospe-
wi, twórcy hybrydy pod tytułem „Mój
brat ma fajnego brata”. Przez godzinę
film jest taki sobie, obyczajowo-uczu-
ciowy, w typie lirycznej Love Story.
Dziewiętnastoletni Honza pracuje ja-
ko mechanik w pogotowiu telewizyj-
nym, ponadto jest żużlowcem i pobo-
rowym — o rok młodsza Zuzana chodzi
do klasy maturalnej. Filmy o miłości,
piosenki o miłości, tajemnica przed
rodzicami, która jeszcze bardziej ze-
spala zakochanych — wydaje się, że
zobaczymy liryczny traktat o powsta-
waniu, a może i umieraniu pierwsze-
go uczucia. Chłopak dąży do zbliże-
nia, dziewczyna woli jeszcze świat
marzeń i oczekiwań, zbliżenie jednak
następuje. Nad filmem unosi się dys-
kcji wplecione są w akcję współczes-
ną rozgrywającą się podczas podróży
i w mieście, na zasadzie przeciwsta-
wień i konfrontacji: przeszłość skon-
frontowana jest z teraźniejszością,
czas wojny z czasem pokoju, wieśkoł-
chozowa z miastem, mentalność wiej-
ska z nowoczesną, konsumpcyjną
obyczajowością i wielkomiejskim
„folklorem ”.
Choć zakrawa to na paradoks, wy-
daje się jednak, że film Jegiazarowa
więcej mówi nam o stosunku re-
żysera do bohatera, jego heroicznej
biografii i praktykowanej filozofii ży-
ciowej aniżeli o samym bohaterze,
postaci jakby syntetycznej, scenariu-
kretne pióro lekarza — autora książki,
według której powstał scenariusz.
I wszystko dzieje się tak, jak powinno
dziać się w życiu.
Jest urok i sens w tym sympatycz-
nym, na przemian rozczulającym, za-
bawnym widowisku.
Te partie filmu: przynoszą kilka
scen kapitalnych. Oto Zuzana trafia
do kina: zwiastun ukazuje sytuację
z jej własnego życia, tyle że bohatero-
wie z ekranu są dwakroć od niej starsi.
Pan obraża się na panią, która wyma-
wia się niedyspozycją, więc pani jed-
nak się rozbiera, z pełnym poświęce-
niem. Ach, jak Zuzana to przeżywa.
I przy najbliższej okazji zrobi to samo,
już z własnej inicjatywy. Znakomita
sekwencja: oboje są zdenerwowani,
on — bo czuje okazję, a nie chciałby
dziewczyny urazić, ona - bo już pod-
jęła decyzję, a nie wie, jak wprowa-
dzić ją w życie. Ostatecznie powtarza
scenę z obejrzanego zwiastuna. A po-
tem kamera błądzi nad ich głowami:
na ścianie wielkie zdjęcia Josefa Lau-
fera, na półeczce — pluszowy miś.
Z magnetofonu płynie, oczywiście,
ballada o miłości. Zuzana wstaje, tro-
chę płacze, ale tylko trochę, wkłada
koszulę Honzy - też podpatrzyła to na
jakimś filmie.
Oto znakomite pożegnanie na
dworcu w tydzień później. Libuść Sa-
frankova przekazuje tu i żal, że jej
Zuzana zostaje sama, i dumę — że jest
laka sama, jak inne panie, które
również żegnają swoich idących do
wojska mężczyzn. Jednocześnie do-
szowo wykreowanej, wpisanej w pe-
wien kontekst dramaturgiczno-obra-
zowy i podporządkowanej jego dia-
lektyce. Kochając i szanując swego
bohatera, Jegiazarow czyni go pod-
miotem refleksji o świecie, patrzy na
świat jego oczami, spojrzeniem kryty-
cznym i jasnym, ale icokolwiek naiw-
nym. Stąd właśnie bierze swój począ-
tek grożące niejednokrotnie uprosz-
czeniami kontrastowe widzenie prze-
jawów życia (podział na ludzi „do-
brych” i „złych '), mimowolny dydak-
tyzm interpretacji i wartościowania
poszczególnych faktów i sytuacji, któ-
rych uczestnikiem i świadkiem jest
odbywający swą wędrówkę po mieś-
chodzi w niej do głosu, znowu z kina
zaczerpnięty, motyw wiecznego po-
święcenia kobiety. Amy widzimy — na
tle innych par — jacy oni są dziecięcy,
gwałtowni, jak trudno im się rozstać.
W tym momencie urywa się myślo-
wy trop opowieści, będącej na poły
„dokumentem epoki”, na poły — swe-
go rodzaju przestrogą przed uniformi-
zacją zachowań i przeżyć, przed czer-
paniem z zewnątrz wzorów, do któ-
rych się nie dorosło. Rozpoczyna się
natomiast zwariowana komedia
z trzynastoletnim bratem Honzy w roli
głównej. Zuzana przestaje pisać do
swego chłopca. Mały dowiaduje się,
że powodem tego jest kryzys zaufania
wywołany ciążą i przejmuje ster wy-
darzeń. Prowadzi dziewczynę do le-
karza (w tym momencie jej naiwność
przekracza już zdroworozsądkowe
granice), zawiadamia rodziców, do-
prowadza do ślubu, a i na tym nie
kończy się jego inwencja. Tymczasem
zepchnięci na bierne, przedmiotowe
pozycje Zuzana i Honza wysłuchują
ciężkiego wykładu o szkodliwości
przerywania pierwszej ciąży i zostają
pouczeni, że „trzeba było uważać”.
Niestety, komediowa tonacja dłu-
giego finału nie tylko urywa trop
pierwszej części, ale wręcz go zaciera.
Para zakochanych smarkaczy bierze
ślub w atmosferze ogólnej radości,
szalejący trzynastoletni szwagier po-
szukuje wózka, a wymowa filmu —
wbrew intencjom reżysera — odwraca
się o 180”. Pierwsza ciąża, mimo sza-
cownego wykładu, jest zredukowana
cie bohater. Realizując - z pomocą
bohatera — ów nadrzędny zamysł dy-
daktyczny, reżyser komplikuje ponad
miarę anegdotę, mnoży incydenty
opóźniające spotkanie Rożnowa
z frontowymi kolegami, byleby tylko
dostarczyć widzom poglądowych lek-
cji moralnych (zacytujmy sceny z chu-
liganiącym się „złotym młodzień-
cem'” czy skorumpowanym kelnerem
w knajpie), zaś Rożnowowi okazji do
wykazania się charakterem. Nic
dziwnego, że bohaterowi uwikłane-
mu w wiele sytuacji sztucznych i wy-
myślonych jest po prostu — jak napisał
pewien krytyk radziecki — „smutno
i ciężko”. Nam też. Bo film zapowia-
do problemu rzędu pierwszego papie-
rosa czy pierwszego kieliszka wódki.
Apel do rodziców o wyrozumiałość
jest jednocześnie stwierdzeniem
prostoty i naturalności faktu, kwestię
matury Zuzany Strnad dyskretnie
przemilcza. Istotne niebezpieczeń-
stwo filmu dostrzegam jednak w czym
innym: w tym, że ostatecznie przemy-
ca on afirmację minimalizmu życio-
wego. Że to, co miało być przestrogą:
nie chodź dziewczyno do kina, tam cię
nauczą byćtaką samą jak wszyst-
kie inne — przekształca się w wezwa-
nie: chodź i bądź taka sama
Trudno doszukać się czegoś nie-
dający się interesująco i niebanalnie
grzęźnie w stereotypowości i publi-
cystycznej moralistyce. Wychodzimy
więc z kina trochę rozczarowani, ale
wdzięczni Bułatowi Okudżawie za
piękną piosenkę poświęconą pamięci
wojennego pokolenia, które „wojna
gnała i kosiła”, a także Nikołajowi
Pastuchowowi za wyrazistą i sympa-
tyczną kreację Fiodora Rożnowa
ADAM
HOROSZCZAK
właściwego w odrzuceniu pruderii
i mówieniu o miłości nastolatków peł-
nym głosem. Ale właśnie dlatego
dyszkancik Strnada irytuje, a odcią-
ganie uczniów szkół podstawowych z
boisk i filmów o Zorro do lekcji wy-
chowania rodzinnego sprawia wraże-
nie odbierania dzieciom dzieciństwa.
Aha, byłbym zapomniał: „Mój brat ma
fajnego brata” jest dozwolony od lat
dwunastu
JACEK
TABĘCKI
iedne Imperium Brytyjskie!
Odkąd tylko przestało ist-
nieć, atakują je z pasją bry-
tyjscy filmowcy. Kosztowne
filmy w rodzaju „Szarży lek-
kiej brygady” obalały mity i tradycje
narodowe, mniej kosztowne (z powo-
du kryzysu) tropią głównie przeżytki
kupiectwem podszytej wielkomocars-
twowej mentalności. Prędzej czy póź-
niej ofiarą tych tendencji paść musia-
ły „Przypadki Robinsona Kruzoe'”. Ta
klasyczna XVIII-wieczna powieść by-
ła przecież pierwszą, która objawiła
światu brytyjski / indywidualizm,
wczesnokapitalistyczną zapobiegli-
wość i purytańską, wyzbytą senty-
mentów pazerność homo economicus.
— Pracowite milczenie przerywane od
czasu do czasu krótkim „Nie, Piętasz-
ku” lub uniżonym „Tak, panie'' stano-
wi niebiańską muzykę kruzoeowskiej
ile joyeuse — zauważa słusznie histo-
ryk lan Watt. Ale to właśnie jestsytua-
cja modelowa: imperium w pigułce,
opisane z nieporównanym entuzjaz-
mem utopisty.
Powieść Daniela Defoe trafia jed-
nak najczęściej na półki dziecięcych
bibliotek, a w kinie stanowi tylko źró-
dło przygodowych obrazków. Ujrzeć
w niej na nowo literaturę dla doro-
słych wydaje się zadaniem wdzięcz-
nym, choć niełatwym. Dwadzieścia
lat temu poradził z tym sobie wielki
Luis Bunuel, dziś natomiast ogląda-
my pouczający przykład niepowodze-
nia, jakie stało się udziałem reżysera
Jacka Golda i scenarzysty Adriana
Mitchella. Dorzucić należy jeszcze
nazwisko Petera O'Toole, inicjatora
przedsięwzięcia, który zaakceptował
piątą podobno wersję scenariusza i
sam zagrał Robinsona.
Pomysł był obiecujący: ukazać
dzieje Robinsona z punktu widzenia
jego sługi Piętaszka. Sługi? Niby dla-
czego? Piętaszek z plemienia dobrych
ludożerców jest więc w tym filmie
dzieckiem natury, mądrym odwiecz-
ną mądrością ludzi współżyjących
harmonijnie z przyrodą, otwartym na
świat i inteligentnym. To Robinsono-
wi przypada rola negatywnego boha-
tera. Uosabia ciasny konserwatyzm
kapitalistycznej cywilizacji, repre-
zentuje abstrakcyjną moralność pury-
tanów i ślepe zadufanie w siebie bia-
łego człowieka, jest uosobieniem ty-
powego Brytyjczyka. Dialog tak okre-
ślonych protagonistów bywa zabaw-
ny, jeżeli traktowany jest nie jako
rzeczywista konfrontacja postaw, ale
rodzaj nonsensownej gry. Zabawny
zwłaszcza dla Anglików, rozpoznają-
cych buńczuczne slogany i hasła wy-
powiadane na przykład przez papugę.
Robinson próbuje wyjaśnić Piętaszko-
wi zasady sportowego współzawodni-
ctwa; zgoda, to śmieszne. Robinson
zakuwa Piętaszka w łańcuchy, aby
przeprowadzić lekcję natematcywili-
zacji w stylu brytyjskiego colleqe'u;
to także śmieszne. Piętaszek uczy Ro-
binsona tańca, aby swobodnie wyraził
swoje uczucia; to już nudne. I skąd
w dodatku tak dobrze nam znane?
Ależ tak, to mechanizm konfrontacji
wolterowskiego Prostaczka z najlep-
szym ze światów — stylistyka dawnej
powiastki filozoticznej. Niestety, nie
sprawdza się na ekranie. Jej umow-
ność ma charakter czysto literacki, ki-
no zaś wymaga umowności innego
rodzaju. Jakiej? Na dobrą sprawę nikt
nie wie, ale z nieudanych filmów
opartych na fałszywych założeniach
tego rodzaju można byłoby zmonto-
wać wielogodzinną antologię.
„Piętaszek i Robinson” zająć może
w tej antologii poczesne miejsce.
Przypomina kabaret dwóch aktorów,
których szermierka słowna toczy się
żywo, ale rzadko ociera się o sprawy
naprawdę poruszające widza. Ą kiedy
Piętaszek i Robinson szybują już nad
swoją wyspą na kolorowej lotni, za-
czyna się żałować, że nie jest to jesz-
cze jeden film przygodowy, bez inte- -
lektualnych pretensji. Można byłoby
spokojnie wysłać do kina dziatwę, sa-
memu zaś sięgnąć po nieśmiertelną
powieść Defoego. Co i tak warto
uczynić.
ANDRZEJ KOŁODYŃSKI
Imperium
w pigułce
PIĘTASZEK I ROBINSON (Man Friday). Reżyseria: Jack Gold. Wykonawcy: Peler O'Toole, Richard
Roundtree, Pełer Cellier i inni. W. Brytania, 1975
10
Mariusz Walter, znany i ceniony autor
telewizyjny, realizuje obecnie swój pierw-
szy film dla kin, zatytułowany „Podróż spa-
cerowym statkiem”. Przypominamy z tej
okazji telewizyjny dorobek debiutującego
na dużym ekranie reżysera.
Bez
scenariusza
est autorem lub współautorem
popularnych programów tele-
wizyjnych: „Świadkowie”,
„Progi i bariery”, „Turniej
miast”, „Wszystko za wszyst-
ko', „Studio 2". Jest także realizato-
rem wielu filmów dokumentalnych
nagradzanych w kraju i za granicą.
Przeznaczona dla telewizji twórczość
filmowa Mariusza Waltera jest tak
oryginalna, ofensywna, a zarazem
subtelna w odkrywaniu coraz to no-
wych obszarów psychologii społecz-
nej, że warto jej poświęcić nieco uwa-
gi. Myślę, że filmy Waltera powinny
znajdować się na stałe w jakiejśfilmo-
tece dzieł ukazujących fragmenty na-
szej świadomości społecznej odbite
w kamerze artysty i publicysty; twór-
czość filmowa Waltera jest swoistą
publicystyką modelującą znane nam
z autopsji doznania, które w jego fil-
mach nabierają nieoczekiwanie wa-
loru historii dziejącej się teraz
iwszędzie. Ato chyba niemało.
Zacznijmy więc od roku 1970; mecz
Górnik-AS Roma. Sto tysięcy ludzi na
stadionie w Chorzowie. Rozpoczyna
się nie zapisany w żadnym scenariu-
szu spektakl wielkiego meczu. Boha-
terem jest tłum: grożny, spięty we-
wnętrznie, nieobliczalny. Mariusz
Walter, autor filmu o tym meczu („Gra
o wszystko” — nagroda w Oberhausen,
1970) mówi mi, że gwałtowne uczu-
cia, wyładowywane tutaj tak sponta-
nicznie, mają swoją obiektywną war-
tość społeczną i że na swój sposób
wzbogacają skalę doznań współczes-
nego człowieka. Jest bowiem w tym
ludzkim uniesieniu czystość samych
intencji, zdeformowanych tu i ówdzie
zawsze obecną patologią, ale główny
nurt tej energii psychicznej niesie
twórczą, choć zawsze tak bardzo agre-
sywną euforię. Ludzie czują bardzo
silnie potrzebę zjednoczenia się,
szczególnie w walce z przeciwni-
kiem; te doznania jeszcze nie tak
dawno wiązały się z wojną lub fana-
tyzmem religijnym. Dziś przede wszy-
stkim sport, w szczególności piłka
nożna wyzwala od nowa, i w nie spo-
tykanej skali, stare, atawistyczne cią-
goty do silnie *h, przepojonych
emocją więzi społecznych. Film Ma-
riusza Waltera dokumentuje ten fakt
społeczny z artystyczną błyskotliwos-
cią i socjologiczną precyzją. Tłum,
zwielokrotniona osoba dramatu w fil-
mie Waltera, ma jednak wiele twarzy
i psychicznych barw, od karykatury
do patosu, od cierpiętnictwa do upoje-
nia, jest jednym żywym, zmasowa-
nym, drgającym organizmem, okrut-
nym, sarkastycznym, wielodusznym.
