LieTYAL BZYL ZUKA
LEBNBEJCE LECZĄCEJ Zle ©0801
[ej /.C743
NAGRODA
IM. A. MUNKA
DLA »ZOFIIk
Laureatem nagrody im. Andrzeja Mun-
ka, którą corocznie przyznaje PWSFTviT za
najlepszy debiut fabularny, został w tym
roku Ryszard Czekała, reżyser filmu
„Zofia”
W SZKLARSKIEJ PORĘBIE
Walory artystyczne sztuki filmowej i jej
rola we współczesnej kulturze — otogłówny
motyw seminarium, które odbędzie się
w Szklarskiej Porębie od 28 listopada do 4
grudnia. Wezmą w nim udział instruktorzy
WDK, działacze kin studyjnych, pracowni-
cy OPRF, aktywiści młodzieżowej akcji „Z
filmem na ty” i klubów filmowych. Najcie-
kawsze tendencje i zjawiska ilustrowane
będą filmami archiwalnymi i współczesny-
mi.
PASJA
W początkach stycznia Stanisław Róże-
wicz przystąpi do żdjęć filmu „,Pasja”, który
przedstawi ostatni dramatyczny okres życia
Edwarda Dembowskiego spieszącego na
pomoc krakowskiemu powstaniu 1846 ro-
ku. Scenariusz napisali Andrzej Kijowski
i Edward Żebrowski. Autorami zdjęć będą
Jerzy Wójcik i Wacław Dybowski, sceno-
grafię projektuje Jerzy Szeski. Produkcją
kieruje Jacek Moczydłowski. „Pasja' po-
wstaje w Zespole Filmowym „Tor'”
„Dialog między Wisłą i Renem".
— Inspiracją - mówi Roman Wionczek —
stała się czerwcowa wizyta I sekretarza KC
PZPR tow. Edwarda Gierka w Republice
Federalnej Niemiec. Był to ważny etap
w diałogu między obu krajami, który zapo-
czątkowało podpisanie w 1970 r. układu
o normalizacji stosunków między PRL
i RFN. Jest to także konsekwencja sytuacji
jaka wytworzyła się w Europie po Konfe-
rencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Hel-
sinkach. Przez dwa miesiące szukałem od-
powiedzi zarówno wśród polityków, jak
i wśród zwykłych obywateli RFN na kilka
pytań: jakie znaczenie miała podróż pol-
skiego męża stanu nie tylko dla obu bezpo-
średnio zainteresowanych krajów, ale dla
Europy i świata, na jakim etapie znajdują
się obustronne kontakty, jakie są przeszko-
dy w kontynuowaniu tego diałogu, jakie są
perspektywy dalszej współpracy. Ekipę
WFD przyjął kanclerz RFN Helmut
Schmidt. Wywiadów udzielili także wice-
kanclerz i minister spraw zagranicznych
Hans Dietrich Genscher, wiceprzewodni-
czący SPD Hans Koschnick, przewodniczą-
cy Niemieckiej Partii Komunistycznej Her-
bert Mies, przewodniczący komisji zagra-
nicznej, deputowany CDU Gerhard Schroe-
der, przewodniczący Rady Nadzorczej kon-
cernu Kruppa Berthold Beitz. Przed kamerą
rozmawialiśmy z byłym ministrem sprawie-
dliwości Hesji Carlem Hemflerem, sędzią,
który zajmuje się zbrodniami popełnionymi
przez hitlerowców, z pastorem Loweni-
chem, który dziesięć lat temu zapoczątko-
wał „Akcję Pokuty” przypominającą Nie-
mcom ich winę wobec innych narodów,
a zwłaszcza wobec narodów Europy
Wschodniej; rozmawialiśmy także ze
zwykłymi ludźmi, na przykład z inwalidą
wojennym z Hamburga, którego tragiczny
los skłonił do ponownego przemyślenia ta-
NIEZWYKŁY RAJD
Już po raz drugi Okręgowe Przedsiębior-
stwo Rozpowszechniania Filmów w Bia-
łymstoku wraz z Automobilklubem Podla-
skim zorganizowało z okazji Dni Filmu Ra-
dzieckiego filmowy rajd samochodowy
Rajd, którego celem było propagowanie
osiągnięć kinematografii radzieckiej, zgro-
madził 80 kierowców-amatorów z różnych
stron kraju
SA JZYY4
POWODZENIE »POZARU«
„Pożar” Witolda Giersza po zdobyciu
głównej nagrody w kategorii filmów ani-
mowanych na tegorocznym festiwalu
w Cork robi międzynarodową karierę. Film
zaproszono na festiwale w Bilbao, Tehera-
nie i Edynburgu. Jednocześnie firma „En-
cyclopaedia Britanic Educational Corp”.
kich spraw jak faszyzm, nacjonalizm, woj-
na, pokój. To są ludzie, którzy opowiadają
się za kontynuowaniem pokojowego dialo-
gu. Ale są także siły, które za wszelką cenę
próbują mu przeszkodzić; przekonaliśmy
się o tym w czasie filmowania zlotu ziom-
kostw Prus Wschodnich w Kolonii i mityngu
faszystowskiej NPD w Bonn.
© Nie można tych spraw rozpatrywać bez przy-
pomnienia przeszłości.