Film Waltera pt. „Pierwszy — szós-
ty” (Prix Italia 1971) ukazuje postać
młodziutkiego artysty, jego rozma-
rzenie, jakby senne rozkołysanie, ale
i formowanie się w końcu nowej,
wrażliwej osobowości. Jest to więc
film o dojrzewaniu, pokonywaniu
własnych słabości, o fascynacji muzy-
ką Chopina, film o nieustannych na-
pięciach i rozlużnieniach psychicz-
nych, pełen niuansów, delikatny,
d jednocześnie ukazujący z wielkim
realizmem przebieg konkursu pianis-
tycznego. I oto dotykamy niezwykłe-
qo tenomenu tego filmu, który nie
miał scenariusza, scenopisu, a jego
protagoniści: zdobywca pierwszej na-
grody Amerykanin Ohlsson i szóstej —
Polak Olejniczak, nie byli świadomy-
mi swych ról aktorami, a jednak wszy-
stko rozwija się zgodnie z najbardziej
precyzyjnymi regułami filmowej gry.
Olejniczak jest w tym filmie nie tyłko
pełnym wielkiego skupienia pianistą,
lecz również autentycznym (w tej ro-
li!) aktorem. Mariusz Waltertoaktors-
two sam precyzyjnie i wszechstronnie
skonstruował, naturalnie za zgodą
Olejniczaka. Ohlsson to przedstawi-
ciel zupełnie innego świata, innego
typu kultury, obyczajowości, o postu-
rze baseballisty, a jednak artysta rów-
nie głęboko wrażliwy, już bardzo doj-
rzały, przeciwieństwo Olejniczaka.
Czysty film-dokument czy dokument
artystycznie przetworzony?
Takim dokumentem artystycznie
przetworzonym był inny lilm Waltera
- „Wiraż nadziei” (Brązowy Lajkonik
1974) o motocyklowych mistrzos-
twacy świata w Chorzowie. A więc
znów stadion i znów tłum; ale tym
razem osobami dramatu są motocy-
kliści, którzy rozgrywają swoje mor-
dercze tour de force w cał-
kowitej izolacji od krzyczacego tłu-
mu..Mariusz Walter mówił mi, że film
miał mieć pierwotnie tytuł „Pod skó-
rą', miał bowiem ujawniać niejako
podskórny dramatyzm wypadków,
niewidoczny gołym okiem, bo dzieją-
„cy się w psychice bohaterów wyścigu
Oto kadr filmu, w którym dwudziesto-
letni Plech ubiera się w strój motocy-
klisty. Szczupły blondynek o trochę
przestraszonej i trochę zawadiackiej
buzi. Najpierw widać jego nagi tors,
potem czerwony hełm, który wkłada
na głowę jak husarz. Plech mówi: —
Zrobię wszystko co w mojej mocy. Ale
potem, gdy opuszcza swoją przyłbicę,
staje się już tylko anonimową, rucho-
mą postacią, jakimś apokaliptycznym
jeżdźcem, którego karkołomną egzy-
stencję wyznacza tylko to włączanie
gazu lub hamulców i uchwyt kierow-
nicy; symbioza zawodnika z motorem
musi być idealna. Plech mógł zostać
mistrzem świata; nie został nim,
w biegu ostatniej szansy został potrą-
cony przez innego zawodnika. Walter
uwiecznił pełen determinacji gest
Plecha, który jakby wołał do tych
uciekających, na przodzie: — zacze-
kajcie!... I ten film Waltera przynosi
rozeznanie innego, bardzo zagęszczo-
Kamera — powiernikiem przeżyć wzniosłych i śmiesznych
ZSEE iz
nego w swoim obrazie, wymiaru rze-
czywistości. :
Wreszcie „Potomkowie Sebastiana
Grzyba” (Brązowy Lajkonik 1973),
o zjeździe rodziny wywodzącej się od
pańszczyźnianego chłopa, który żył
w osiemnastym wieku na Podlasiu.
Organizatorzy zjazdu konstruują na-
wet coś w rodzaju chłopskiego drzewa
geneałogicznego z lat 1771-1971...
Zjazd ma naturalnie swoją obrzędo-
wość przyjętą wprost z życia, a jest nią
jakaś mieszanina złożona z procedury
posiedzeń rady zakładowej i drylu
wojskowego, a więc demonstracja
pewnych obiegowych wzorców społe-
cznych. Potem obserwujemy wybory
do głównej rady familijnej, i w jednej
ze scen widzimy, jak uzgadnia się,
w sposób naiwnie kumoterski, kto
i kogo będzie wybierał do tej rady.
Jest to passus, który — pokazany w ca-
łej krasie swego oportunistycznego
infantylizmu - robi wrażenie scenki
znów prawie nadrealistycznej.
Zjazd potomków Sebastiana Grzy-
ba, który karczował ongiś pański las,
przynosi akcenty afirmacji społecz-
nych przemian w Polsce. Pokazuje
nam nową, polską wieś, która nie tyl-
ko przyjęła różne akcesoria współ-
czesnej cywilizacji, ale również psy-
chicznie,
swojej świadomości, -coraz bardziej
staje się odpowiedzialnym uczestni-
kiem złożonego procesu społeczne-
go - budowy socjalizmu w Polsce.
Życiorysy uczestników „zjazdu” do-
kumentują awans tej klasy społecz-
nej w nowych warunkach ustro-
jowych. Na zakończenie uczestni-
cy zjazdu mają w czynie społecznym
wziąć udział w budowie drogi wiej-
skiej. Oglądamy scenkę, w której je-
den z członków rodziny — oficer —
usiłuje nawiązać łączność z oddalony-
mi od niego członkami rodu za pomo-
cą krótkofalówki. Pada pytanie o ło-
paty. Okazuje. się jednak, że łopat nie
ma... Major mówi: — chciałem im
wszczepić technikę, organizację, ale
nie wyszło! Mówi to z pewną goryczą.
Kadr ukazuje jego zawiedzioną,
smutną twarz, zatroskaną o przy-
szłość. A potem mamy już ostatnią
sekwencję z tańczącymi biesiadnika-
mi, którym z czubów już pewnie dymi,
oglądamy ją z oddalenia, jakby niere-
alną, kolorową szopkę.
Filmy Mariusza Waltera, bardzo
w głębokich warstwach,
kontrastowe w swej wewnętrznej bar-
wie, temperaturze i stylistyce, nie-
zwykle finezyjnej niekiedy kompozy-
cji artystycznej, obdarzone są dużymi
walorami humanistycznymi, przyku-
wają uwagę, prowokują do sporów
o istotę sztuki filmowego dokumentu,
* jej granice i konwencje. Bowiem nie-
ustanna obecność kamery modeluje
chyba w niektórych filmach na swój
sposób zachowanie się osób fotografo-
wanych. Kamera staje się powierni-
kiem przeżyć wzniosłych i śmiesz-
nych, odnotowuje zjawiska o nieprze-
mijającej wartości społecznej i oby-
czajowej, a równocześnie jest świad-
kiem doznań bardzo intymnych, które
są najcenniejszym skarbem ducho-
wych wzruszeń człowieka.
BOGDAN
DANOWICZ
„Pierwszy - szósty”
Fot. Universal - L. Sorell
ROBERT
REDFORD:
pozostać
naiwnym
Jest dzisiaj najlepiej płatnym i najbardziej wziętym aktorem kina amerykańskiego. Zachowuje
niezależność: sam wybiera dla siebie filmy i czuwa nad ich kształtem jako producent. Od 19 lat żonaty,
mieszka wraz z rodziną na rancho w stanie Utah. Korespondentka paryskiego tygodnika „L'Express”,
Catherine Laporte, przeprowadziła wywiad z aktorem.
© Ubiegał się Pan długo o nabycie praw
„Wszystkich ludzi prezydenta”, wielkiego repor-
tażu Carla Bernsteina i Boba Woodwarda o skan-
dalu Watergate. Skąd ten upór?
- Staram się nieustannie wzbogacać swoją wie-
dzę grając w różnorodnych filmach. W „Kandyda-
cie” Michaela Ritchie musiałem przed wejściem
na plan, przestudiować mechanizm wyborczy
w USA. Aby zagrać rolę w „Trzech dniach Kondo-
ra” Sydneya Pollacka, przeprowadziłem setki roz-
mów z pracownikami CIA
Zawsze interesował mnie świat prasy. Spędzi-
łem wiele miesięcy w „Washington Post”. Miałem
wreszcie sposobność porozmawiać z tymi, którzy
zwykle mnie bombardują pytaniami
© Czy nienawidzi Pan Nixona?
Od początku, zupełnie zresztą instynktownie,
byłem przekonany, że jest oszustem. Nawet wów-
czas, gdy miałem 13 lat, a Nixon wręczał mi puchar
za zdobycie mistrzostwa w tenisie. Myślę, że gdyby
był aktorem filmowym, grałby w kinie role, które
odtwarzał Peter Lorre
© We „Wszystkich ludziach prezydenta” Alana
J. Pakuli gra Pan rolę dziennikarza Boba Wood-
warda. Kusi Pana zawód reportera?
Ależ skąd! Zawsze spóźniam się na umówione
spotkania. Jestem leniwy, potrafię pracować tylko
zrywami. A poza tym gromadzenie notatek, zasta-
nawianie się nad ludźmi tylko dlatego, żeby napi-
sać artykuł, wydaje mi się strasznie ograniczające.
© A kariera polityka?
- Nie nadaję się do tego. Trzeba iść na tyle
kompromisów. Chcę zachować wolność. Interesuję
się jednostkami, a nie masami
© Jak by Pan naszkicował skrótowy portret
amerykańskiego dziennikarza?
— Zle ubrany i zbyt szybko mówiący mężczyzna
© Czy między zawodem dziennikarza i aktora
istnieje jakieś podobieństwo?
— Okres przygotowania konieczny do przedsta-
wienia postaci bądź na papierze, bądź na ekranie,
jest, jak mi się wydaje, identyczny. Tedwa zawody
obarczone są często nadmierną agresywnością
Przynoszą także pewne rozczarowania. Ale uwa-
żam, że niepokoje, obsesje, frustracje służą aktoro-
wiw jego pracy. Nigdy nie chodzę do psychoanali-
tyków, nie chcę bowiem ryzykować, obawiam się,
że psychoanaliza mogłaby zniszczyć mój mecha-
nizm tworzenia postaci
© Czy Pana spokojne życie prywatne jest re-
W „Żądle'* George Roy Hilla
kompensatą bujnego i zgiełkliwego życia ekrano-
wego?
- Nie widzę nic podniecającego w wystawianiu
na widok publiczny małżeńskich kłopotów. Im
bardziej jestem znany, tym większą odczuwam
potrzebę izolowania się od świata w kręgu własnej
rodziny
© Dyskrecja nigdy nie przeszkadzała Pańskiej
karierze?
— Kiedy się żeniłem, nie było jeszcze kariery.
dochodów i przyszłości. Pożyczyłem samochód,
ąby pojechać do Nowego Jorku. Podjąłem studia
Żona pracowała w banku. Udało mi się zaangażo-
wać do telewizji. W Kalifornii. Po roku miałem
dosyć. Marzyłem o teatrze. Po powrocie do Nowe-
go Jorku wegetowaliśmy. Aż do mego pierwszego
sukcesu roli w sztuce Neila Simona „Boso
w parku”
Hollywood interesował mnie. Ale po trzech fil-
mach zerwałem kontrakt z Paramountem. Byłem
bezrobotny przez 3 lata. W końcu zaproponowano
mi rolę w filmie Polonsky'ego „Willie Boy”. Póź-
niej w „Butch Cassidy i Sundance Kid”
© Czy nigdy nie bał się Pan klęski?
Zawsze wierzyłem, że wypłynę. Bezrobocie
mnie nie przerażało. Co więcej: odczuwałem na-
wet jakąś perwersyjną radość, że jestem „wyko-
szony”. Dzisiaj gorzej czuję się we własnej skórze.
Komiort budzi mój niepokój
© Pamięta Pan okres lat dziecinnych?
- Robię wszystko, aby o nim nie zapomnieć
Mówi się, że aktorzy to duże dzieci. To prawda
Chcę pozostać naiwny, nieodpowiedzialny, nie-
konsekwentny, głupi. Nie ma nic nudniejszego,
niż być „zaadaptowanym”
© W czasie kręcenia plenerów „Wszystkich lu-
dzi prezydenta” i „Trzech dni Kondora" tłum
gapiów przeszkadzał w pracy. Jak Pan reagował?
Ucieczką. Uwielbiam włóczyć się po mieście
bez peruki, przylepionego wąsika. Lubię zwłasz-
cza dwa miasta: Nowy Jork i Paryż. Nowy Jork
brudny. brzydki, Paryż - piękny i fascynujący.
Mieszkałem w Paryżu ponad rok, kiedy miałem 20
lat; próbowałem sprzedawać obrazy. Chodziłem
bez przerwy po mieście
© Rozczarował się Pan?
Nie, to nie było rozczarowanie, ale frustracja
Paryżanie wydawali mi się bardziej ode mnie bły-
skotliwi, inteligentniejsi, mieli szybszy refleks
Mój obraz Francji zaczerpnąłem z „Amerykanina
w Paryżu” — filmu zrobionego w Hollywood
Fot. Universal - L. Sorell
Mmicnaił Głuzski (Pribytkow)
POWRÓT
Głośny film Roberta Flaherty'ego „Moa-
na”, zrealizowany w 1925 roku na wyspach
Samoa, dzieło wobec którego John Grierson
użył po raz pierwszy nazwy „dokumentalne”,
ma zostać udźwiękowiony. Informuje o tym
Louis Marcorelles na łamach dziennika „Le
Monde".
Brattleboro, miejscowość na pograniczu sta-
nów Massachusetts i New Hampshire. Ob.
szerny drewniany dom wśród drzew. To miej-
sce wybrał Robert Flaherty, reżyser „Nanuka
(1921), „Moany” (1925), „Opowieści z Luizja-
DRAMAT I AU
Wybitny dramaturą rosyjski, Aleksander Ostrowski
„Wilków i owiec”, „Panny bez posagu”, jest stale obet
rze teatralnym. Jego ostre, realistyczne sztuki o rosyjsk
u schyłku XIX wieku chętnie są także filmowane.
Niemal równocześnie weszły obecnie na radzieck
filmy: „Ostatnia ofiara” — ekranizacja jednego z dramt
okresu twórczości i „Mój dom - teatr”, biograficzna 0)
dych latach wielkiego pisarza. Zestawienie interes
ocenia jednak filmy jako nierówne. W ambitnej pr
intelektualnego rozwoju młodego człowieka, zdominc
mieszczańską rodzinę i wcześnie skierowanego prze;
w moskiewskim sądzie handlowym, która stała się dl
niałą szkołą obserwacji, zabrakło na ekranie samegc
ksander Kajdanowski w roli Ostrowskiego tworzy post
skłonnego do porywów, a jednak pozbawionego wew
tej siły, którą dziś odczytujemy z kart twórczości pisarz:
w filmie zrealizowanym przez Borysa Jermołajewa ep
we, przede wszystkim znakomity obraz wydarzeń te
premierze sztuki „Burza”, z atmosferą kulis, intryg, z.
postępowej inteligencji przeciwko siłom zachowaw
rodzaju obrazach zawiera się wartość poznawcza (ili
jednak w pełni przekonywający portret artysty na ekr,
Chwalona jest natomiast ekranizacja „Ostatniej ofić
przez reżysera Piotra Todorowskiego. A przecież sztuk
do łatwych. Rozpoczęta jako dramat, zamieniła się w t
w bezlitosną satyrę. Ta dwoistość koncepcji stanow
inscenizatorów. Todorowski wybrał dramat. Podkreśli
wagę konfliktów, ale też miękki liryzm obrazu. W prz
tej koncepcji pomagają mu aktorzy — świetne trio: Mar
na, Michaił Głuzski i Oleg Striżenow. Szczególnie oc
jest rola Margarity Wołodiny w roli Julii, ktorej przen
rozwoju akcji symbolizuje najpełniej ideę pisarza: zn
tości moralnych przez pieniądz. Oba filmy świadc;
zainteresowania twórczością wielkiego dramaturga w
kim. Stanowią być może początek całej serii ekranizat
Ml
Jak to się st
Północ, gdzie
ruszył na połu
„Postąpił zę
ciela Frederic
herty. - OB
dzieciństwo mi
szkał w wiosi
»Moanę«, naw
ci Samoa. To €
ojciec. Ludzie
muśnięci prze
ny” (1948), dla swej rodziny, kiedy powrócił nuka» Jesse |
ostatecznie do Stanów Zjednoczonych w prze-
dedniu li
domu mieszka Monica Flaherty, jedna z trzech
córek słynnego reżysera. Bywa tu Richard Le-
acock, ktory był operatorem „Opowieści z Lu-
izjany”, a dzisiaj należy do najwybitniejszych
twórców
„cinema direct”. Leacock wraz z Moniką Fla-
herty przygotowuje udźwiękowioną wersję
„Moany
Moana”, którą Flaherty nakręcił na Sa-
moa, zdaniem aulora, stanowiła uwieńczenie
jego poszukiwań, najpełniejszy wyraz jego
filozofii artystycznej, Film pozbawiony „tema
tu”, wyraźnego morału odzwierciedlał radość
życia, wspaniałe połączenie marzenie i rze-
czywistości
Myślał, że Flal
I wojny światowej. Dzisiaj w tym ka». Ojciec z
dokąd powini
niezwykłe, że
ko zapragnął
znalazł się ni
chwycił się w
A Leacock doc
ków. Pewnego
z całą rodziną
wym bagażu k
zabrał żadneg
Jak narodzi
współczesnej *
wi Momica Fl
czyzny, które
Spytałam qo
nowego kierunku w dokumencie
tor „Burzy”,
+w repertua-
akupiectwie
ekrany dwa
'w z późnego
wieść o nilo-
jce, krytyka
e ukazania
aneqo przez
jca do pracy
niego wspa-
Jsarza. Ale-
młodzieńca
trznej siły
Najlepsze są
ody rodzajo-
arzyszących
ngażowania
ym. W tego
1, nie jest to
cie.
y' dokonana
ta nie należy
ikcie pisania
problem dla
nie tylko pa-
rowadzeniu
irita Wołodi-
owiedzialna
ana w miarę
zczenie war-
0 wzroście
inieTadziec-
| Margarita Wołodina (Julia)
JANY«
lo, że Flaherty porzucił daleką
oznał Eskimosa Nanuka, i wy.
niowe morza?
dnie z sugestią swego przyja-
O Briena - mówi Monica Fla-
ien napisał książkę «Moje
morzach południowych», mie
=, qdzie później realizowano
/spie Savaii w zachodniej częś-
idowna wyspa - opowiadał mi
nie zostali jeszcze tam nawet
cywilizację. Po triumfie «Na-
asky dał ojcu carte blanche
erty zrealizuje nowego «Nanu-
brał przyjaciół i zapytał ich
n pojechać. To przecież było
nógł robić wszystko, czego tyl-
Cieszył się jak dziecko. Gdy
morzach południowych, za-
/spami i ich mieszkańcami
je: „Nie znał zupełnie warun-
dnia wylądował na plaży wraz
i nianią do dzieci. W 17-tono-
A fortepian i skrzypce. Ale nie
technika
+ się idea pokazania „Moany
*downi? „Pewnego dnia - mó
herty — siedziałam obok męż
» rasy nie mogłam odgadnąć.
kąd pochodzi. Powiedział, że
Fot. Sowietskij Film
2 Samoa; był to pierwszy mieszkaniec Samoa
którego spotkałam od roku 1925, gdy jako
pięcioletnia dziewczynka byłam na Savaii
Oczywiście, nie wiedział nic o «Moanie>. Po-
nieważ mieszkał w Los Angeles i był pasto-
rem, zorganizowałam dla jego parafian z Sa-
moa projekcję filmu. Reakcja była znakomita
Kiedy skończyły się pytania, przyszło mi na
myśl, aby zaśpiewać wraż z tymi ludźmi pieśń
z Samoa. Ojciec zawsze starał się, abyśmy (ja
1 moje siostry: Frances i Rarbara) nie zapom-
niały pieśni, których tam się nauczyłyśmy.
Okazało się, że słowa pieśni znali również
parafianie. A więc słowa nie uległy zmianie.
Pomyślałam wtedy, że warto byłoby udać się
na Samoa i nagrać tę muzykę. Ale najpierw
należało uzyskać prawa od Paramountu. Je-
den z wiceprezesów firmy, Barry Reardon,
wyraził zqodę na odstąpienie praw. Mieliśmy
udzwiękowić film na własny koszt. Udało mi
się uzyskać 10 tysięcy dolarów z waszyngłoń-
skiego Narodowego Funduszu Popierania
Sztuki. Pojechałam do Jean Renoira, przyja-
ciela mego ojca. Poznali się przed wojną i mi
mo że ojciec nie znał zupełnie francuskiego,
a Renoir umiał zaledwie kilka angielskich
słów, była to wzajemna sympatia od pierwsze-
go wejrzenia. Chciałam, aby Renoir zobaczył
lilm. Jean powiedział mi: «Trzeba być bardzo
ostrożnym z dzwiękiem, bo szalenie łatwo
zniszczyć urok tego filmu». Byliśmy gotowi
* podjąć ryżyko. 15 lipca 1975 roku wyjechaliś
my z Los Angeles i przybyliśmy da Pango-Pan-
do. Nagrywaliśmy dzwięki, szum fal. Nast
pnie wyruszyliśmy na Savaii, Tam nagraliśmy
piesni. Pomocą była nam dokumentacja mego
stryja. Davida Flaherty'ego, który w okresie
realizacji <Moany zapisał teksty pieśni
Co się stało z odtwórcami głównych rol
w filmie Flaherty ego?
„Pra - mówi Leacock — młodzieniec z «Mo:
any» ma 63 lata. Zachował ten sam uśmiech.
Spotkatismy także Ta'avalć, ktora grała Moa-
nę. Wioska mało się zmieniła (...) Wbrew za-
rzutom stawianym Flaherty'emu, że dla wię-
kszej malowniczości nakłaniał mieszkanców
do tatuażu, wielu wieśniaków, zwłaszcza mło
dych, nadal się tatuuje. Nie widzieliśmy jed-
nak samej ceremonii tatuażu
Nie zabieqaliśmy o pełną synchronizację
dzwięku z obrazem, ale o przekazanie atmos-
tery Swiata dźwięków Samoa: tonacji głosów,
śmiechu, pokrzykiwań. Staraliśmy się zacho-
wać oryginalny rytm filmu z epoki filmu nie-
mego. Udało się nam to dzięki nowej metodzie
wynalezionej w Dan.
Jestem przekonany, że Flaherty, gdyby żył,
zrobiłby to, co myśmy zrobili. Dzisiaj coraz
częściej używa się terminu »filmowcy". Daw
niej mówiło się o «reżyserach». Murnau nigdy
nie spojrzał w wizjer kamery. Nigdy niczego
nie sfilmował. Wydawał tylko polecenia: to
tutaj, to tam. Flaherty był człowiekiem kina
w. dzisiejszym sensie tego słowa. Oglądał
świat ża pomocą kamery, pracował z kamerą.
Oto dlaczego «Moana» to film tak niesłycha-
nie nowoczesny. W naszej, dzwiękowej wersji
Moany' dialog nie jest ważniejszy od muzy
ki, ponieważ ludzie po prostu rozmawiają że
sobą, łowią ryby, śmieją się, spiewają, dysku-
tują. Nie ma tu nic poza muzyką i dzwiękami
naturalnymi
Brigitte Bardot
Głośna fundacja Brigitte Bardot, mająca ratować zwierzęta, prze.
trwała zaledwie jedno lato. BB oświadczyła, że nie będzie już liczyć
ani na dobrą wolę, ani na czeki od ludzi, którzy chcieliby zapewnić
ochronę zwierząt. Paradoks: aktorka rezygnuje ze swych funkcji
ponieważ Francuzi okazali się zbyt hojni i szlachetni. Zbyt wiele
Fo
Paris Match
ponadto pisali. Fundacja BB wymagała stworzenia aparatu adminis-
tracyjnego, a słynna niegdyś gwiazda mówi: — Nie chcę, aby pienią-
dze przeznaczone dla zwierząt służyły urzędnikom. Postanowiła więc
zajmować się sprawą ochrony zwierząt tylko jako osoba prywatna
wykorzystując swoje wpływy i nie szczędząc własnych funduszy
Bergman
i operetka
Dobiegają konca zdjęcia pierwszego filmu, ktory Ingmar Berqman
realizuje poza Szwecją - „Jajo węża (The Serpent s Eqq] = historii
rozqrywającej się w ciąqu siedmiu dni 1932 roku w Niemczech
u progu faszyzmu, Ale Berqman myśli już o następnym projekcie. na
ktory producent Dino De Laurentiis przeznaczył 10 milionów dola-
rów. Koszty szwedzkich filmów Berqmana nie przekraczały I miliona
będzie to zatem superprodukcja, realizowana w Wiedniu | Paryżu
Tytuł - „Wesoła wdówka” wedluq nieśmiertelnej operetki Francisz-
ka Lchara z 1905 roku. Scenariusz napisany został już przed kilkoma
laty. Rolę tytułową zagrac miała Barbra Streisand, do realizacji filmu
jednak nie doszło. Obecnie mówi się o innej obsadzie. chociaż
nazwiska nie zosiały podane jeszcze do wiadomosci. Berqman nie
kryje podziwu dla wersji von Stroheima z 1925 roku 1 Ernesta
Łubitscha z 1934; w tej ostatniej grali Jeanette MacDonald i Maurice
Chevalier. Pomija jednak milczeniem wersję z 1952 roku, 2 Lanq
Turner Skąd zainteresowanie operetką u wielkiego reżysera?
Moim zdaniem... Wesoła wdówka * ma te same korzenie, co .Czaro-
dziejski flet" Mozarta. Są to widowiska muzyczne, qatęzie tego
samego drzewa, wciąż Zielonego 1 pięknego. Mużyka jest w mich
czystym złotem
( Ingmar Bergman z żoną Ingrid w Ląs Angeles
Warna 76
Gdy spotkacie się
z Bułgarem na ekranie...
Na Festiwalu Bułgarskich Filmów w Warnie byłem po raz pierwszy
i pierwszy też raz od wielu lat zetknątem się z obszerną próbką tego
KORESPONDENCJA WŁASNA
kina, co nie jest bez znaczenia dla odniesionych wrażeń i obrazu spraw.
rawda, z bułgarskimi filmami
spotykałem się okazjonalnie
i pamiętam chyba większość
z tych, które w ostatnich latach
odniosły międzynarodowe sukcesy.
Dopiero jednak spojrzenie na zestaw
wyselekcjonowany z dwuletniej pro-
dukcji (festiwal odbywa się co dwa
lata), a więc bardzo reprezentatywny,
uświadomić może obserwatorowi, jak
głęboko sięgają korzenie tej sztuki
w humus narodowej kultury, jak moc-
no związana jest z jej formami obycza-
jowymi i tradycją.
Oczywiście, najbardziej rzucają się
w oczy odmienności dziejowych do-
świadczeń obu narodów, polskiego
i bułgarskiego, demonstrowane bez-
pośrednio przez festiwalowy ekran.
W filmie „Żołnierz z obozu” radziecki
sierżant znajduje w górach pomnik
poświęcony żołnierzom cara Aleksan-
dra Il, poległym w roku 1878 w bojach
0 wolność Bułgarii, którzy pozostawili
tu po sobie trwałą i wdzięczną pa-
mięć. W filmie „Apostołowie”, przed-
stawiającym przygotowanie do naro-
dowego powstania przeciw Turkom
w tychże latach siedemdziesiątych,
prawie nie ma na ekranie Turków.
Sądzę, że nie było to błędem wobec
bułgarskiego widza _ wnoszącego
JE NR
w kontakt z dziełem swoją znajomość
dziejów wielowiekowej niewoli. Na
moją jednak wyobraźnię słabo działa-
ją informacje o okrucieństwach
Osmanów, odległych w czasie i prze-
strzeni. Turcy kojarzą mi się raczej
z nazwami wielkich bitew na dale-
kich kresach dawnej Rzeczypospoli-
tej, może jeszcze ze zdobycznym na-
miotem Wielkiego Wezyra na Wawe-
lu, który - jak tysiące polskich dzieci -
oglądałem ze szkolną. wycieczką,
i chyba jeszcze z anegdotą o pustym
fotelu w recepcyjnej sali sułtana,
gdzie ponad sto lat czekano na „chwi-
lowo nieobecnego” posła Lechistanu.
Niekoniecznie zresztą odmienność
historycznych doświadczeń musi się
znaczyć tak jaskrawo: czasem wyraża
się to tyłko brakiem kłucza do jakichś
realiów, historycznych czy obyczajo-
wych, co mąci na moment opowieść,
otwierając przed widzem lukę pełną
cienia. Tak odbierałem np. „Wspom-
nienia o bliźniaczce” w reż. Lubomira
Szarłandżijewa, film w typie dziejów
jednego życia, z epicką perspektywą
na dobę ostatniej wojny; na problemy
faszyzmu i ruchu oporu, na heroizm
i zdradę. Mógłby ktoś rzec w tym
miejscu, że poetyzuję beztrosko naj-
zwyklejszą ignorancję. Wszakże zmą-
cenie to, ów cień, można rozjaśnić za
pomocą stosownych lektur: podręcz-
ników, encyklopedii itp. Można. Ale
studia nad stosunkami religijnymi
w trzeciej ćwierci XIX: w., kwestia
społecznej bazy komunistycznego
ruchu na wsi bułgarskiej w latach
trzydziestych i kilkadziesiąt podob-
nych spraw to program zajęć na naj-
bliższych kilka lat. Zajęć — podejrze-
wam — daremnych, bo najciekawsze
pytania, jakimi frapuje bułgarski film,
nie mieszczą się w płaszczyźnie histo-
rycznej erudycji. Są to bowiem pyta-
nia o tajemnice tej tak bardzo wyra-
zistej kulturowo osobowości bułgar-
skiego kina. Pytania o zagadkę jego
własnej indywidualnej twarzy, która
nadaje niekiedy rangę utworom ską-
dinąd nie najciekawiej pomyślanym.
Wyznam zresztą, że ten trop był dla
mnie tym, co przesądziło o atrakcyj-
ności festiwalu, bardzo zresztą zróżni-
cowanego tematycznie.
Możemy bowiem wnosić z kilku cy-
towanych wyżej filmów, że jest to ki-
nematografia hermetycznie zamknię-
ta w kręgu własnej historii. Nic po-
dobnego. W programie znalazły się
filmy o tematyce obcej, takie jak
„Skazańcy” w reż. Wyło Radewa, jed-
na z kilku dużych, widowiskowych
„Synowa” Wasyla Mirczewa
realizacji, jakie oglądaliśmy na festi-
walu. Historia miłości angielskiej
arystokratki i hiszpańskiego jezuity
w Hiszpanii z okresu wojny domowej
jest filmem o wysokim warsztatowym
szlifie. Takiego „retra” nie powsty-
dziłaby się żadna kinematografia. Dla
polskich "widzów interesującym
szczegółem jest polskie poniekąd po-
chodzenie jezuity. Gra go Jan Englert,
i gra bardzo interesująco, chociaz pod
koniec na jego roli ciąży pewna nie-
zborność dramatycznej konstrukcji
filmu. Rzecz jasna, hiszpański pejzaż
w bułgarskim filmie jest zjawiskiem
wyjątkowym, chociaż w programie to-
warzyszył mu drugi film na obcych
motywach, mianowicie znany już pol-
skim widzom „Deszcz nad Santiago”
Helvio Soto, przedstawiający dzieje
faszystowskiego puczu w Chile.
Mamy więc wojnę domową w Hiszpanii,
obraz historycznej tragedii w Chile, zaś
w tematach rodzimych znajdujemy podob-
ną rozpiętość problemów: a więc ambitną
artystycznie chłopską epopeję z lat dwu-
dziestych, „Synowa': reż. Wasyla Mircze-
wa, obok psychologicznego dramatu kry-
minalnego „Sędzia śledczy i las* w reż
Rangeła Wyłczanowa (na mój gust nazbyt
psychologicznego). Wreszcie „Cyklop”
w reż. Christo Christowa, który uczynił na
mnie wrażenie katalogu ekspresjonistycz-
nych pomysłów, nanizanych na preteksto-
wo traktowaną fabułę. O „Cyklopie” po-
wiedział Jerzy Kawalerowicz, że jest próbą
montowania myśli, a nie obrazów, i że
w tym wybiega w przyszłość. Niewykluczo-
ne, choć ze swojej strony nie mogę zadekla-
rować więcej poza pewnym marginesem
niepewności co do finalnego sensu utworu,
poza iskierką niepokoju, że uroniłem coś,
co mogłoby posłużyć jego lepszemu rozu-
mieniu.