— Integralnym elementem mojego filmu
jest historyczna refleksja. W dziejach sto-
sunków polsko-niemieckich, wyraźne są
dwa nurty, jeden oparty na współpracy
i asymilacji, drugi na agresji. W średnio-
wieczu, i nie tylko w średniowieczu, ni
mieccy rzemieślnicy, artyści i kupcy wnie-
śli spory wkład do polskiej kultury; Polska
była dla nich drugą, a nierzadko i jedyną
ojczyzną. A jednocześnie istniał drugi nurt,
którego celem była aneksja i germanizacja
ziem polskich. Ta agresywna polityka stała *
się szczególnie niebezpieczna w momencie
powstania Rzeszy pod hegemonią Prus
w 1871 r., a w Niemczech hitlerowskich
doprowadziła do szowinizmu i nacjonaliz-
mu. Czy można o sprawach, tragicznych dla
narodu polskiego, ale także i niemieckiego
milczeć?
© Niektóre fragmenty filmu powstały również
w NRD i w Polsce.
— Nie wyobrażam sobie przedstawienia
tego problemu bez uwzględnienia roli jaką
odgrywa NRD. Dwadzieścia pięć lat istnie-
nia tego państwa, które zaakceptowało gra-
nicę na Odrze i Nysie — udowodniło, iż są
możliwe nie tylko dobrosąsiedzkie, ale
i przyjacielskie stosunki między niegdyś
wrogo nastawionymi do siebie narodami.
cz =Ń
Na znak honorowego startera imprezy,
dyrektora Domu, Kultury Radzieckiej
w Warszawie - Heleny Lebiedzińskiej, 7
listopada ruszyły na 500-kilometrową trasę
pomysłowo przystrojone wozy. Dekoracje
samochodów były reklamą filmów radziec-
kich; również niektórzy uczestnicy wystę-
powali w strojach bohaterów ekranu. Na
trasie (m.in. Augustów, Suwałki, Olecko,
Gołdap, Węgorzewo, Giżycko, Ełk, Graje-
wo) było wiele atrakcji i konkursów
Zmaganiom kierowców towarzyszyło du-
że zainteresowanie. Zdarzało się, iż rajdow-
ców witały orkiestry, pokazy sztucznych
ogni, często młodzież z kwiatami. Nad ka-
walkadą pojazdów leciał samolot AN-2
z białostockiego aeroklubu z widocznym
z ziemi napisem: Dni Filmu Radzieckiego.
W Suwałkach uczestnicy rajdu spotkali
się z delegacją radzieckich filmowców: za-
stępcą przewodniczącego Państwowego
Komitetu ds. Kinematografii ZSRR - Władi-
mirem Gołownią i aktorką Margaritą Woło-
diną. W spotkaniu wziął udział dyrektor
ZRF - Stanisław Rostkowski. Ponadto ucze-
stnicy rajdu złożyli wieńce na grobach po-
mordowanych przez hitlerowców jeńców
radzieckich i poległych w czasie wojny żoł-
nierzy Armii Czerwonej.
W rajdzie zwyciężyli Marek Rutkowski
i Janusz Toczydłowski z Białegostoku
zakupiła prawo do niekomercjalnego roz-
powszechniania (kluby, biblioteki, organi-
zacje i instytucje oświatowe) filmu w kra-
jach Zachodu i Trzeciego Świata. Zawarto
także kilka osobnych umów, przewidują-
cych wyświetlanie ,Pożaru” w telewizjach
Europy Zachodniej.
ROZMOWA Z ROMANEM WIONCZKIEM
DIALOG MIĘDZY WISŁĄ I RENEM
W Wytwórni Filmów Dokumentalnych Roman Wionczek kończy pełnometrażowy film
© Takiego filmu nie można stworzyć bez oso-
bistego stosunku do sprawy.
— Jako kilkunastoletni chłopiec walczy-
łem w powstaniu warszawskim, cudem
uniknąłem śmierci, na własnej skórze po-
znałem okrucieństwa faszyzmu. I, jak wię-
kszość Polaków, o tych sprawach nie mogę
zapomnieć. Dlatego też „Dialog ma formę
filmowego eseju, w którym w jedną całość
splata się współczesność i historia, wyda-
rzenia sprzed kilku stuleci ze sprawami
sprzed kilku łat, jedno określa drugie, fakty
i refleksje przenikają się na zasadzie emo-
cjonalnych i logicznych skojarzeń. W filmie
wykorzystuję w formie obszernych cytatów
fragmenty kronik i filmów dokumentalnych
polskich, radzieckich, NRD i RFN.
©. Zdjęcia...
— ..są dziełem Zbigniewa Skoczka, Ry-
szarda Wróblewskiego i Jerzego Gościka.
Kancierz Helmut Schmidt podczas rozmowy zreż.
Romanem Wionczkiem
Komentarz do filmu napisał Mieczysław F.
Rakowski. Montaż Jadwigi Zajićek, opra-
cowanie muzyczne - na podstawie utworów
Beethovena i Szopena — jest dziełem Krys-
tyny Tunickiej-Palluth. Produkcją kieruje
Mirosław Podolski
Rozmawiał:
BOGDAN
ZAGROBA
KONRAD
EBERHARDT
13 listopada br. zmarł w wieku 45 lat
Konrad Eberhard, literat, tłumacz, krytyk
filmowy, redaktor działu polskiego w mie-
sięczniku „Kino”.