Towarzyszył mi ten cień niepokoju - jak
już wspomniałem — dosyć często i z rozmai-
tych okazji, chociaż nigdy z taką irytującą
natarczywością, jak na pokazie „Świersz-
cza nad uchem” reż. Georgi Stojanowa. Nie
rozumiem doprawdy, i nigdy nie zrozu-
miem, co właściwie bawiło publiczność na
komedii, którą notabene znalazłem później
na liście nagród. Mnie (i większości obco-
krajowców) ten świerszcz przyprawił już po
pół godzinie o czarną rozpacz, tym dokucz-
liwszą, iż zabarwioną zazdrością. Bo widzo-
wie, ponad wszelką wątpliwość, bawili się
zupełnie nieźle, czego nie można złożyć,
niestety, na karb tzw. tanich atrakcji. Na-
prawdę nie zauważyłem żadnych. Ponie-
waż nie był to również (co najstaranniej
ustaliłem) jakiś niespodziewany atak mego
własnego ponuractwa, powstaje przeto py-
tanie: w jakich warunkach nasycenie ro-
dzajowymi szczegółami, wierność dla cha-
rakierystycznych szczegółów, a także tolk-
lorystycznych cech zamienia film w utwor
scisle lokalny? W jakich zas to, co lokalne
1 niepowtarzalnie własne, znajduje uniwer-
salny, artystyczny walor?
Traktuję te pytania retorycznie: mie
znam, niestety, żadnej zadowalającej odpo-
wiedzi, choć bez wątpienia one to własnie
charakteryzują centralną problematykę
wspołczesnego bułgarskiego filmu. Mogę
natomiast wskazać utwory, w których nasy-
cenie lokalnym kolorytem, obyczajowym
i kulturowym konkretem, dało dziełu nie-
powszedni i uniwersalny właśnie format
Jest to w tematyce historycznej film Ludmi-
ła Stajkowa „Uzupełnienie ustawy o ochro-
mie panstwa”, przedstawiający polityczną
panoramę lat dwudziestych w Bułgarii,
a szczególnie roku 1925, który w dziejach
tego kraju zapisał się krwawym, reakc
nym terrorem. Dodajmy, że jest to utwór
o bardzo wysokim ładunku dramatycznym
żywej i dynamicznej akcji, a przy tym wszy-
stkim teren niezwykłej powagi i dociekli-
wości ukazywania motywów działających
stron. Szczególnie interesujące i poniekąd
nowe ujęcie uzyskały w filmie dzieje buł-
garskich komunistów, których działalnośc
pokazano niejako poprzez ścieranie się we-
wnętrznych opinii i poglądów, poprzez he-
roizm nierownej walki i dramatyczną cenę
omyłek. Zapewne, jak każda podobna, his-
toryczna rekonstrukcja jest film Stajkowa
nieco akademicki, lecz przed akademicką
oschłością broni go to, co wymyka s
w gruncie rzeczy ściślejszym określeniom,
pewien ryskulturowego anitentyzmu, praw-
da emocjonalnego klimatu, prawda charak-
terów
Wydaje się jednak, że w sensie ar-
tystycznym związek bułgarskiego fil-
mu z rodzimą kulturową glebą reali-
zuje się najpłodniej w tematyce
współczesnej, gdzie najlepszymi tego
przykładami są filmy: „Korowód rusa-
łek” w reż. Iwana Andonowa, „Wie!
ka woda” w reż. Iwana Terzijewa
i „Willowa dzielnica" w reż. Eduarda
Zachariewa. Wydaje się, że najcieka-
wszy artystycznie jest ostatni z cyto-
wanych, ale pewne różnice poziomów
nie są tutaj istotne. Wiele ważniejsze
jest wszystko, co łączy te filmy w pe
wien nurto wyraźnie sprecyzowanym
charakterze. Jest to więc — po pierw-
sze — tendencja satyryczna i krytycz
na. rowód rusałek'” to komediowy
obraz losu młodego malarza i jego
twórczości rzucony na tło, które na-
zwać by można studium prowincjo-
nalności. „Wielka woda” przynosi
portret ludowego bohatera skłócone-
go z otoczeniem, przedstawionego
w tonacji ironicznej, choć ciepłej jed-
śnie i pogodnej. „Willowa dziel-
arkastyczny
szczaństwa
„Uzupełnienie ustawy o ochronie państwa” Ludmiła Stajkowa
zainteresowania bułgarskiego współ-
czesnego filmu. Jest nim, mianowicie,
problem psychologicznych i abycza-
jowych następstw tego cywilizacyjne-
go przełomu, jakim była socjalistycz-
na urbanizacja i industrializacja rol-
niczego kraju o dojmujących wpły-
wach ludowej kultury. Socjologiczny
autentyzm tych filmów nie byłby jed-
nak czynnikiem wystarczającym, aby
stworzyć na ekranie to dojmujące
uczucie obcowania z czymś, co oddy-
cha powietrzem tylko tego kraju, wy-
rasta z jego pejzażu i klimatu, z tem-
peramentu i sposobu bycia jego mie-
szkańców. Do tego potrzeba jesz
czegoś więcej: zapewne talentu, lecz
także mocnej emocjonalnej więzi
twórców z powszednim dniem ich oj-
czyzny. I to jest chyba poręką tego
artystycznego autentyzmu, o którym
pisał bułgarski scenarzysta Atands
Cenew, zapewniając: „Jeżeli w jaką-
kolwiek porę dnia lub wieczora spot-
kacie się z Bułgarem na ekranie, za-
wierzcie jego myślom i uczuciom
Zaufajcie temu Bułgarowi, a wdsza
świadomość wzbogaci się o jeszcze
jedną prawdę o Bułgarii.
ZBIGNIEW KLACZYŃSKI
„Skazańcy” Wyło Radewa
Kd zdarzają się podróże,
które są jakby umyślnie za-
mówione dla zobrazowania
życia — które mogą służyć
za symbol istnienia.”
Conrad „Młodość
darzyła się taka podróż bo-
haterowi „Smugi cienia”,
którym w interpretacji Waj-
dy jest sam Joseph Conrad-
-Korzeniowski. Poetyka pa-
raboli ludzkiego losu podyktowała re-
żyserowi rozwiązania formalne. Waj-
da konstruuje dwa ściśle ze sobą po-
wiązane światy, będące jednocześnie
kręgami tematycznymi: jeden — nieja-
ko zewnętrzny — skupia się wokół
zmagania człowieka z materią, drugi
— wewnętrzny — opiewa walkę o za-
chowanie własnej osobowości, o rzecz
najważniejszą dla każdego — uczci-
wość wobec samego siebie. A być
uczciwym wobec siebie to nic innego,
jak być odpowiedzialnym w stosunku
do drugich. Tak więc kształt osobo-
wości człowieka uzależniony jest od
niego samego, ale istnieje również
społecznie, oglądany przez pryzmat
ocen innych. Chodzi o znalezienie
właściwej drogi, właściwego kierun-
„ku, zgodnego z indywidualnymi ispo-
łecznymi zasadami, który będzie czło-
wieka obowiązywał już przez całe ży-
cie. Kierunek ten krystalizuje się sto-
pniowo, by dojść do punktu kulmina-
cyjnego — sprawdzenia własnej war-
tości. Jest to zarazem jedyna szansa,
aby potwierdzić swoją prawdę.
W Conradowsko-Wajdowskim wy-
daniu ta pasjonująca walka trwa 17
dni. Ideały młodości zmierzyły się
z przekorą losu, z naturą, Od wyniku
walki, nad którą zawisła „smuga cie-
nia”, zależy poznanie własnej praw-
dy, potwierdzenie swego prawa do
istnienia. Walka taka jest swoistą pró-
bą, która nikogo nie może ominąć, na
którą jesteśmy skazani. Mówiąc sło-
wami kapitana Gilesa „obowiązkiem
naszym jest stawiać czoło zarówno
przeciwnościom losu, jak własnym
błędom, a nawet drażliwościom su-
mienia. Inaczej bowiem z czymże byś-
my walczyli?' Sceneria tej batalii
o własne „„ja'” może być zupełnie obo-
jętna. Natomiast ważne jest coś inne-
go — uświadomienie sobie, iż rozwią-
zania mogą być diametralnie różne:
sprawdzamy się lub nie, czyli albo
zdołamy ujarzmić własną słabość, al-
bo ona nas pokona. Osiągnięcie suk-
cesu, wygranej, to możność patrzenia
bez obaw drugiemu człowiekowi
w oczy, to możność patrzenia na włas-
ne odbicie w lustrze...
Proza Conrada pomimo, czy może
właśnie na skutek wyrazistości stylis-
tycznej, malarskości i obrazowości ję-
zyka jest bardzo trudnym materiałem
dla zabiegów adaptacyjnych. Dzięki
filologicznej wręcz wierności teksto-
wi, Wajda zdołał wyrazić metaforykę
Conrada i przełożyć ją na język filmu.
Głównym środkiem artystycznym, ja-
kim posługuje się w tym przypadku,
jest stosowana przez niego od lat me-
toda kontrastu. Tylko dzięki niej moż-
liwe staje się obrazowe udokumento-
wanie dychotomicznego związku
człowieka ze światem. Świat przed-
stawiony w filmie dzieli się na dwa
zasadnicze elementy, pozostające ze
sobą w antynomicznym związku. Jed-
nym jest statek ze swoją załogą, dru-
gim — morze, promienie słoneczne,
wiatr, deszcz. Idąc dalej: jednym -
młody kapitan, drugim — cała reszta.
Stąd też stałe powroty tych samych
motywów. W różnych wariantach po-
jawiają się na przemian kapitan i za-
łoga, statek i morze, bezwietrzna aura
i nieruchome żagle, półmartwi mary-
narze i dynamiczny dowódca. Punkt
widzenia kamery zmienia się w zależ-
ności od fotografowanego obiektu
Kapitanowi towarzyszą, zazwyczaj,
ujęcia z dołu — monumentalizujące
16
„Smugę cienia” Andrzeja Wajdy już recenzowaliśmy. Dziś
piszemy o filmie raz jeszcze, poświęcając więcej uwagi jego
stronie formalnej.
„Prawda”
Conrada
i Wajdy
jego sylwetkę, marynarzy natomiast
oglądamy na pokładzie z lotu ptaka.
Tło wszechogarniającego morza pod-
kreśla ich bezradność i uzależnienie
od żywiołu.
Podobnym chwytem posłużył się
Wajda w „Ziemi obiecanej”, lecz
w „Smudze cienia” nie ma charakte-
rystycznej dla tamtego filmu nerwo-
wości i rozedrgania kamery. Asce-
tyzm formalny „Smugi cienia”, po-
zwalający przy okazji śledzić najistot-
Siedemnaście dni walki
niejsze cechy stylu reżysera, jestfunk-
cjonalnym rozwiązaniem stylistycz-
nym, budującym archetypiczną meta-
forę.
Lokalizacja akcji daje kolejne prze-
ciwstawienie. Tym razem dotyczy ono
przestrzeni - bezkresu morskiego
1 ciasnoty żaglowca. Kajuty są małe
i niskie, jest upał, a chora załoga ma
gorączkę; wszystko to sprawia, iż
ograniczoność przestrzeni staje się
nie do wytrzymania. Dlatego też cho-
Marek Kondrat w „Smudze cienia”
<Rej
rzy marynarze chętnie układają się na
pokładzie, dlatego Burns prosi o nie-
zamykanie jego drzwi. Później obser-
wujemy, że kapitan również przejął
ten zwyczaj. W ten sposób częściowo
przynajmniej niweluje, potęgującą
zagrożenie, ciasnotę. Wąskie schody
prowadzące ra dół są wciąż obecne
w filmowym obrazie. Dzielą świat
przedstawiony na dwie części. Wnę-
trze statku zostaje jakby wyizolowa-
ne, nie można go oglądać z perspekty-
wy, trzeba w nim po prostu być. Jest
zamknięte. Jedynym wyłomem w her-
metyczności są właśnie schody. To
one prowadzą na pokład — ku prze-
strzeni i nieograniczoności. Ten kon-
trast podkreśla kamera. O ile kajuty
widzi ona w planach średnich i bli-
skich, o tyle pokład, żagle i maszty
pokazuje z oddalenia, z dystansu,
z góry. Poprzez ten ostatni typ ujęć
osiągnięty został obraz morza z wto-
pionym weń żaglowcem, który stał się
elementem składowym wody. Jest to
zarazem ilustracja słów Conrada:
„Morze było jedyną rzeczywistością,
wszystko inne dekoracją, przemija-
jącym epizodem." *
Kontrastowi towarzyszy zazwyczaj
analogia. Twórczość Wajdy potwier-
dzała tę zasadę, poczynając już od
„Popiołu i diamentu". Obecnie mamy
do czynienia z dwiema wyraźnymi
parami wzajemnie się metaforyzują-
cych pojęć. Są nimi: lustro — tafla
wody oraz statek — człowiek. Nie idzie
przy tym o trywialne określenie „łus-
trzana woda”, lecz o wprowadzenie
idei correspondance, sięgającej rodo-
wodem romantyzmu. Teoria odbicia
i sobowtóra przystaje ściśle do Conra-
dowskiej koncepcji losu, którą filmo-
wi udało się zachować. Po przybyciu
na statek młody kapitan wchodzi do
swojej kajuty, ogląda ją, siada przed
lustrem. Studiowanie własnej fizjono-
mii służy uświadomieniu sobie i osta-
tecznemu przyjęciu nowej roli — roli
dowódcy. W ułamku sekundy nastę-
puje zcalenie człowieka i kapitana.
Lustrzane odbicie prezentuje istotę
pozornie jednorodną. Wkracza Burns
i porządek ulega zachwianiu. Osoba
Burnsa pełni w tym przypadku rolę
przyobleczonego w ludzki kształt
symbolu wahań i wątpliwości. Taką
interpretację potwierdza ponowne
pojawienie się lustra w scenie rozmo-
wy z lekarzem. Przyszłe zdarzenia
(odkrycie listu i braku chininy) dowio-
dły, iż jego osoba była również sygna-
łem ostrzegawczym. W tych dwóch
przypadkach „smuga cienia” przy-
brała realny kształt. Woda jest z kolei
wcieleniem wzajemnych powiązań
człowieka ze statkiem. Odbijając
w swej tafli wizerunek żaglowca,
wraz ze znajdującymi się na nim ludź-
mi, sprawia, że jedność ludzkich istot
z dziełem ich rąk staje się faktem.
W opowiadaniu Conrada jest jesz-
cze jeden symbol, nie ukrywany, wi-
doczny, nazwany wprost. Mowa tu
o sterniku — „wiekuistym symbolu lu-
dzkiego zmagania się z losem”. W fil-
mie Wajdy człowiek z wielką brodą
dzierży ster swymi kościstymi dłońmi.
W czasie nie zmąconej niczym ciszy
jego praca sprowadza się do utrzymy-
wania wytyczonego kierunku, ale
w czasie sztormu staje się najważniej-
sza, decyduje o losie statku. Chory
i wycieńczony sternik nie może podo-
łać takiemu zadaniu. Dlatego też ster
przejmuje sam kapitan; jest to podyk-
towane również wewnętrzną logiką
utworu. To właśnie główny bohater
wadzi się z losem i z samym sobą -
walcząc z burzą, tak jak przedtem
z ciszą; walczy o swoją prawdę. Musi
wkupić się, zdobyć prawo istnienia
w świecie, gdzie „słońce i gwiazdy,
powietrze i woda, światło i ciemność —
majestatyczne dzieło siedmiu dni
stworzenia, w które nieszczęsna ludz-
kość wtargnęła nie proszona”
i EWA
WRÓBLEWSKA
utor, trzydziestopięcio-
letni Kanadyjczyk, jest
niezmordowany: to jego
trzynasty film fabularny,
_. zdążył już zrobić czter-
nasty, a piętnasty — „Rimbaud nie ży-
je” — w produkcji.
Prologiem i epilogiem „Miłości zra-
nionej'” są sekwencje nocnych plene-
rów miejskich. Głos zza kadru infor-
muje, że w wielkich miastach bez
przerwy działają telefony zaufania,
a na falach radia i telewizji przekazy-
wane są audycje w rodzaju kącików
porad i pociechy religijne. Nic to nie
zmienia, wiele osób czuje, że są bez-
nadziejnie samotne, bezradne, nie-
szczęśliwe.
Właściwy film to studium kilku-
dziesięciu minut życia młodej robot-
nicy. Zbliża się północ, wróciła właś-
nie z pracy, w domu nikt nie czeka,
mąż uciekł do innej.
Puste mieszkanie, na ekranie przez
cały czas aktorka Louise Cuerrier
i nikt więcej. Trzecim komponentem
„Miłości zranionej” są dźwięki; albo
nieliczne, domowe, neutralne — trzask
zapałek, odgłos stawianego kubka,
szum wody w łazience; albo stru-
mieniowe, zewnętrzne, ingerujące —
przede.wszystkim z radia, także wy-
wołane telefonem i incydentem pod
drzwiami.
Dziewczyna ma twarz łagodną,
choć bez wyrazu, zmęczoną, jakby
śniętą. Snuje się po mieszkaniu, dwa
razy zaparzy kawę, bezmyślnie czyta
gazetę. Scena trwa może dziesięć, mo-
że piętnaście minut, ale wydaje się, że
nieskończenie długo.
Cały czas radioodbiornik wypluwa
tysiące słów: wiadomości, reklamy,
prognozy. Ale trzonem programu jest
a my ci pomożemy ”'. Jakaśsłuchaczka
korzysta z oferty i zwierza się ze swe-
go smutnego życia. Spiker zasypuje ją.
komunałami i oferuje'rondel czy też
patelnię w imieniu firmy produkują-
cej sprzęt kuchenny. Nasza samotna
dzwoni do rozgłośni; mówi, że rozu-
mie tamtą, bo ma podobne kłopoty.
Telefon. To jejeks-mąż z awanturą, że
go ośmieszyła. Niebawem przyjedzie
i będzie dobijał się do drzwi, ale
dziewczyna nie otworzy.
Jest w łazience. Na pierwszym pla-
nie rozgadane radio, ona w wannie;
machinalnie, z częstotliwością raz na
minutę pluśnie gąbką i tych pluśnięć
było ze dwadzieścia. Zmiana ujęcia.
Na pierwszym planie radio, w głębi
wanna. Jedną trzecią ekranu zajmuje
jej nagi pośladek zawieszony nad salą
kinową niczym zachodzące słońce.
Pewnie się wyciera — nieskończenie
długo. To, czym jest zwrócona do wi-
dzów, wydaje się cieleśnie nieokre-
ślone: ani młode, ani stare, ani ładne,
ani brzydkie, ani pociągające, ani od-
W ubiegłym roku Jean Pierre Lefeb-
vre zrealizował film „Miłość zraniona”
(L'Amour blessć), dodając równie obie-
cujący podtytuł — „Zwierzenia nocne".
audycja w rodzaju „zadzwoń do nas, .
pychające. Symbolem Kanady był dla
mnie liść klonu, teraz — pośladek Lou-
ise Cuerrier, który nie jest anitaki, ani
siaki.
Dziewczyna w swoim pokoju,
w łóżku. Znowu telefon, znowu jej
były mąż. Ze słuchawki wydobywają
się dźwięki, które składają się na
akustyczną impresję o treści „miłość
po kanadyjsku”: oddechy i przyde-
chy, szepty, jęki i sapania, skrzypie-
nie sprężyn i bicie serc, histeryczne
chichoty i znużone westchnienia. Tak .
były mąż upokarza byłą żonę. A ona
słucha w odrętwieniu; gdy w sła-
chawce nastanie cisza, zgasi światło
i zaśnie.
„Miłość zranioną” oglądałem kilka
miesięcy temu i nie mogę jej zapom-
nieć. Ten film to antyfilm, zaprzecze-
nie tego wszystkiego, co nazywamy
duchem kina. Nuda wyrażona nudą,
nijakość nijakością, pospolitość życia
— pospolitością. A jednak ta nuda,
nijakość i pospolitość mają ekspresję
i sugestywność, która zniewala — jeśli
przetrzyma się film. Nawet więcej:
początkowo na obwodach świado-
mości, potem w jej centrum pojawiają
się trwałe zapisy współczucia, życzli-
wości i zrozumienia takiej właśnie
człowieczej egzystencji.
Czas projekcji filmu jest w przybli-
żeniu w skali 1:1 do czasu akcji. W od-
czuciu subiektywnym czas został roz-
rzedzony, film dłuży się niemiłosier-
nie. Równocześnie wydziela się jakiś
fluid działający hipnotycznie; czaso-
wo rozrzedzona tkanka dramaturgicz-
na ma emocjonalną gęstość i własny
sens. Formuła w zasadzie obca kinu,
ale stosowana coraz częściej.
Bohaterką filmu jest kobieta,
a właściwie jej samotność, bezrad-
ność, połowiczność życia 7, koniecz-
ności. I pod tym względem formuła
typowa dla tzw. kina kobiet Wegetu-
ją one jakby jedno piętro niżej, wyizo-
lowane z życia, nieszczęśliwe, prze-
cież w jakichś pancerzach ochron-
nych, nie kapitulujące bez reszty. Po-
dobne są inne filmy, np. „Dziedzic-
two'' (Legacy) Amerykanki Karen Ar-
thur albo „Jeanne Dielman" Belgijki
Chantal Akerman. Na polskim grun-
cie przedsmakiem tej formuły mogą
być filmy Zanussiego „Za ścianą”
i „Bilans kwartalny" oraz „cdn
Pawła Kędzierskiego i Zbigniewa Ka-
mińskiego.
Na naszych ekranach nie było, nie
ma i nie będzie „Miłości zranionej”.
Gdyby była, ile mogłaby mieć wi-
dzów: pięćdziesiąt, sto, dwieście ty-
sięcy? A może ten film znalazłby
uznanie — któż to wie? Argumenty
„przeciw” są natury formalnej: prze-
widywana mała frekwencja, dewizo-
wy koszt zakupu, niewydolność w wy-
konywaniu kopii, brak kin. Tyle eko-
nomiczny rozsądek.
Czas rozrzedzony
A jednak te niechciane filmy są
także figurą z pejzażu kultury; dziś
jeszcze marginesowe, jutro mogą być
w ognisku uwagi. Kinoman pozba-
wiony takich propozycji jest kinoma-
nem o zubozonym doświadczeniu.
Może przyszłość będzie łaskawsza
i powstanie sieć „małych kin”, gdzie
Louise Cuerrier w „Miłości zranionej”
wyświetlane będą „dziwne” filmy,
choćby z pożytkiem dla niewielu.
Wbrew pozorom to nie peryferie kul-
tury filmowej.
ALEKSANDER
LEDÓCHOWSKI
Spotkanie z MONIKĄ VITTI
KORESPONDENCJA Z RZYMU
We włoskim świecie aktorskim jest
postacią wyjątkową. Nie uważa się za
gwiazdę, nie mieszka w snobistycznej
willi przy Via Appia Antica, nie do-
starcza tematów brukowej prasie,
wybiera filmy nie według wysokości
proponowanej gaży, ale własnych za-
interesowań artystycznych. Była ak-
torką Michelangelo Antonioniego,
bohaterką „Przygody”, „Nocy”, „Za-
ćmienia" i „Czerwonej pustyni”. Po-
tem poświęciła się komedii, pełnymi
temperamentu rolami podbiła maso-
wą widownię. Zaliczana jest dziś do
najbardziej kasowych gwiazd wło-
skich. Razem z Claudią Cardinale gra
właśnie w drugim filmie dawnego
operatora Antonioniego, Carla Di
Palmy — „Tu zaczyna się przygoda”,
pomyślanym jako rodzaj odpowiedzi
na „męskie” kino. Dwie kobiety od-
bywają pełną przygód podróż przez
Włochy: Vitti jest nowoczesnym Don
Kichotem w spódnicy i na motocyklu,
Cardinale — jej Sancho Pansą, ze świa-
ta komiksów ifotosowych romansów.
© Jaki cel ma ta ofensywa przeciwko
męskiemu kinu?
— Nie ofensywa, a przewartościo-
wanie. Uważa się zazwyczaj, iż aktor-
ska para na ekranie może być tylko
męska lub męsko-kobieca, o możli-
wości duetu damskiego nikt nie po-
myślał. Dlaczego? Widzieliśmy wiele
amerykańskich filmów o przyjaźni
dwóch mężczyzn, którzy się świetnie
nawzajem rozumieją, wspólnie ba-
wią. Mamy nadzieję, iż pokażemy, że
podobny związek możliwy jest mię-
dzy kobietami. Historie męskie biorą
się zapewne stąd, że większość reży-
serów i scenarzystów to mężczyźni.
Co prawda kobiety także kręcą filmy
„męskie”.
© We Wloszech nie ma właściwie aktor-
ki, która mogłaby rywalizować z męską
piątką: Sordim, Manfredim, Tognazzim,
Mastroiannim i Gassmanem.
- Aktorzy-mężczyźni mają we
Włoszech dużo łatwiejszą sytuację,
ponieważ pisze się dla nich więcej ról.
Kobieta musi być przede wszystkim
ładna. Dla Włocha kobieta brzydka
nic nie znaczy — podczas gdy kwestia
urody u mężczyzn nie odgrywa roli.
Tych pięciu aktorów komediowych to
panowie powyżej pięćdziesiątki, któ-
rzy nie są specjalnie przystojni. Pięć-
dziesięcioletnia kobieta, która nie jest
ładna, nie ma na włoskim ekranie
najmniejszych szans. Anna Magnani,
cudowna aktorka, w końcu wcale nie
pracowała. Dlaczego? Bo nie miała
odpowiedniego biustu. Jest wiele do-
skonałych aktorek angielskich, fran-
18
cuskich czy szwedzkich, które ze
względu na urodę nie znalazłyby we
Włoszech pracy nawet w radiu.
Sytuacja jest zła i jestem chyba
pierwszą, która odważyła się wprowa-
dzić do włoskiego kina inną, nieste-
reotypową postać kobiecą. Nie byłam
piękna — właściwie nie chciano mnie .
w ogóle wziąć do filmu, znalazłam się
na ekranie jedynie dzięki Antonionie-
mu. Mam krzywy nos, nieproporcjo-
nalną budowę, jestem chuda, wysoka,
nie trzymam się prosto... co z taką
można począć? Gdybym nie otrzyma-
ła tych osobliwych ról od Michelange-
la, a następnie — także szczęśliwym
trafem — nie wystąpiła w komediach,
niczego nie mogłabym zdziałać. Nie
odpowiadam tradycyjnym wymogom.
© Jak Pani rozpoczęła karierę aktorki?
— Studiowałam w Akademii Aktor-
skiej, aby grać w teatrze. I grałam.
Jako pierwsza aktorka wprowadziłam
na włoską scenę Brechta w reżyserii
Tofano, następnie grałam w sztukach
Osborne'a w reżyserii Antonioniego.
© Antonioni jako reżyser teatralny?
- Naturalnie: Antonioni był kie-
rownikiem artystycznym i reżyserem
zespołu, w którym występowałam.
Wystawiliśmy „Miłość i gniew”
Osborne'a, następnie „Jestem kame-
rą'' (I am a camera) Johna van Drutena
i dramat samego Antonioniego „Scan-
dali segreti* (Tajemne skandale).
Treść zapowiadała już przyszłe filmy:
była to historia dwóch sióstr, które
kłócą się, ponieważ są zakochane
w tym samym mężczyźnie. W końcu
jedna z nich umiera — dosyć skompli-
kowana historia.
© Jak się właściwie zaczęła Pani współ-
praca z Antonionim? .
- Poznaliśmy się przy nagraniu
synchronów, gdyż w owym czasie
użyczałam swojego głosu wielu aktor-
kom włoskim, które wszystko posia-
dały, tylko nie umiały mówić. Ponie-
waż mam bardzo specyficzny, ochry-
pły głos, kazano mi podkładać teksty
prostytutek, wariatek, Murzynek —
wszystko, co odbiegało od pewnej
normy. A i reżyserzy, którzy mnie żą-
dali, też nie pasowali do żadnych
norm: Fellini — dla niego podkłada-
łam głos epizodycznej postaci w „No-
cach Cabirii'', Mario Monicelli i Mi-
chelangelo Antonioni. W „Krzyku”
moim głosem mówiła kobieta nastacji
benzynowej, która nazywała się Do-
rian Gray i nie wiedziała nawet, iż
Dorian Gray to mężczyzna. Wtedy po-
znałam Michelangela. Oświadczył
z miejsca: „Powinnaś grać w fil-
"
Odpowiedź na „męskie kino
mach”, na co odpowiedziałam: „Nie,
nie, film włoski to nie dla mnie, to
mnie nie interesuje. Chcę pozostać
przy teatrze '. Or zaś odpowiedział:
„Dobrze, wobec tego robimy razem
teatr". - Tak zmontowaliśmy zespół
z Giancarlo Sbragią, Virną Lisi i Lucą
Ronconim. Tak, Ronconi naprawdę
występował razem z nami.
© Afilm?
- Pewnego razu udaliśmy się
wspólnie w podróż, w czasie której
Antonioni wpadł na pomysł historii,
z której zrodziła się „Przygoda ”'. Poje-
chaliśmy jachtem na jedną z wysepek
sycylijskich, od czasu do czasu znika-
łam, szukano mnie... Antonioni prze-
dłożył scenariusz kilku producentom,
którzy zaakceptowali go pod dwoma
jednak warunkami. Po pierwsze: Mo-
nica Vitti nie jest żadną aktorką filmo-
wą, nie jest dość ładna, możliwe, iż
doskonale gra w teatrze, ale w filmie
jest niczym. Musi zagrać ktoś inny. Po
drugie: dziewczyna, która w tej histo-
rii znika, musi się na końcu znowu
Don Kichot i Sancho Pansa
„Tu zaczyna się przygoda”
zjawić. Były to zmiany zasadnicze
— i Antonioni odpowiedział — nie.
Czekaliśmy dwa lata, a i po tym
praktycznie rozpoczęnsmy pracę vez
pieniędzy. Sytuacja była dramatycz-
na, nie mogliśmy nikomu zapłacić,
techników wynagradzał Antonioni
z własnej kieszeni. Ciągnęło się to
sześć miesięcy, wreszcie pojechaliś-
my z filmem do Cannes, które okazało
się prawdziwym gniazdem os. Gwiz-
dy, wycia, krzyki — to był mój pierwszy
film i przeżyłam prawdziwy szok. Po-
tem zrobiliśmy wspólnie trzy inne fil-
my, a następnie zaczęłam grać w ko-
mediach.
© Dlaczego zdecydowała się Pani pójść
w lak zdecydowanie innym kierunku?
— Komedia była niemal moją drugą
naturą, tym, czego zawsze pragnęłam.
W teatrze grałam przecież w dramacie
i komedii bez różnicy: od Ionesco do
Brechta, od Feydeau do Osborne'a. To
samo chciałam robić w filmie. Udało
mi się i dlatego jestem szczęśliwa.
Komedia jest czymś niezmiernie waż-
nym, zwłaszcza dzis, Może nawet jest
ważniejsza niż dramat. Nie ma tak
poważnego problemu, na ktory nie
można byłoby spojrzec przez okulary
humoru
© Czy powróciłaby Pani znowu do dra-
matów?
- Tak, natychmiast, nawet jutro,
gdyby mi Michelangelo zapropono-
wał jakąs rolę — nie tylko zresztą on,
także Bergman. Ale jest, niestety, tak,
że jeśli we Włoszech występuje się
w kasowych komediach, otrzymuje
się tylko propozycje grania w kome-
diach. Zresztą co mam robic? Sama
sobie pisać scenariusze? Napisałam
rzeczywiście coś własnego, rzecz dra-
matyczną i komiczną zarazem, mam
nadzieję, że kiedys uda się to zreali-
zowac
© Ma więc Pani także ambicje autor-
skie?
— Tak, tak! Zresztą w miarę moż-
ności współpracowałam zawsze ak-
tywnie przy realizacji filmów. Nie
wszystkich naturalnie, gdyż nie było
to zawsze możliwe, ale w niektórych
wyrażny jest przecież osobisty udział,
zwłaszcza jeżeli chodzi o dialog.
W moich filmach dialogi rozwijają się
powoli, wraz z rozwojem okreslonej
osobowości. To wszystko zaczęło się
u Antonioniego. Z nim ścisła współ-
praca trwała od scenariusza do
montażu
© Czy Pani posiada jakąś specyficzną
technikę gry aktorskiej?
- W filmie musiałam zupełnie za-
pomnieć o wykształceniu teatralnym
Zaden włoski reżyser nie weżmie ak-
torki teatralnej, ponieważ ta „recytu-
je”. Zrozumiałam, że muszę zacząć od
początku, muszę robić zupełnie co in-
nego. Moja technika gry polega na
tym, iż nie posiadam żadnej, że wszys-
tko odkrywam od początku, bez sche-
matu. Pozostawiam wszystko chwili:
wyraz, twarz, głos, intonację. Daje mi
to prostotę, naturalność, prawdę, któ-
rej inaczej bym nie osiągnęła.
© Czy zaczyna Pani pracę nad rolą po
przeczytaniu scenariusza?
- Tak, od tej fazy zależy wszystko
Moje scenariusze to jedno wielkie po-
bojowisko z niezliczonymi uwagami
które nanoszę, aby sobie wyobrazić
każdą scenę. Nie uczę się na pamięć
tekstu. Czytam cały scenariusz, dwa-
dzieścia, trzydzieści, czterdzieści rdzy
i przy każdym czytaniu nakreslam po-
stać w grubszych zarysach. Następnie
dla każdej sceny szukam odpowied-
niego podejścia, ale nie przy biurku
To wymaga swobody, instynktu,
uczciwości. Praca taka jest dość cięż-
ka, konieczna jest koncentracja i jas-
ność myśli. Ale realizacja szczegółów
następuje w ostatniej chwili
© Gian Maria Volontć, grając komisa-
rza policji, tapetuje całe mieszkanie fotosa-
mi komisarzy, studiuje ich postawę, uczy
się ich grymasów. Dzięki uwzględnieniu
elementów z pozoru nieważnych, udaje mu
się przedstawić daną postać nad wyraz
realistycznie.