We wczesnej młodości przeżył okres za-
fascynowania literaturą francuską i z tego
oczarowania narodziła się w 1956 roku
jego pierwsza książka „Cień buntownika”
- zbiór literackich esejów. W 1960 rok!
wydał tom opowiadań „Nazajutrz po woj.
nie”, a w dwa lata później tom szkiców:
„Podróż do Hiszpanii”. Zainteresowania
filmowe stanowiły przedłużenie jego pasji
literackich. „W filmie - wyznał w 1968 roku
— szukam spraw podobnych do tych, jakie
przykuwają mą uwagę podczas lektury
prozy. Te »sprawy« — to po prostu komen-
towanie fenomenu naszego istnienia
w świecie, warunków tego istnienia, sensu
tego istnienia. Film jednak stał mi sięzcza-
sem bliższy: zmiany w nim zachodzące są
szybsze i radykalniejsze, śledzenie ich zao-
strza czujność krytyka".
Owocem jego działalności były nie tylko
artykuły, eseje, wywiady i felietony w pra-
sie filmowej (także na naszych łamach)
i literackiej, ale i książki: „Aktorzy filmu
polskiego”, „Podróże do granic filmu”,
„Dzień dzisiejszy filmu francuskiego”,
„Wojciech Has”, „Jean-Luc Godard”,
„Film jest snem”, „Zbigniew Cybulski”
oraz „Album aktorów polskiego filmu i te-
lewizji”'. W ostatnich latach przetłumaczył
dwie ważne prace: „Ekran demoniczny"
Lotty Eisner oraz „Kino i wyobraźnia” Ed-
gara Morina, a śmierć przerwała pracę nad
przekładem książki „Moje życie, moje fil-
my'' Jean Renoira. Próbował także sił jako
scenarzysta, adaptując dla ekranu opowia-
danie Bogdana Hamery „Czysta chi-
rurgia".
Był dwukrotnym laureatem Nagrody im.
Karola Irzykowskiego: w 1969 i 1975 roku.
Interesował się kinem na całym świecie,
pisał subtelne eseje o filmie francuskim,
ale jego największą pasją było kino rodzi-
me. Jak nikt inny potrafił pisać o aktors-
twie o tych zwłaszcza jego przejawach,
które były istotnym, twórczym wkładem do
naszej sztuki filmowej.
Zmarł jeden z najwybitniejszych kryty-
ków filmowych w Polsce. Ta strata jest
bardzo bolesna.
Redakcja „FILMU”
Na okładce:
włoski aktor
RICCARDO SALVINO
gra w filmie Krzysztofa Zanussiego
„Barwy ochronne" (reportaż na str. 18)
Fot. Jerzy Troszczyński
Konsekwencje ponosi „towar”
ANATOMIA
BOHATERA
czyli
EWA
WRÓBLEWSKA
O SYSTEMIE WARTOŚCI W POLSKIM KINIE
eśli spróbowalibyśmy spojrzeć
na polskie kino poprzez postać
bohatera, okazałoby się ono
bardzo zróżnicowane. Związki
polskiego filmu z literaturą ist-
nieją wprawdzie nadal, lecz
uległy rozluźnieniu i polegają raczej
na odniesieniach do wspólnej tradycji
kulturowej. Coraz częściej filmy ory-
ginalne, a nie adaptacje wywołują
dyskusje wśród widzów, ingerując
tym samym we współczesność i stając
się jej składową częścią.
Postać filmowa zawdzięcza swoją
żywotność sytuacji dramatycznej,
w którą została uwikłana. Dokonanie
wyboru, jaki by on nie był, już samo
w sobie stanowi pewną wartość, po-
nieważ narzuca konieczność motywa-
cji i poczucia odpowiedzialności.
Wartość pokazywanego przez film
wyboru nie polega na tym, iż może on
być jednoznacznie aprobowany przez
widza, lecz na postawieniu problemu
i propozycji rozwiązania, nie można
więc dzielić bohaterów filmowych na
pozytywnych i negatywnych, „bia-
łych” i „czamych”, stopień skompli-
kowania jest o wiele większy. Tym
samym zabiegi typizacyjne, próby
konstruowania ogólnych modeli są
nader utrudnione.
iorąc za punkt wyjścia sytu-
ację dramatyczną, wyo-
drębnić można w naszym
filmie trzy główne typy bo-
hatera, różniące się sto-
pniem fikcyjności, sposo-
bem metaforyzacji i funkcją uogólnie-
nia. Byłby to bohater dnia dzisiejsze-
go, bohater wojenny oraz bohater-
-symbol. Tu zajmiemy się tym pierw-
szym. Jest on najbardziej konkretny,
jego fikcyjność jest najmniej dostrze-
galna, a konstytuująca go sytuacja —
najbliższa rzeczywistości. Występuje,
najogólniej mówiąc, w dwu warian-
tach wiążących się z naszą dwojaką
tradycją — szlachecką i plebejską.
Obie te postacie — inteligent i plebe-
* jusz — nie pojawiły się w naszej kine-
matografii nagle; postać inteligenta
wywodzi się z tradycji „szkoły pol-
skiej”, plebejusz zawdzięcza swój ro-
dowód „produkcyjniakowi”. Chociaż
„szkoła polska” zajmowała się głów-
nie człowiekiem uwikłanym w kom-
pleksy wojenne i okupacyjne, zdołała
jednak stworzyć wszechstronny por-
tret psychologiczny bohatera. „Pro-
dukcyjniak' natomiast operował ste-
reotypami. Obecnie sytuacja w zasa-
dzie nie uległa większym zmianom.
Nastąpiły, oczywiście, pewne przesu-
nięcia, lecz kino polskie nadal suge-
ruje niejako, iż problematyka wybo-
rów i postaw etyczno-moralnych
związana jest z inteligencją i nie ma
wiele wspólnego z życiem robotnika
czy chłopa. Nie jest to jedyny para-
doks polskiej kinematografii. Do nie-
dawna widziano jedynie bohatera-
-mężczyznę przytłoczonego ciężarem
spadających nań rozstrzygnięć, co su-
„Niedzielne dzieci” Agnieszki Holland
gerowało, iż kobiety albo wcale nie
umieją myśleć, ałbo nie stają wobec
takich wyborów.