— Nie! Stanowczo jestem temu
przeciwna, ponieważ wyklucza to we-
wnętrzny rozwój postaci. Moim idea-
łem jest grać różne role, a przy tym
pozostać zawsze taką samą. Na ekra-
nie mam uczesanie takie same, jak na
co dzień, rzadko noszę perukę, bardzo
rzadko zmieniam coś na mojej twarzy
czy w zachowaniu. Ale to nie dlatego,
iż chcę narzucić roli moją osobowość,
ale dlatego, iż postaci nie można scha-
rakteryzować wąsem czy peruką. Po-
stać mysi powstać „od środka”. Wielu
aktorów stale zmienia swój wygląd
zewnętrzny, podczas gdy ich wnętrze
pozostaje zawsze to samo. Dlatego też
ich role są zawsze do siebie podobne
© Co jest dla Pani najtrudniejsze przed
kamerą?
- Sceny o konstrukcji lub dialo-
gach zawierających w swym mecha-
nizmie błąd, który tylko wyczuwam
instynktownie. Czuję, że coś nie gra
Niekiedy na papierze wszystko
przedstawia się niewiarygodnie pros-
to: muszę się tylko obrócić i powie-
dzieć: „Hej, ty!" no, i nic z tego nie
wychodzi. Takie sceny są wyjątkowo
trudne w realizacji.
Być aktorem to dla mnie pewien
stan duszy; powiedziałabym, iż jest to
psychiczny i fizyczny stan łaski. A to
nie zawsze jest osiągalne. Potrzebna
jest pomoc kogoś, kto czuje podobnie.
Taki partner trafia się bardzo rzadko.
Rozmawiał:
ROBERT SCHAR
„Tu zaczyna się przygoda”
Halina Gryglaszewska i Włodzimierz Press
Ręce
bezradnie
rozłożone
Wojciecha Marczewskiego pamiętamy z kilku filmów telewizyjnych — bez
wątpienia najlepszy był tryptyk „Odejścia i powroty”. Jego kolejny film
„Bielszy niż śnieg, emitowany ostatnio, nie dorasta do poziomu sprawności
realizatorskiej wyznaczonego poprzednimi obrazami. A szkoda, bo i temat,
1 zastosowanie tu i ówdzie metody inscenizacji zapowiadały utwór oryginalny,
ciekawy, mądry.
Dworek sędziwego pisarza, obchodzącego osiemdziesięciolecie, odwiedza
ekipa telewizyjna. Okazuje się jednak, że właściwym panem duchowych
i materialnych włości pisarza jest jego druga żona, młodsza od jubilata o trzy-
dzieści lat. Następuje jakby zderzenie dwóch światów: zamkniętej egzystencji
starego dworku, w którym — jak wieść niesie — żona więzi staruszka męża,
uniemożliwiając mu kontakty z otoczeniem — i świata pełnego ekshibicjonizmu,
oferującego wszystko na sprzedaż, świata ludzi z ekipy telewizyjnej, trochę
cynicznych, obojętnych, a może i głupawych pośredników między Zdarzeniem
i milionami telewidzów „oczekujących na Zdarzenie”.
A jaka jest prawda o pisarzu? Dlaczego skazał się na izolację? I czy jest to
w ogóle kwestia wyboru? Koniec filmu zastaje nas niemal w tym samym
miejscu, od którego zaczynała się opowieść. Niczego nie dowiadujemy się na
pewno. Staruszek, mając wreszcie szansę powiedzenia prawdy, milczy przed
kamerą uparcie, jakby potwierdzając tezę żony o dobrowolności wyboru tej
osobliwej emigracji duchowej. Uśmiecha się, kiedy obok jego fotela pojawia się
po staroświecku strojna żona i ten „portret rodzinny we wnętrzu” zamyka film
akcentem tyleż nostalgicznym, co wieloznacznym.
Wydaje się, że Marczewski był już w tym filmie niedaleko aury proustowskiej
metafory z magdalenką, z trwaniem czasu przeszłego w teraźniejszym, był
blisko refleksji na temat trwałej obecności w ludzkiej psychice wydarzeń dawno
minionych, których kształt kładzie się cieniem na całym życiu. Jednak nie
poradził sobie z wyeksplikowaniem tego tropu. W kilkusekundowych retrospe-
kcjach wraca do wydarzeń sprzed pięćdziesięciu lat, kiedy w parkowym stawie
utopił się przyjaciel męża, przybyły do dworku wraz z tajemniczą kobietą.
Według słów żony, pisarz często po dziśdzień z nimi rozmawia. Ale cosię wtedy
przydarzyło? Kto zawinił? Jaki ma z tym związek dziewczynka w czerwonej
sukience, pojawiająca się kilkakrotnie w ujęciach migawkowych? Czyja to
reprojekcja? Dlaczego topielec z fotografii pojawia się w introdukcji filmu jako
kierowca kupujący benzynę? Pytania można mnożyć, a jedyną sensowną
odpowiedzią jest bezradne rozłożenie rąk. Wszystko jest możliwe i nic nie jest
pewne. W tym kontekście staje się zrozumiała decyzja pisarza o zaprzestaniu
pisania. Wszak to on powiedział, że cechą najważniejszą sztuki jest mówienie
prawdy.
Można twierdzić, że prawda w szluce jest niemożliwa. Ale jeśli chce się tego
dowieść poprzez dzieło sztuki, to trzeba to dzieło uprzednio stworzyć. Aktorzy
muszą poprawnie grać, film powinien mieć jakąś dramaturgię, frapować,
intrygować widza, wciągać go w swoją akcję. Nawet znaki zapytania muszą
mieć swoją poetykę. Do prawdy bezradnie rozłożonych rąk nie przekona się
nikogo bezradnie rozkładając ręce
CZESŁAW
DONDZIŁŁO
BIELSZY NIŻ ŚNIEG. Scenariusz: Władysław Terlecki. Reżyseria: Wojciech Marczewski. Zdjęcia: Witold
Sobociński. Wykonawcy: Halina Gryglaszewska, Włodzimierz. Press. Produkcja: Zespół „Tor” dla TVP.
1975
Mannheim 76
FESTIWAL
CIĄGLE MŁODY
KORESPONDENCJA WŁASNA
Tegoroczny festiwal filmów krótkometrażowych w Mannheim
miał szczególnie uroczystą oprawę, jako że odbywał się już po
raz dwudziesty piąty.
okazji jubileuszu przygotowa-
no obszerną retrospektywę
najciekawszych pozycji, które
zostały nagrodzone w poprzed-
nich latach. Pokaz był imponu-
jący — Mannheim miało zawsze szczę-
śliwą rękę do lansowania reżyserów
oryginalnych, których dorobek wpisy-
wał się później na trwałe doosiągnięć
kinematografii światowej. Pomagał
w tym wszystkim mądrze opracowany
regulamin. Brały zwykle udział
w konkursie nie tylko najlepsze pozy-
cje z dziedziny filmu dokumentalne-
go i telewizyjnego. Dopuszczono tak-
ze pierwsze utwory reżyserów specja-
lizujących się w filmie fabularnym,
jeszcze nie znanych szerszej widowni,
którym dopiero festiwal w Mannheim
otwierał drogę do kariery. Startowali
tu w latach pięćdziesiątych młodzi
twórcy późniejszej francuskiej „no-
wej fali", a więc Alain Resnais („Cała
pamięć świata '), Georges Franju
(„Pierwsza noc”), Francois Truffaut ze
swoimi „Prześladowcami', Pierre
Etaix, Chris Marker, Jean Rouch.
Ogląda się ich utwory z przyjemnoś-
cią. Nie zestarzały się przez lata pra-
wie w ogóle, a nawet można w nich
znaleźć więcej świeżości, pomysłów
artystycznych niż w późniejszych fil-
mach, na których wyraźnie zaznaczy-
ło się piętno przemijającego czasu.
Bezpośrednio po Francuzach domi-
nowali młodzi Czesi, którzy w latach
sześćdziesiątych wielokrotnie zdoby-
wali w Mannheim najwyższe laury.
Trzeba tu przypomnieć Verę Chytiło-
vą („O czymś innym"), Jiri Menzla
i Hyńka Boćana („Nikt się śmiać nie
będzie”'). Stworzyli oni w filmie fabu-
larnym pewną odmianę „cinóma-vć-
rite'” która swego czasu była dominu-
jącym stylem realizacji, odwołującym
się do bezpośrednich doświadczeń
rzeczywistości. A później nadeszła
era młodych reżyserów zachodnionie-
mieckich z Peterem Fleischmannem,
Rainerem Wernerem Fassbinderem
i Wernerem Herzogiem na czele i wre-
szcie Węgrów, którzy w ostatnim
okresie zagarnęli trzy główne nagro-
dy. Polacy zanotowali w Mannheim
sporo sukcesów — wystarczy przypom-
nieć udział w konkursie Krzysztofa
Zanussiego („Śmierć prowincjała '),
Grzegorza Królikiewicza („Na wy-
lot”), Andrzeja Trzosa-Rastawieckie-
go („Zapis zbrodni”) czy Krzysztofa
Kieślowskiego (ubiegłoroczne
„Grand Prix za „Personel ').
W Mannheim można było zawsze
zobaczyć sporo filmów ambitnych, ar-
tystycznie interesujących, o ostrej wy-
mowie społecznej i politycznej. To-
warzyszyły projekcjom żywe reakcje
młodej na ogół widowni, dyskutowa-
no zaciekle do późnych qodzin wie-
czornych. Nie obywało się bez demon-
stracji, drobnych skandali — w obro-
nie dzieła, które zdaniem niektórych
niesłusznie zostało pominięte na po-
kazie oficjalnym lub w końcowym
werdykcie jury. Te obyczaje prze-
trwały do dzisiaj. Na tegoroczny festi-
wal zjechała grupa młodych studen-
tów z Berlina Zachodniego, która do-
magała się dopuszczenia swoich fil-
mów do konkursu. Były one jeszcze
często nieporadne, artystycznie naiw-
ne, lecz z troską i niepokojem zajmu-
jące się nabrzmiałymi konfliktami
Trzeciego Świata — głównie Afryki
i Ameryki Łacińskiej, gdzie stosunki
feudalne łączą się z wciąż aktualnym
wyzyskiem neokolonialnym. Miały
więc te filmy aktualną wymowę poli-
tyczną i choć trudno było przyjąć ich
propozycje formalne — zaciekawiały
wysoką temperaturą publicystyczną.
Jak się można było jednak przeko-
nać, młode państwa Afryki o tyle nie
potrzebują obrońców poza granicami
swych krajów, iż wykształciły u siebie
dostatecznie prężne kadry filmow-
ców, którzy z powodzeniem oddają na
ekranie dramatyczne problemy rze-
czywistości, imponując wielokrotnie
dojrzałym warsztatem artystycznym.
Od kilku lat głośne jest nazwisko Se-
negalczyka Ousmane Sembene, który
„Wesoły bunt - wieczór z Błękitnymi Bluzami” Pierre Bjórkiunda i Górana du Róesa (Szwecja)
7 cy Z A O s ca >
ostatnio zachwycił swoją ,„Xalą'. Ale
kinematografia ta nie ogranicza się
tylko do jednego nazwiska. W
Mannheim zobaczyć było można tilm
„Samba Tali" innego senegalskiego
twórcy Ben Diogaye Beye, który w in-
teresujący sposób ukazywał dzieje
małego pucybuta, przerażonego ży-
ciem wielkiego miasta i drżącego na
widok umundurowanego policjanta.
W jego świadomości głęboko tkwi je-
szcze strach wobec dawnej kolonial-
nej przemocy, despotyzmu i dehuma-
nizacji elementarnych warunków ży-
cia. Przejmujący jest zwłaszcza koń-
cowy płacz chłopca, bezradnego i sa-
motnego w ogromnym tłumie ludzi,
który zdaje się mu oschły i nieżycz-
liwy.
Współgrają z tym senegalskim fil-
mem utwory filmowców Maroka i Ka-
merunu. „El Chergui albo gwałtowne
milczenie” Marokańczyka Moumen
Smihi pod pretekstem przygód mło-
dej, zamężnej kobiety ukazało bogaty
obraz obyczajowy współczesnych
krajów arabskich, zaś film Kamerun-
czyka Dikongue Pipa „Muna-Moto'",
co można by przetłumaczyć jako „Syn
innego mężczyzny”, zawierał ostry
obraz nierówności klasowych w pańs-
twach afrykańskich, gdzie rodzi się
nowa, rodzima burżuazja, kopiując
w sposób karykaturalny dawne wzory
kolonializmu. Szczególnie interesują-
ce były w tym filmie sceny tradycyjne-
go karnawału ludowego, wchłaniają-
cego dramatyczne losy bohaterów,
potęgującego ich wzajemne uczucia
i uprzedzenia, doprowadzającego bo-
haterów na skraj katastrofy.
W odróżnieniu od ostrych konflik-
tów filmów afrykańskich i azjatyckich
— dominującym tonem większości fil-
mów europejskich i amerykańskich
jest stagnacja i bezmyślna jałowość
egzystencji. Przybiera ona niekiedy
formy ironiczne i sarkastyczne, jak
choćby w „Ulicy Crosby' ego” Jody
Saslowa, gdzie obserwujemy nędzę
mieszkańców Manhattanu, kontrastu-
jącą w zaskakujący sposób z życiem
i działalnością patrona ulicy, który
w wieku osiemnastym był wielkim
amerykańskim filantropem walczą-
cym o powszechny dobrobyt. Nie lep-
szy jest obraz obyczajów w australij-
skiej „Spiewaczce i tancerce"” Gila
Armstronga. Zaszczuta przez synową
teściowa szuka ucieczki w leśnej głu-
szy. Spotyka tu dziewczynę, której los
jest wcale nie lepszy. Poniżana i kom-
promitowana przez męża, także nie
potrafi znależć miejsca dla .siebje
w życiu. Czasami ów obraz stagnacji
i jałowości przybierze monstrualne
wymiary groteski, jak choćby w filmie
amerykańskim „Nie martw się, to tyl-
ko kino” Donalda Blanka, czasami zaś
stanowi realistyczny wizerunek oby-
czajów i cichej wegetacji, jak w zna-
komitym utworze zachodnioniemiec-
kiego reżysera Dietricha Schuberta
„Robotnik idzie na emeryturę". Ma-
my tu pyszny obraz pary staruszków,
ich codziennych kłopotów i radpści,
wierny w każdym szczególe. Jest to
przykład kina, które w wyrazisty spo-
sob potrafi oddać autentyczny, nie fał-
szowany inscenizacją zapis rzeczy-
wistości.
Zachodnioniemieccy autorzy dosć
często sięgają po konflikty społeczne
swego kraju, nie zawsze zresztą prze-
konywająco. Wina tu przyjętej techni-
ki realizacji na wzór telewizyjnych
wywiadów, które sprowadzają sie do
monotonnych dialogów czy monolo-
gów zwanych ironicznie metodą „ga-
dających głów”. Tym razem jednak
w zestawie zachodnioniemieckim da-
ła o sobie znać większa troska o roz-
maitość form wypowiedzi, a jedno-
cześnie nieograniczanie się do spraw
terazniejszosci, lecz sięganie w prze-
szłość, która wciąż jeszcze wyciska
swe piętno na życiu. „Bohaterowie
spółki autorskiej Hofimeister-Lein-
weber przynoszą reportaż ze zjazdu
byłych żołnierzy hitlerowskich, kto-
rzy zosłali odznaczeni na wojnie że-
laznym krzyżem zasługi. Dziś tym
„bohaterom” powodzi się świetnie,
zajmują wysokie stanowiska w admi-
nistracji państwowej, w przemyśle,
zjawiają się na spotkaniach i z rzew-
nością wspominają dawne czasy. Re-
żyserzy oddają obraz zjazdu z wier-
nością obiektywnego reportera. Tylko
na końcu filmu jest wyrazisty komen-
tarz. Widok balujących weteranów
jest zestawiony z sylwetką starego,
zmęczonego człowieka, byłego więż-
nia Buchenwaldu, który siedzi w po-
dziemiach hotelu i pobiera opłatę za
ubikację.
Ostrą antyfaszystowską wymowę
ma dokument „Sprawozdanie
z Ruchu Oporu" Manfreda Vosza
(RFN), w rzeczowy sposób ukazujący
przejawy antyfaszystowskiej działa|-
ności wśród społeczeństwa niemiec-
kiego w czasach Trzeciej Rzeszy.
I jakby dla przeciwstawienia — „Minął
czas milczenia” innego zachodnio-
niemieckiego reżysera, Bernda Bajo-
ga, ukazujący przypadki pozbawienia
pracy za przynależność do organizacji
lewicowych we współczesnej Repu-
blice Federalnej.
Przedłużeniem nurtu antyfaszysto-
wskiego na festiwalu w Mannheim
byty trzy filmy wywodzące się z róż-
nych części świata: „Kanadyjczycy”
Alberta Kischa (Kanada), wskrzesza-
jący obraz weieranów dawnych bry-
gad walczących w Hiszpanii przeciw-
ko generałowi Franco; „Wesoły bunt -
wieczór z Błękitnymi Bluzami” Bjór-
klunda i du Rćesa (Szwecja) rekons-
truujący ciekawy epizod amatorskich
teatrów robotniczych w Skandynawii,
które wzorując się na radzieckich
przedstawieniach z lat dwudziestych
prowadziły przed wojną propagandę
antyfaszystowską za pomocą piose-
nek i satyrycznych skeczów wreszcie
ostatni z tej grupy filmów, najdojrza|-
szy artystycznie, a pochodzący ze
Szwajcarii - „Rozstrzelanie zdrajcy
Ernesta S” Richarda Dindo i Niklausa
Meienberga ukazywał nie znany bli-
żej szerszemu ogółowi epizod z cza-
sów wojny, kiedy to rozstrzelanych
zostało w Szwajcarii siedemnastu
obywateli tego kraju za przemyt broni
do hitlerowskich Niemiec.
Z innych filmów politycznych na
uwagę zasługiwały dwa, oba dotyczą-
ce działalności Organizacji Wyzwole-
nia Palestyny: holenderscy „Palestyń-
czycy” Johana van der Keukena oraz
„Tu i gdzie indziej” Jeana-Luc
Godarda. Bardziej interesujący był
pierwszy z tych utworów, jako że
przynosił rzetelny obraz trudnych wa-
runków życia w obozach uchodźców
w Libanie. Godard natomiast, jak
zwykle zresztą, wdał się w mętne dy-
wadjacje polityczne, naiwne uogól-
nienia, wreszcie w krytykę dzienni-
ków telewizyjnych, które podając ak-
zatańska pieczeń” Rainera Wernera Fassbindera (RFN)
tualności w sposób wyrywkowy gubią
qdzieś rzeczywisty obraz nabrzmia-
łych konfliktów świata. To prawda,
tylko że Godard jest najlepszym przy-
kładem owych złych manier telewizji,
bo w jego filmie niewiele jest w koń-
cu materiałów z życia Palestyńczy-
ków, które giną w natłoku reżyser-
skich dywagacji i artystycznych po-
mysłów.
Pojawiła się wreszcie na festiwalu
w Mannheim grupa filmów, które sta-
rają się przezwyciężyć dotychczaso-
wą manierę monotonnych wywiadów
telewizyjnych. Dowcipny był film za-
chodnioniemiecki „Protokół karny
przeciw wszystkim i każdemu z osob-
na” Thomasa Maucha, zestawiający
rejestr kar inagan wystawionych mie-
szkańcom pewnego miasteczka, zktó-
rego wynikało, że nie było tam żadne-
go człowieka bez winy — z autentycz-
nym rozwojem owej miejscowości
przez wieki, aż do czasów współczes-
nych, do swej świetności. Interesujące
okazały się próby odrodzenia dawnej
maniery ekspresjonistycznej w filmie
węgierskim „Pan Mundstock'* Janosa
Veszi, gdzie ukazuje się tragiczny los
człowieka, daremnie starającego się
odgrodzić od okrutnej, okupacyjnej
rzeczywistości oraz w „Ostatnim
Szwajcarze” Petera Leippe, suges-
tywnym utworze futurologicznym,
w którym Berlin Zachodni ukazany .
zostaje jako mała zaniedbana mieści-
na, leżąca z dala od głównych szlaków
kolejowych.
Na tym tle nieźle przedstawiał się
udział polskich filmowców. Podobały
NAGRODY
Główna Nagroda miasta Mannheim:,,
(węgry) s
się zarówno „Bankiet” Zofii Oracze-
skiej, jak i „Dziewce z ciortem Piotra
Szulkina, i „Człowiek z cyfrą” Janu-
sza Kidawy. Odbiegały one w sposób
zdecydowany od maniery „gada ją-
cych głów ”', odznaczały się inwencją
artystyczną, poszukiwaniem nowych
formuł obrazowania, dowcipem i iro-
nią. Szc: zególnym uznaniem cieszył
się zwłaszcza film Szulkina, zresztą
laureat nagrody „Filmu”, który zdo-
był tu jeden ze „Złotych Dukatów *
Dowcipnie przekazana szesnastowie-
czna ballada o dziewczęciu, które za-
dawało się z diabłem, trafiła do prze--
konania każdego. Szczególnie zas
zwracano uwagę na podobieństwo
koncepcji plastycznej do obrazów
Hieronima Boscha.
Festiwal w Mannheim uświetniły
nowe filmy fabularne dawnych laure-
atów. Wiele uznania zyskał Jifi Men-
zel za „Samotność pod lasem ', poe-
tycką i dowcipną opowieść utrzymaną
w duchu jego „Kapryśnego lata '. Roz-
czarował natomiast film Rainera
Wernera Fassbindera „Szatańska pie-
czeń”. Reżyser spróbował form grote-
ski i satyry, zbyt jednak przerysowa-
nej, ażeby treści społeczne i politycz-
ne, niewątpliwie dużej rangi, odczy-
tać w sposób jednoznaczny.
JANUSZ
SKWARA
Pocztówka z Ameryki
reż. Gabora Body
Nagroda specjalna burmistrza miasta Mannheim: „Rozstrzelanie zdrajcy Ernesta
S$, reż. Richarda Dindo i Niklausa Meienberga iSzwajcatia)
Nagroda Josefa von Sternberga:
caria), „5 + 1
mu z osobna * Thomasa Maucha (RFN)
Nagroda specjalna dla najlepszego filmu telewizyjnego
reż. Davida Halperna jr (USA) i
przed sądem”
(Kanada)
„Pan Mundstock” reż. Janosa Veszi (Węgry)
5 Złotych Dukatów: „Występki i pożądanie” Gilesa Fostera (Anglia),
z ciortem” Piotra Szulkina (Polska), ,...i my
Maji Borisowej (Bułgaria), „..
„Dziewce
- uczniowie” Giovanniego Doffini (Szwaj-
Protokół karny przeciw wszystkim i każde-
- ex aequo: „Hollywood
„Kanadyjczycy reż. Alberta Kisha
Nagroda FIPRESCI: „Hollywood przed sądem”
Ponadto polski film „Człowiek z cyfrą” Janusza Kidawy zdobył specjalne wyrożnie-
nie Ewangelickiego Jury Międzynarodowego.
„Dziewce z ciortem” Piotra Szulkina (Polska)
Z ekranów świata
Przez filtr przeszłości
Poletko szatana
egoroczna obecność kine-
matografii australijskiej na
prestiżowych festiwalach
i przeglądach graniczyła
z sensacją. Z odległego kon-
tynentu, który swe tradycje filmowe
niemal wyłącznie zawdzięczał spola-
dycznym wizytom Brytyjczyków, za-
częły napływać dzieła intrygujące,
związane z własną cywilizacyjną spe-
cyfiką. Utwory nie pretendujące może
do czołówki światowej, ale poważne,
noszące znamiona własnego stylu my-
ślenia. Bezsprzecznie, największe
wrażenie wywołało „Poletko szata-
na”, debiut fabularny Freda Schepi-
siego, trzydziestokilkuletniego pisa-
rza i. filmowca, pracującego dotąd
głównie dla telewizji.
Schepisi zastrzegał się w wywia-
dach, że przedstawiony system edu-
kacji na szczęście dziś już nie należy
do obowiązujących powszechnie, tak
jak odżegnywał się od identyfikowa-
nia fabularnej intrygi z jego własną
biografią. Ale gdyby sprawa miała
wymiar tylko historyczny i pozbawio-
na była osobistego piętna, „Poletko
szatana” straciłoby swoją siłę. Sche-
pisi ukazał wydarzenia przez zmięk-
czający filtr przeszłości: rzecz rozgry-
wa się w latach pięćdziesiątych. Wy-
kazuje to, jak drastyczny i aktualny
jest ciągle problem duchowej i społe-
cznej edukacji młodych ludzi. W fil-
mie nietrudno odnaleźć rykoszety wą-
tpliwości, jakie są udziałem wielu
współczesnych wychowawców, a nie
tylko ludzi w czarnych sutannach,
którzy prowadzili college znany Fre-
dowi Schepisiemu.
Z trzynastoletnim Tomem Allenem
wkraczamy w powszednią rzeczywis-
tość internatu i szkoły, znaną z tylu już
filmów. Australijski college niewiele
różni się od brytyjskich. Są tu wycho-
wankowie słabi i łatwo ulegający de-
presji, są tacy, którzy nie umieją przy-
stosować się do dyscypliny i koszaro-
wej egzystencji, albo tacy jak Tom,
którzy bez większych trudności asy-
milują się w nowym środowisku. Nie
brak, oczywiście, osobników agre-
sywnych, szukających potencjalnych
adresatów swych kompensacyjnych
potrzeb. Rysunek środowiska ucznio-
wskiego nie jest najbardziej odkryw=
czy - wszakże nie był on pierwszopla-
nowym zamierzeniem reżysera; pełni
tylko rolę rezonującego tła. Właści-
wym terenem konfliktowego starcia
okazuje się środowisko duchownych -
wychowawców.
Nie było kwestią przypadku, iż
Schepisi wybrał w swym filmie colle-
ge prowadzony przez księży, chociaż
w pierwszej chwili decyzja ta wydaje
się przesądzać o pewnym anachro-
nizmie przykładu. Coraz rzadsze są
szkoły prowadzone przez zakony, co-
raz ewidentniej rozmijają się z współ-
czesnymi wymogami. Wybór
australijskiego filmowca nabiera jed-
nak nowego sensu z chwilą, kiedy
okazuje się, że bohaterowie „Poletka
szatana” są ludźmi świadomymi kry-
zysu systemu, w którym funkcjonują;
będąc wychowawcami z wyboru, a nie
z przypadku, nie znajdują innej alter-
natywy. Konflikt przestaje nosić zna-
miona lokalne i środowiskowe, prze-
radza się w przejmujące pytanie o no-
we autorytety i nowy system wycho-
wawczych ideałów
Protagonistą jawi się trzydziesto-
kilkuletni brat Francine, sprawujący
nadzór nad dyscypliną uczniów
i właściwym funkcjonowaniem szko-
ły. To on przypomina nieustannie sen-
tencję swych mistrzów, iż „łam, gdzie
brak porządku i samodyscypliny, na-
tychmiast tworzy się poletko szata-
na”. Ascetyczny Francine, mający po-
za sobą lata klasztornej edukacji
w starym stylu, nie zdaje sobie spra-
wy, iż jest jej ofiarą. Prześladowany
przez ziemskie pokusy tym dotkli-
wiej, im silniej odmawia im prawa
bytu, nie umiejąc pogodzić się we-
wnętrznie z samym sobą, szuka nad-
rzędnej racji w rygorze narzucanym
innym. Doprowadza do skrajności
system surowej dyscypliny, który co-
raz ostrzej koliduje nie tylko z odczu-
ciami jego młodszych kolegów, ale
i sędziwych zwierzchników, z goryczą
przyglądającym się, dziełu „ucznia
czarnoksiężnika. Im bardziej jest
świadomy swej moralnej porażki, tym
zacieklej broni głoszonych pryncy-
piów.
Jego przeciwieństwem jest brat Vic-
tor, który nie tylko głosi, ale i usiłuje
wcielać w czyn filozofię zdrowego
rozsądku. Przyjmuje przyjacielską
płaszczyznę dialogu z wychowanka-
mi, odrzuca dyscyplinę w stylu brata
Francine. Zdaje sobie jednak sprawę
z ograniczonego przez szkołę ! stan
duchowny pola manewru. Reakcje
Victora, mające piętno trzeżwości
w rozpoznaniu sytuacji, w jakiej znaj-
duje się on i jego koledzy, otrzymują
zatem dramatyczne przedłużenie
w destrukcyjnych i nie tworzących
wyjścia aktach ograniczonego protes-
tu. Pozostanie w college'u to dla Vic-
tora cena pedagogicznego powołania,
któremu pragnie oddawać się z pasją
i poza którym nie widzi dla siebie
miejsca.
Jest i postać, a zarazem postawa,
trzecia. Sędziwy ojciec Hanrahan,
skazany już tylko na obserwowanie
zdarzeń „sterowanych przez jego
młodszych następców. To człowiek
o bogatym doświadczeniu życiowym,
który niekiedy radzi uczniom, „aby
nie starali się być zbyt święci”, a na-
kazy traktowali raczej jako dyrekty-
wę, nigdy jako dogmat. Jest on najwy-
raźniej nosicielem przesłania samego
autora. Ojciec Hanrahan doskonale
zdaje sobie sprawę z jednostronności
systemu wychowawczego, jaki z furią
wciela w życie brat Francine; najda|-
szy jest jednak od negowania potrze-
by systemu jako takiego. Chodzi mu
tylko o nadanie ludzkiej twarzy i hu-
manitarnych rysów pedagogice. Lecz
postać ta naszkicowana jest nostalgi-
cznie: ojciec Hanrahan należy do ge-
neracji odchodzącej, która nie ma już
praktycznie wpływu na dzisiejszą rze-
czywistość.
„Poletko szatana” pozbawione jest
łatwych konkluzji i oczywistych
wniosków. Przypomina jedynie o na-
pięciach, jakie w pewnych systemach
wychowawczych istnieją, o trudnym
do zrealizowania modelu edukacy|-
nym, który pozwoliłby harmonijnie
rozwijać młodych ludzi. Film Freda
Schepisiego, pozornie niemodny
w swej scenerii i akcji, prowokuje do
poważnej dyskusji, okazuje się qło-
sem o nieoczekiwanej aktualności.
Pyta bowiem o system, o etos nowo-
czesnego człowieka; dzisiejsze niepo-
koje przenosi na mroczną fotogralię
niedawnej przeszłości.
WOJCIECH
WIERZEWSKI
THE DEVIL'S PLAYGROUND, reż. Fred Schepisi,
Australia
ł
Przed premierą
| OLŚNIENIE
POLSKA. 1976
Reżyseria: JAN BUDKIEWICZ. Sce-
nariusz: Jurij Nagibin. Dialogi: Ta-
OWAWISZTWYANOSCEA STEEN
bowski. Mizyka: Adam Sławinski.
OUTLET OTYAZYZUCLSNE
Miiller. Kierownictwo produkcj
TOLO ZADAJ ULENISBACIUNCYA
R. Nowicki (Jan Gąsienica), Anna Ne-
O EWEOCONWEATULOCINN(YZJI
LOSZUOASWAN OWU SALCE
OZEUDOWZKANITUOENISEZULUCJ
EOOSALWYSCKOUCYTYAZLIOAG LUC
AVANTI!
WYWAEJZA
UWARICIOSCNYNACCUUCWENLSTACGCYA
OTW CTKOCYPAJCUIOCAE LSI PALE
|IASRAJULN YGWOCHAAYLGICIN NA
OLEWA AC WAICLSNUIE
Produkcja: PRF „Zespoły Filmowe" -
Zespół „Profil”. Barwny. Dozwolony
UO BPETASZAWCENICHULNIUH
UOWOCEWNYCZOCIANNJE
TOO SEZ O COW NORZYALCIEG
swego miejsca na ziemi odkrywa
w nowym środowisku piękno natury
i sens życia. Film zrealizowano na
LCL JANOCUKNCICEAGTAWZE
NZLCCJCH
Reżyser: BILLY WILDER. Scenariusz
UEWYMOCNZOKZUECUWICECIJ
|CHEJIWAWIGOJENGGORCLNUNA
PAJOSCOWANCIESNOUCOAZSCNYZTYCI
muzyczna: Carlo Rustichelli. Kostiu-
OZNZUCIECWACLCLSAUAŁ(ULCNYSIH
Jack Lemmon (Wendel! Ambruster),
AUTOR WOSLZLWOCE WUS
Revill (Carlo Carlucci), Edward An-
CTOONINABEUJO AUE COCK
Barra (Bruno), Franco Angrisano (Ar-
OCEKOLOW NNS CUSNKCUCICYH
ZOBACIUSOZYCHNYWENEWOCIUWECJE
ta), Giselda Castrini (Anna), Rafiaele
Mottola (urzędnik paszportowy) i in-
ni. Produkcja: Mirisch — Phalanx -
AIC CAD POZA NU (U NAULWLACIE
Czas wyświetlania: 141 min. Premie-
ra w listopadzie br. Tytuł oryginalny:
MOZUUINA
Sentymentalna komedia z akcenta-
mi sensacyjnymi wykorzystująca do-
brze znany motyw typowego Amery-
kanina za granicą. Jack Lemmon
w głównej roli nieodparcie przywo-
dzi na myśl poprzednie filmy Wildera
ZO SZE CWA NO EO SURSASZECICEH
nierę”.