Ostatnio sytuacja zaczyna się zmie-
niać; głównie dzięki filmom młodych.
Bohater „Personelu'* Kieślowskiego —
uczeń pracowni krawieckiej w teatrze
— staje wobec nieuniknionego wybo-
ru, który ma walor wartościujący.
Przymioty młodości — wiara, zaufanie
graniczące z naiwnością — zderzają
się z obłudą „dorosłych. Zderzenie to
jest sprawdzianem życiowym dla
chłopca. Jego koleżeńskość, poczucie
sprawiedliwości i solidarności pozwa-
lają uznać go za nosiciela wartości
moralnych i etycznych, które zaprze-
paścili gdzieś po drodze (a może nig-
dy ich nie posiadali) jego przełożeni.
Swoją postawą uczeń krawiecki prze-
konuje, iż „techniczny” nie jest gor-
szą odmianą człowieka niż artysta,
a tzw. elita nie zawsze bywa elitą
moralną. „Personel to właściwie pu-
blicystyka ekranowa, film-dyskusja
o normach postępowania, zachowa-
niach ludzkich, skalach wartości. Jest
to także film o doświadczeniu, samo-
poznania i szukaniu własnej prawdy.
Jego wartość tkwi w wartości bohate-
ra burzącego stereotyp naiwnego „fi-
zycznego” — popychadła.
Nie można tego powiedzieć o „Za-
wodowcach” Feriduna Erola. Erol
podpisuje się pod stereotypami
— zatwierdza majstra z wąsikiem,
człowieka o „złotym sercu”. Film
nie sięgając istoty rzeczy, roz-
prawia — językiem z baśni — o zbra-
taniu malarza z murarzami. „Zawo-
dowcy'” są przykładem zaprzepasz-
ECK EIECZALCICU
3
Środowisko i postawy
CETIEWT CLA)
czenia szansy, jaką dawał temat oraz
zestaw typów charakterologicznych,
społecznych i zawodowych.
ozpatrując bohatera
w aspekcie wartościują-
cym, należałoby wspom-
nieć o „Niedzielnych dzie-
ciach” Agnieszki Holland
(podobnie jak poprzednie —
film telewizyjny) i „Rodzinie” Krzysz-
tofa Wojciechowskiego. Nie posiada-
ją one charakterystycznego nosiciela
wartości, lecz demaskując wybory do-
konane przez bohaterów wskazują
wybory trafniejsze. Agnieszka Hol-
land podejmuje bardzo ważny pro-
blem urzeczowienia dziecka, mówi, iż
konsekwencje transakcji żywym to-
warem spadają bezpośrednio właśnie
na „towar'”, nie zaś na kupujących
i sprzedających. W „Rodzinie ”', którą
podobnie jak poprzedni film Krzysz-
tofa Wojciechowskiego, „Kochajmy
się”, cechuje zaskakująca indywidu-
alność stylistyczna, autorowi udało się
wiarygodnie przedstawić problem po-
wiązań dzieci z rodzicami, pomocy
dla starych. ,„Rodzina” może być przy-
kładem, iż problem postaw i wyborów
etyczno-moralnych jest w owym ple-
bejskim środowisku może bardziej
nawet nabrzmiały i silniej egzekwo-
wany niż gdzie indziej.
„Skazany” Trzosa-Rastawieckiego
wkracza w sferę problematyki etycz-
nej i odpowiedzialności z wyraźnym
zamiarem uogólnienia, w czym wyda-
.
4
je się bliski filmom Kieślowskiego,
Zanussiego i Żebrowskiego. Wszyscy
ci twórcy opowiadają się przeciwko
małej stabilizacji, negują powierz-
chowne rozstrzygnięcia, narzucają
swym bohaterom wysiłek samopozna-
nia, wiodący do poznania otaczające-
go świata. Stawiają przed nimi wybo-
ry: ratować nieuleczalnie chorego czy
pozwolić mu — oszczędzając cierpień
— na natychmiastową śmierć; wybrać
szczęście rodzinne czy cele ogólne;
karierę czy niezależność.
Jeśli za klasycznego współczesne-
go inteligenta uznalibyśmy bohatera
filmów Zanussiego czy — mimo różnic
dzielących te postacie — „Blizny”, je-
go głównym problemem byłaby wal-
ka o jednolity sens życia, zarówno na
płaszczyźnie publicznej jak i prywat-
nej, co jest równoznaczne z walką
o zachowanie tożsamości.
W „Strukturze kryształu” jeden
z bohaterów wybiera życie na prowin-
cji, ponieważ boi się kompromisu,
którego wymaga kariera. Nie jest to
przy tym człowiek słaby; po prostu na
pustkowiu znalazł wartości wyższe
niźli oficjalne, niejako „urzędowe”'
potwierdzenie swej pozycji społecz-
nej. Owo połączenie wrażliwości i siły
charakteru spotykamy także u boha-
terów „Iluminacji” i „Blizny”. Łączy
ich również pasja i zaangażowanie.
Obaj mają rodziny. I tu zaczynają się
różnice, jakby przekorna zamiana ról.
To właśnie <dwudziestokilkuletni
chłopak, nie zaś dojrzały mężczyzna,
potrafi swemu życiu nadać jednolitość
i harmonijność; Małgosia i dziecko
należą do tego samego świata, co ko-
lejne osiągnięcia zawodowe. Czy po-
wiedzie mu się do końca, to inna spra-
wa; finał nie daje jednoznacznej od-
powiedzi. Stworzenie takiego bohate-
ra, łączącego delikatność z upartym
dążeniem do celu, jest lansowaniem
pewnego sposobu życia, odrzucające-
go „rozmienianie się na drobne”,
umiejącego odróżniać błahostki od
spraw może małych, lecz cennych.
Postawa bohatera „Blizny” jest po-
dobna. Wychodzi on z założenia słusz-
nego i prostego zarazem: zgoda z so-
bą, z własnym sumieniem powinna
pociągać za sobą zgodę z innymi,
a tym samym upoważniać do brania za
nich odpowiedzialności. Od pewnego
momentu rzeczywistość zaczyna jed-
nak decydować za niego. Dyrektor
z „Blizny” zdaje sobie sprawę, iż wła-
dza narzuca odpowiedzialność za in-
nych i wymaga osobistych wyrzeczeń,
lecz wie równie dobrze, że nie powin-
na wyjaławiać wewnętrznie i prze-
kształcać ludzi w automaty. O czym
więc jest w końcu ten film? Zapewne
o wartości twórczej pracy i wyrzecze-
niu jako wyborze. „Blizna” nie jest
kolejnym filmem o dyrektorze, ale —
podobnie jak „„Iluminacja* — przy-
czynkiem do rozważań na temat ludz-
kiej egzystencji. W tym też miejscu
przypada spotkanie Kieślowskiego
z Zanussim.
Mówiąc o bohaterze łączącym
wrażliwość z siłą wewnętrzną, warto
może przypomnieć bodaj najrzadziej
omawiany film Zanussiego — „Zycie
rodzinne". Chociaż Zanussi żadnemu
swojemu filmowi nie dał jednoznacz-
nego rozwiązania, to w „Życiu rodzin-
nym” działał z wyrafinowaną wręcz
przekorą. Na tle zrujnowanego domu
„Rodzina” Krzysztofa Wojciechowskiego
rodzina z ojcem alkoholikiem, ciotką
pełną kompleksów i perwersyjną Belą
— jest szczególnie odpychająca. To je-
den z nielicznych polskich filmów po-
zbawionych sentymentu dla „prze-
szłości”. Odchodzącemu światu towa-
rzyszyło w polskim filmie zazwyczaj
wspomnienie „z łezką”. U Zanussiego
Wyrzeczenie jako wybór
przepada gdzieś ten stereotyp. Ro-
dzinne pamiątki, obrazy i staroświec-
kie meble sprawiają wrażenie niepo-
trzebnej starzyzny, nie zaś cennych
zabytków. Równie anachroniczni są
ludzie przynależni tej scenerii. Tym
samym ucieczka Wita powinna być
uważana za objaw zdecydowanie po-
zytywny. Ale Wit jest zimny i szyder-
czy, przygląda się swoim bliskim
„chłodnym okiem”; to właściwie,
w sferze.psychicznej, krewniak Karo-
la Borowieckiego z „Ziemi obieca-
nej”. Podobnie jak tamten, Witkalku-
luje aktywa i pasywa przed podjęciem
każdej decyzji. Zdegenerowani, izo-
lowani od współczesnego życia, wy-
paczeni oglądaniem się wstecz — mu-
szą odejść. Wit nie będzie się dla nich
poświęcał. Chce być inny i prowadzić
normalne życie, dlatego przecież
uciekł. Jego postawa wywołuje jed-
nak refleksję: czy wrażliwość musi
być słabością? Czy nie jest nią raczej
to, co Witowi wydaje się siłą?
podobnymi pytaniami spo-
tykamy się w „Ocaleniu'*
iw „Za ścianą”. W obu fil-
mach występują bliscy so-
"bie bohaterowie: dwaj ego-
centryczni docenci pokrew-
nych dyscyplin naukowych — bioche-
mii i biologii — oglądający świat tylko
przez pryzmat własnych potrzeb.
A właściwie — pytanie tych filmów jest
nieco inne: czy odpowiadamy za tych,
za których nie jesteśmy odpowie-
dzialni?
Zespół wartości społecznych, mo-
ralnych, etycznych współtworzy sens
filozoficzny utworu. Należy on do
tkanki myślowej filmu — sfery znaczeń
i treści, którą twórca ma do zapropo-
nowania widzowi. Osobowość artysty
gra tu rolę decydującą. Jego sposób
interpretacji rzeczywistości i świado-
mość — tak artystyczna, jak i po prostu
ludzka — stanowią o wyborze tematu,
typie konfliktu, konwencji stylistycz-
nej. Wszystkie te elementy składają
się na drugą warstwę konstytuującą
dany film. Trzecia, to kreowane posta-
cie. Bohater jest elementem najbar-
dziej skomplikowanym spośród tych,
które występują w ekranowej rzeczy-
wistości. Z jednej strony cechuje go
konkretność, ponieważ jego działanie
zakreślają ramy świata przedstawio-
nego; z drugiej — abstrakcyjność, po-
nieważ uwikłany w relacje, które wy-
znaczają jego ekranową egzystencję,
musi dokonać samookreślenia, wy-
brać typ rozwiązania. Bohater propo-
nuje pewną koncepcję życia, postępo-
wania, a więc wartościujące i dające
się wartościować wybory ideowe, spo-
łeczne, moralne i etyczne. Jakie one
są, dlaczego właśnie te a nie inne, czy
jedynie możliwe —oto sfera problemo-
wa, która wiedzie swój dalszy byt już
poza kadrem, poza salą kinową —
w umysłach widzów. Bohater jest
więc łącznikiem między artystą a wi-
dzem, między potencjalnymi znacze-
niami dzieła a rzeczywistą percepcją.