POWODZENIA, STARY!
FRANCJA, 1975
Reżyseria: PIERRE GRANIER-DE-
FERRE. Scenariusz na podstawie po-
NCW CICACIIOCHRSCISNANINIE
PAJOSEPTUKSU ULA ACHAI
lippe Sarde. Wykonawcy: Lino Ven-
tura (komisarz Verjeat), Patrick De-
CZAI OOZZNONCYKIOSCIAA CJ:
| MOWJELOCHOWASCAJ OZ
MACOS OLC OWNOGC WZA SKECU
UORONSTCIKCTANIONENONECA
Pierre Tornade, Claude Brosset, Mi-
OOO UNMACOONSOJIERUUIE
Produkcja: Les Films Ariane. Barwny.
ZZOZ ECYCIACZOWAWYCICE
nia: 89 min. Tytuł oryginalny: „Adieu
* poulet".
EU GENUI DAL CYAUCIAJI NY
stępcze powiązania gangsterskiego
podziemia i skorumpowanych polity-
ków prowincjonalnych.
ZzwikE <
A KENA CJE ZWZYKCH DRÓG
JUGOSŁAWIA, 1975
Scenariusz na podstawie powieści
OCIOCNOOCNNCZAI CHE
| ZY ALU: (EGYAITACHANIOJZIAZUICH
MA CHAPZISICUW ATOS ICIICH
WOJYCLAWAZOLENCHSNCCKCE
mardżic („Nagi”), Silvo Bożić (chło-
LIKU CTYZYANYCWACULCHYCZZUH
UZAWUOTS NOW GUREULIW ZOE
LSTURSTO WS UWAAICICWE:CIANA
[OOLOZTMAAWUONORNJOINCZAJ
LOWOPROWANU(WNAKUWEPIECTAN OZN
AW CŁCLCHUIUBYCOCAWIOY
topadziok. Tytuł oryginalny: „Divo-
|ICNUCOLOJA
j
£
$ameralny dramat wojenny, które-
U MIOCUIECKWZIEIOZNCUNA
zanci przedzierający się do swego od-
działu przez bezludne góry Bośni.
* Drobiazgowy zapis przeżyć i myśli
ludzi zdanych wyłącznie na siebie.
KOLO CEZG OULU ICRJUTY
| OWZTSCWCWCNUZINA ZIE
)
fzyn ilustrowany FILM. Tygodnik. REDAKCJA : Puławska 61.02-595 Warszawa. Tel. centrala: 45-40-41 w ZETNZNIZZNCAALTMVENELCLENE CWI CELNE OSZLELCNELLLULUOZ CEN COEN
ki, Stanisław Stefanski. Wojciech Wierzewski, Roman Wionczek, Wojciech Zukrowski. ZESPÓŁ REDAKCYJNY: Elżbieta Dolińska, Czes7*w Dondziłło, Bogumił Drozdowski, Bożena Janicka, Zbigniew Klaczynski
pacz.) Andrzej Kolodynski, Aleksander Ledochowski, Maria Oleksiewicz. Jan Olszewski, Janusz Skwara (z-ca red. nacz.). Elżbieta Smolej,, Wasilewska, Oskar Sobański, Tadeusz Sobolewski, Krystyna Szymańska,
aw Swieżynski (sekr. red.). Jerzy Trafisz, Jerzy Wittek (z-ca red. nacz.). Bogdan Zagroba. OPRACOWANIE GRAFICZNE: Elzbieta KABGC> OTOREPORTERZY: Roman Sumik, Jerzy Troszczynski. REDAKCJA
INICZNA: Iwona Kosiacka, Alina Wislicka. REDAKCJA NIE ZWRACA rękopisów nie zamówionych oraz zastrzega sobie prawo ich skracania DUSASTAZEWE WZA Z EWJELILEUMLCEELOCHLCH
4”, Noakowskiego 14. 00-666 Warszawa, tel.: centrala 25-72-91 i92. INFORMACJI O WARUNKACH PRENUMERATY udzielają oddziały RSW ..Prasa*Kgiążka-Ruch" oraz urzędy pocztowe. Cena prenumeraty rocznej
OZON OZCZZECCTWTA TEZIE OCYCACENACNY ZET IE OCWATO INACZEJ AC Prasy i Wydawnictw RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Towarowa 28, 00-958
£zawa. konto PKO nr 1531-71 w terminach: - do 25 listopada na styczen. I kwartał i I półrocze roku następnego ina cały rok następ/y: - do dnia 10 miesiąca poprzedzającego okres prenumeraty na pozostałe okresy
| bieżącego. SPRZEDAŻ EGZEMPLARZY zdezaktualizowanych na uprzednie pisemne zamówienie prowadzi Centrala Kolportażu Prasy i Wydawnictw RSW ..Prasa-Książka-Ruch". Towarowa 28, 00-839 Warszawa
lad tekstów technika „LINOTRON 505 TC”. DRUK: Zakłady Wkięsłodrukowe RSW ..Prasa-Książka-Ruch*”, Okopowa 58/72, NEA FIĘLUE
DNZAT WSETZNEWOI CZ LEA OWAL ANACUZIIE OOSEWENETZYO ACE EZ UL CJAILEW EEEE ICN CL OAZY OCALONA
Żespoły Filmowe”. ..Sowietskij Film". ..Sputnik Kinozritiela”'. Universal, UPI. Viba Film. ZRF. arch. Numer przekazano do drukatni 12.X.1976. Zam. 1627, J-5
SLC
U LELOUCHA
Anouk Aimee, którą w Letnim Kinie TV
oglądaliśmy u boku Gerarda Philipea w
„Montparnasse 19", zaskoczona jest tym, że ją
jeszcze pamiętają. Przed sześciu laty wycofała
się bez rozgłosu z kina, opuściła Francję, aby
zamieszkać w londyńskim domu swego męża,
aktora Alberta Finneya. Bez chwili wahania
przyjęła jednak propozycję Claude Leloucha,
który w filmie „Gdyby można było powtórzyć
(Si c etait a refaire) powierzył jej rolę przyja-
ciółki Catherine Deneuve. Ki esponde nt ty-
godnika .,L' Express” pisze, że na planie tego
filmu nie czuje się upływu czasu. Przypomina
się atmoslera, która towarzyszyła zdjęciom
„Kobiety i mężczyzny”. Dla Leloucha był to
początek kariery tylez błyskotliwej, co kontro-
wersyjnej, dla Anouk Aimće (ten pseudoni
wymyślił jej Jacques Próvert) - potwierdzenie
uznania, które przyniosły jej już poprzednie
filmy. Do legendy należy dzieło Marcela C
„Kwiat stulecia” z roku 1947, które niqdy
nie znalazło się na ekranach. Rok później
grała Julię w „Kochankach z Werony” Andre
Cayatle'a, była qwiazdą autorskich filmów
Alexandre'a Astruc Karmazynowa zasło-
na” 1.„Niedobre spotkania” Todla niej Jacqu-
es Demy stworzył „Lolę”, a Federico Fellini jej
powierzył ważne role w „Słodkim. życiu
1 „8 12. Po światowym sukcesie „Kobiety
i mężczyzny” w Hollywood postanowiono
uczynić z niej gwiazdę, nową Garbo. Pozosta-
ła sobą, Ze swą nieumiejętnością koncen
wania Się na zawołanie, z potrzebą pracy w at-
mosferze przyjacielskiego porozumienia i iro-
nicznym stosunkiem do własnej kariery nie
potraliła przystosować się do amerykańskiego
stylu
Wszystko potrzebne jej dla dobrego samo-
poczucia w pracy odnalazła znowu na planic
filmu Leloucha. Znają się doskonale, są wyro-
zumiali dla swoich kaprysów i humorów, robią
sobie nieszkodliwe kawały. Rola Anouk AI
mee nie jest pierwszoplanowa, ale to jej nic
przeszkadza. - Kocham tych, którzy mnie ko-
chają - mów! żartobliwie. Po chwili dodaje
m aktorką, to prawda, bo dabrze czuję stę
przed kamerą - ale to tylko przypadek. Lubię
grać, ale nie mogłabym wszystkiego poświę
Cić tylko temu celowi. Mozna być szczęśliwą
w kazdych warunkach i w kazdej sytuacji
Odchodzi z planu - eleqancka, wiotka
szczupła. A Lelouch nerwowo zaczyna szukać
zapalniczki: Anouk qra w filmie klepto-
mankę
Anouk Aimee Fot. Paris Match
Gerard Depardieu w „Wieku XX"
Prasa włoska i francuska informu|
mocy decyzji sądu w Salerno pierwsza część
najnowszego filmu Bernardo Bertolucciego
„Wiek XX” została zdjęta z ekranów wło-
skich. Tłumaczy się to obsceniczością filmu
Tymczasem, jak stwierdza „L'Humaniie"”, ten
zarzut nie ma żadnego pokrycia na ekranie.
a decyzja sądu włoskiego ma charakter wyraż-
nie polityczny, uderza bowiem w film, który
pokazuje narodziny ruchów robotniczych
i chłopskich w Romanii i charakteryzuje fa-
szyzm jako narzędzie wielkiego kapitału
i wielkich posiadaczy ziemskich. - Walka z tą
groteskową decyzją - oświadczył Bertolucci
jest sprawą polityków. Sądzę, że w oczekiwa-
niu na jej wynik, filmowcom włoskim pozosta-
je tylko emigracja, praca w kraju, qdzie istni
je większa swoboda działania, Emigracja jest
konieczna przynajmniej do chwili, qdy Wło-
chy mniej będą się liczyć z Mussolinim. Warto
bowiem» przypomnieć, że wiele przepisów
awa włoskiego opiera się na konkordacie
podpisanym z Watykanem jeszcze przez Mus-
soliniego
Protesty przeciwko decyżji sądu w Salerno
podjęły organizacje włoskich, filmowców,
wskazując na absurdalność zakazu uderzają-
cego w utwór oceniony wysoko przez jurorów
testiwalu w Cannes i Wenecji
*
Po „Kiną Konqu" - kolejny klasyk filmu grozy
4 lat trzydziestych otrzymuje nową wersję
„Wyspa doktora Moreau” według powieści I
G. Wellsa a demonicznym chirurqu. który
zmiemia zwierzęta w istoty człekokształtine
Rolę tę qrał niegdyś w lilmie Earle © Kentona
wielki aktor Charles Lauqhton - dziś, w filmic
Dona Taylora - Burt Lancaster
*
Dwa lata sporów z hiszpańską cenzurą koszto-
wało reżysera i producenta Joso Maria Forqu
wa a uzyskanie zezwolenia na realizację filmu
„Człowiek 2 zielonym krzyżem” Będzie to
kostiumowy obraz o czasach Inkwizycji, ktory
na podstawie scenariusza Uznano za anty-kos-
cielny i anty-monarchiczny. Grają aktorzy an
qielscy i hiszpańscy: Jon Finch, Juliet Mills
rnando Rey i Veronica Forque. Zezwolenie
na realizację nie oznacza zgody na dystrybu-
cję gotowego filmu
Jewstigniejew gra qłówną role
w filmie „Opowieść o niezhanym ak-
torze powstającym w wytwórni Mos-
film. Są to dzieje prowincjonalnego
teatru i ludzi, pasją wykonują
swoją artystyczną mi [e o roząłos
i karierę. Sam jestem aktorem i dlatego jestmi
łatwiej zagrać tę rolę -powiedział Jewstignie-
jew - ale muszę przekazać widzowi płomień
rozpalający mojego bohatera, pełnię nieco-
dziennej osobowości naszego współczesnego.
Jewgienij
ELEGANCKIE
SNY
„Margines" latynoskiego pisarza Andre
Pieyre de Mandiarguesa opowiada o mężczyż-
nie, który będąc przejazdem w Barcelonie,
dowiaduje się z otrzymanego listu (czyta zre-
sztą zaledwie kilka pierwszych linijek), że
jego żona popełniła samobójstwo. Postanawia
w ciągu trzech dni zapomnieć o wszystkim,
przeżyć je „na marginesie” nieszczęścia, nie
badać żadnych szczegółów, nie dociekać
przyczyn. Przez trzy dni błąka się po Barcelo-
nie, włóczy się po „złych” dzielnicach, spędza
wiele godzin z młodą prostytutką. Później
czyta do końca list i popełnia samobójstwo
W fabule tej powieści —. twierdzi Jean de
Baroncelli, krytyk dziennika „Le Monde
Sylvia Kristel i Joe Dallesandro
było wszystko, co mogło uwieść Waleriana
Borowczyka, autora „Opowieści niemoral-
nych” i „Bestii: fantastyczna codzienność
dziwnego, nieznanego miasta odkrywanego
przez człowieka, który błądzi jak somnambu-
lik. erotyzm, wszechobecność narastającej
tragedii, a także cienkość pióra, którą mogł
oddać na ekranie barokowy, zdobniczy styl
reżysera. Wszystkie te elementy można także
odnaleźć w „„Marginesie'' Borowczyka, adap-
tacji prozy de Mandiarguesa. Ale reżyser
zmienił proporcje i efekt końcowy jest dość
mierny.
Jedną z przyczyn upatruje de Baroncelli
w przeniesieniu akcji z Barcelony do Paryża
Podejrzane uliczki koło Hal nie dadzą się
porównać z ulicami „podejrzanych” dzielnic
Barcelony, gdzie kwitnie sprzedajna miłość.
Ale podstawową sprawą jest zniweczenieoni-
rycznego charakteru prozy Mandiarquesa. Dla
tych, którzy nie znają literackiego oryginału:
„Margines” staje się po prostu historią krót-
kiego spotkania pięknej prostytutki przykutej
do swego środowiska i zdezorientowanego
podróżnego, który nie wie, czy szuka czułości,
czy rozkoszy
Dzięki swym talentom plastycznym Borow-
czyk wybrnął ponoć zwycięsko z najbardziej
drażliwych scen. Ale nacisk położony na ero-
tykę fałszuje sens filmu, spycha „Margines”
do kategorii filmów rozwiązłych, które unika-
ją oficjalnego potępienia tylko dzięki kulturze
i talentowi realizatora
Dawny gwiazdor amerykańskiego „Under-
groundu ”', Joe Dallesandro, bardziej przypo-
»mina wygłodniałego wilka niż somnambuli-
ka, Sylvia Kristel jest równie piękna jak
w „Emmanuelle”. Nie tylko piękna zresztą,
ale także elegancka, dystyngowana. Elegan-
cja i dystynkcja to być może największe grze-
chy filmu Borowczyka, filmu, ktory powinien
nieustannie oscylować na granicy snu i jawy
a tymczasem zbyt często odpoczywa na spo-
kojnych wodach luksusu
Fot. Film Francais
RAZ JESZCZE
„DWANAŚCIE
KRZESEŁ”
Znowu powraca na ekran Ostap Bender,
jeden z najpopularniejszych bohaterów ra-
dzieckiej literatury satyrycznej. Marek Zacha-
row przygotowuje kolejną adaptację powieści
Ii fifa i Eugeniusza Pietrowa „Dwanaście
krzeseł”. Nie tak dawno oglądaliśmy wersję
Leonida Gajdaja, ale było już ich znacznie
więcej. Przed wojna qrał w „Dwunastu krze-
słach” Adolf Dymsza, znane też są ekranizacje
kubańska i amerykańska. Swoją drogą warto
by je kiedyś porównać — mały festiwal lifa
i Pietrowa choćby w naszym Iluzjonie.
W filmie Zacharowa główną rolę powierzo-
no Andrzejowi Mironowowi z Moskiewskiego
Teatru Satyry. Artysta proponuje kreację od-
biegającą od tradycyjnego ujęcia tej postaci
Dla Mironowa - Ostap Bender, rzutki isprytny
awanturnik, nie jest postacią komediową, lecz
dramatyczną, dlatego też pragnie ukazać na
JAN MŁODOŻENIEC
G0BBI*RYWALKA -
Andriej Mironow _ Fot. Sputnik Kinozritiela
ekranie „moralne bankructwo
i energicznego człowieka, ktory chce żyć
wbrew _ logice rozwoju radzieckiego
społeczeństwa”. 35-letni aktor od dawna ma-
rzył o roli Bendera: uważa ją za ukoronowanie
swojej kariery, która zapewniła mu miejsce
wśród najpopularniejszych aktorów radziec-
kici
zdolnego