W obu procesach — tworzenia i od-
bioru — istnieje punkt zbieżny (mimo
iż przebiegają one w odwrotnych kie-
runkach). Jest nim właśnie bohater;
dla jednych — punkt dojścia, uosobie-
nie idei reżysera; dla drugich — punkt
wyjścia, inspirujący samodzielne
przemyślenia widza. Tak więc, aby
zaspokoić oczekiwania i wyobrażenia
odbiorcy, bohater musi być określony
podwójnie: jako konkretna postać
i jako nosiciel wartości. Wybrane
i omówione przykłady spełniają taki
warunek.
Przegląd ten, z konieczności po-
bieżny i dotykający zaledwie zagad-
nienia, starał się zaprzeczyć pesymis-
tycznemu stwierdzeniu Krzysztofa
Zanussiego, że „znikła z horyzontu
naszej sztuki problematyka wartości
i wyborów moralnych, tęsknota za
światem doskonałym” („Kilka uwag
o polskim kinie”, KINO nr 10, 1975).
Na pewno nie znikła zupełnie, a naj-
lepszym tego dowodem są filmy sa-
mego Zanussiego — i nie tylko jego.
Pozostaje może tylko tęsknota za
większą ilością im podobnych.
EWA
WRÓBLEWSKA
„Blizna” Krzysztofa Kieślowskiego
Nosem w ekran
Nieobecność
ryby
a ajdzie nie wyszła „Smuga cienia”, Hoffmanowi udał się „Potop”.
Kryterium klęski lub sukcesu adaptacji filmowej dzieła literackie-
go wynika z odpowiedzi na pytanie generalne: o tożsamość,
kongenialność, równorzędność. Czego? I tu nie ma już jednozna-
czności. W przypadku Conrada odpowiemy -— filozofii i struktury słownej,
w której filozofię wyłożono. Przy Sienkiewiczu zaś — czystej, czytelnej akcji. *
Po prostu.
Można pokusić się o sprecyzowanie, w postaci matematycznego wzoru:im
więcej w dziele literackim akcji, dziania się, zaś mniej konstrukcji myślo-
wych — tym większa szansa adaptacji filmowej.
Filmowcy są behawiorystami. Muszą nimi być, jeśli chcą robić czyste kino,
rejestrować ruch, zdarzenie. Wajda w „Smudze cienia” spostrzegł, że brak
mu dodatkowego wymiaru — słowa i pomieszał kino z radiem. Dokręcił więc
do słuchowiska barwną ilustrację.
Lecz nie ma zgody powszechnej. Na jednego teoretyka twierdzącego, że
literatura jest nieprzekładalna na obraz, dźwięk, taniec, ruch — przypada
dwóch praktyków, którzy to robią. Choreograf przekłada „Annę Kareninę”,
Adam Włodek przekłada Rainera Marię Rilkego i wszyscy klaszczą: to jest
to. Hanuszkiewicz przekłada Słowackiego na trzy motocykle marki Honda,
zaś Losey dobiera się z kamerą do Prousta. W poszukiwaniu straconego
czasu, tomów siedem w cztery i pół godziny. Czysta refleksja na nieistotnym
tle epizodów, fragmentów zaledwie akcji, nieustanne poszukiwanie właści-
wego słowa, melodii zdań, logiki słów, rzecz, która dzieje się w mózgu,
krótkie spięcia engramów pamięci — upostaciowana, ukonkretniona. Beha-
wioralny zapis introspekcji?
Filmowcy powiadają: przekładalność idei przewodniej, nastroju, klimatu
dzieła. Przepraszam, gdy czytam „Medytacje' Kartezjusza lub „Myśli
Pascala, nastrój, klimat tej prozy jest dla mnie sprawą wtórną.
Filmowcy powiadają: zgoda, robimy coś innego, ale równie głębokiego.
Jak zmierzyć głębokość studni bez dna, której na imię Marcel Proust? Żeniby
dzięki filmowi miliony poznają dzieło, do którego nigdy by się nie zbliżyli?
Argument poważny, ale nieprawdziwy. Można zamienić na dźwięki „Popo-
łudnie Fauna”, ale czy w muzyce Debussy'ego usłyszymy: „Rozważmy...
czyż kobiety, któreś komentował, są bajecznym życzeniem twoich zmysłów
głodnych! Faunie..."
Nieprzekładalność sztuki doskonałej na inny język — przekleństwem
tłumaczy i filmowców. Gdyż ciągle ich kusi — pokazać ducha. Wypełnić
mięsem ludzkim czystą formę, sacrum przemienić w profanum.
A publiczność dzieli się na trzy obozy. Ci, którzy czytali oryginał i uznali
w pokorze wyższość artysty nad własną możliwością percepcji — kinem są
zawiedzeni. Ci, którzy z wyższością na dzieło spoglądali, rozumieli je do
końca i jeszcze lepiej — kino chwałą. Ci zaś, którzy nigdy nie czytali — o, cisię
praktycznie nie liczą.
Bo w Dostojewskim, Kafce, Joyce, Prouście, Faulknerze — jest zawsze „coś
jeszcze”, co się odkrywa przy drugim, trzecim, czwartym czytaniu.
Metafizyka stołowej nogi — odpowiedzą filmowcy — sprawny aparat
krytyczny rozłoży każde dzieło sztuki na elementy pierwsze, na różniczki
nieskończenie małe, a potem je scałkuje. Rolą filmowca jest scałkowanie
elementów literackich w substytucie słowa — obrazie. I wracamy do punktu
wyjścia. Oto widzimy małą postać na zaśnieżonej, nocnej ulicy Królewca,
człowieka w kostiumie wiernym epoce, gdy patrzy w niebo. Podchodzi
ladacznica kusząc biodrami, piersiami, lecz człowiek znużonym gestem
oddala ją. Panie, nie odchodź - szepce dziewka, ale On mówi smutno: niebo
gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie.
Albo inna scenka: noc, zapiecek w wiejskiej izbie, scenografia historycz-
na, wiek XVII, wojna 30-letnia, młody oficer kręci się i wierci nie mogąc
zasnąć. Zbliżenie: uduchowione oblicze, hiszpańska bródka, lśniące oczy,
czoło zmarszczone. Myśli. Myśli. Myśli. Wstaje, zapala świecę, struga gęsie
pióro, szuka inkaustu. Nacina nożykiem do strugania — obnażone ramię.
Macza we krwi i pisze zamaszyście: myślę, więc — wyraz triumfu w oczach —
jestem! Rzuca pióro, gasi świecę, kładzie się, zasypia — ściemnienie.
Jean Tardieu w „Krótkich zadaniach i ćwiczeniach praktycznych” zalecił:
„Jak wyobrażasz sobie nieobecność ryby? Narysuj to”.
Filmowcy cierpliwie rysują i rysują, zaś ryby rzeczywiście nie ma. Swoją
drogą, gdyby ktoś chciał z historii filozofii zrobić serial — proszę pamiętać, że
to mój pomysł i chętnie służę jako konsultant.
ALEKSANDER J.
WIECZORKOWSKI
..|Gdy zatrzasną się
Opowieść
z piaskiem
TEN CUDOWNY PIASEK PARTYZANCKICH DRÓG (Divota praśine). Reżyseria: Milan
Lijubić. Wykonawcy: Ljubisa Samardźić, Silvo Bożić i inni. Jugosławia, 1975
6
dziemy szukać oddziału —
o) decydują partyzanci. Prze-
szli kawałek. — Odpocznie-
my — decydują. Odpoczy-
wają. — Zjemy coś. Więc jedzą. — Idzie-
my dalej. Idą. Prymat temporalny sło-
wa nad obrazem, zamierzony zresztą
przez reżysera, implikuje tu prymat
postaci nad pozbawioną napięcia ak-
cją. Bo też „Ten cudowny piasek par-
tyzanckich dróg”, debiut fabularny
znanego dokumentalisty Milana Lju-
bicia, został zrealizowany w takiej
konwencji, w jakiej realizuje się skła-
niające do refleksji uniwersalne opo-
wiastki o kondycji ludzkiej. Przykład
tak ostatnio popularnego schematu
dwóch mężczyzn w drodze stanowić
miał w tym wypadku pretekst do mó-
wienia o przyjaźni, o dążeniu do celu,
o wierze w sens własnego działania
i o takich różnych rzeczach.
Mniejsza już, że twórca niezbyt for-
tunnie wybrał dla ilustracji proble-
mów uniwersalnych sytuację bardzo
konkretną — epizod II wojny świato-
wej, poszukiwanie przez członków
rozbitego oddziału punktu koncentra-
cji sił głównych. Rzecz w tym, że pro-
blemy uniwersalne nie chcą się dać
pokazać inaczej niż na przykładzie
bohatera, który analizuje zdobyte
w działaniu doświadczenia, lub bo-
hatera, który doświadczenie zdo-
bywa — a analizy dokona wówczas
widz. Tymczasem partyzanci Ljubicia
ani nie myślą, ani nie dokonują wybo-
rów, ani nie są na tyle zindywiduali-
zowani, by odbiorca mógł stawiać sie-
bie w ich sytuacji, by mógł siebie na
ich przykładzie analizować. Przeciw-
nie: reżyser pozbawia ich imion i każe
im wygłaszać złote myśli typu „„Trze-
ba cierpieć dla ojczyzny” czy — to
o niemieckim wartowniku — „Dali mu
broń i kazali stać na warcie, a on
tęskni za domem". Efekt owej suges-
tii, że partyzant to „„każdy z nas”, jest,
oczywiście, odwrotnie proporcjonal-
ny do zamierzeń.
Drugie źródło porażki filmu kryje
się w warstwie stylistycznej. Ljubić
kształcił się m.in. w Polsce i był asys-
tentem Stanisława Różewicza. Stąd
najprawdopodobniej jego stawka na
obcą przecież jugosłowiańskim utwo-
rom o tematyce partyzanckiej kame-
ralność (jak wspaniałe rezultaty może
ona dawać, przekonaliśmy się nie-
dawno dzięki filmowi „Opadły liście
z drzew”), na charakterystyczną dla
Tadeusza i Stanisława Różewiczów
poetykę szeptu narracji, który
ogromnieje w duszy odbiorcy
w krzyk lub milczenie.
W „Tym cudownym piasku” zostaje
z owej poetyki niewiele. Po pierwsze
— gdyż reżyser utożsamił kameralność
ze skromną realizacją i wątłą fabułą.
Po drugie — bo odebrał bohaterom iich
przeżyciom intensywność, co w filmie
o dążeniu do celu i siłe wiary w jego
osiągnięcie jest błędem nie do wyba-
czenia; przyczyniła się do tego nie-
zdecydowana gra aktorów i wyjątko-
wo nietrafna praca kamery. Po trzecie
wreszcie — bo u Różewiczów kameral-
ność służyła wyrażeniu dramatu, pus-
tki po dramacie lub procesu edukacji
człowieczej w konkretnych okolicz-
nościach, u Ljubicia zaś nie służy
właściwie niczemu. Szept pozostaje
szeptem, tak cichym, że imponderabi-
liów nie słychać.
JANUSZ
LEDWORSKI
kajdanki
FLIC STORY (Flic Story). Reżyseria: Jacques Deray. Wykonawcy: Alain Delon, Jean-Lou-
is Trintignant, Renato Salvatori, Maurice Barrier i inni. Francja -Włochy, 1975
yć może miał to być film
o wielkiej pogoni i jej głów-
nym organizatorze, inspekto-
rze Borniche. Faktycznie zaś
okazał się opowieścią o ucieczce
i przestępcy; o wręcz patologicznym
rabusiu i mordercy — Emilu Buisson.
Może dlatego, że postać tę wyjątkowo
dobrze zagrał Jean-Louis Trintignant.
Trintignant jest po prostu lepszy
w skórze niebezpiecznego typa niż
Alain Delon w skórze „gliny”. Ale
rzecz nie polega tylko na aktorskiej
próbie sił: oto współtwórcą scenariu-
sza, który wziął za punkt wyjścia pa-
miętniki policjanta, był autentyczny
przestępca — Alphonse Boudard.
Cóż, widocznie i tym razem koszula
okazała się bliższa ciału. Chociaż Bo-
udard dawno zerwał z przestępczym
procederem i od wielu lat pędzi żywot
przyzwoitego obywatela, pracą zara-
biającego na życie, to jednak pewne
sentymenty do świata, w którym się
kiedyś obracał, musiały w nim pozos-
tać. Sentymenty, a przede wszystkim
dobra znajomość swego środowiska,
o wiele lepsza niż środowiska francu-
skich policjantów, musiały w efekcie
przynieść taki właśnie rezultat. Mimo
że autor scenariusza twierdzi coś
wręcz odmiennego: „Granica między
myśliwym i zwierzyną często się za-
ciera. Ten sam język, te same kontak-
ty. I w końcu doszliśmy do wniosku, że
pora połączyć nasze doświadczenia.
Mam nadzieję, że ten scenariusz do-
wiedzie, iż rzeczywistość — jak zwykle
— przewyższa fikcję”.
To przesunięcie obiektywu z posta-
ci policjanta na postać przestępcy
wcale filmowi „Flic story” nie zaszko-
dziło, przeciwnie — dodało mu atrak-
Cyjności, spotęgowało emocje. W koń-
cu, w tym kształcie, jest to historia
z życia wzięta, nie nazbyt zdeformo-
wana fabularną fikcją. Film relacjo-
nuje wiernie historię pościgu za zbie-
głym z więzienia bandytą, łącznie
z jego nowymi napadami i morders-
twami, łącznie z niepowodzeniami
dobrego policjanta Borniche'a dowo-
dzącego akcją.
Mimo dokumentalnego podłoża
film nie przestał być typowym krymi-
nałem, ale jakże odmiennym od tych,
do jakich przyzwyczaili nas Ameryka-
nie. Oczywiście, nie brak w nim scen
brawurowych. A więc napady rabun-
kowe, karkołomne ucieczki i pogonie,
trup ściele się gęsto. Ale wszystko to
dzieje się jakby bezsensownie, jakby
niecelowo, co zresztą dla obydwu
stron — ściganego i tropiącego — nie
ma zasadniczego znaczenia. Klęska
przestępcy i sukces policjanta tylko
częściowo — okazuje się — zależą od
tych ryzykownych, niebezpiecznych
at
i pełnych skutków ubocznych działań.
Chyba tylko w znakomitej zresztą sce-
nie aresztowania Buissona przemyśl-
ność i brawura policjanta i jego po-
mocników wydaje się w pełni uzasad-
niona, bo doprowadza do zatrzaśnię-
cia kajdanków na rękach przestępcy.
Aby jednak doszło do tego kulmina-
cyjnego momentu, trzeba było odna-
leżć miejsce pobytu zbiega. A w tym
żadne sztuczki, żadne wyjątkowe
przedsięwzięcia nie przynosiły
efektów.
Niepowodzenie Buissona i sukces
Borniche'a zależały od nieoficjalnych
kontaktów policji ze światem prze-
stępczym. Od donosów. Przestępca
uciekał, wykazywał niebywałą czuj-
ność i spryt, ale nade wszystko dbał
o to, aby jego przyjaciele i opiekuno-
wie, jego pomocnicy i partnerzy nie
poszli na lep policji. Utrzymywał ich
w ryzach strachu, każdy donos, a na-
wet domniemanie donosu karał
śmiercią. Policjant Borniche zabiegał
natomiast o pozyskanie informacji od
ludzi stykających się ze ściganym
przestępcą — obietnicami, szantażem
1 groźbą. I ten tylko pojedynek zade-
cydował o ostatecznym sukcesie
policji.
Reżyser Jacques Deray i jego akto-
rzy dalecy są więc od gloryfikowania
bohaterów filmu. Nie są to ludzie wy-
jątkowi — przeciwnie, demonstrują tu
swą zwyczajność ze wszystkimi zale-
tami, wadami i błędami. Nie ma tuteż
zabawy w psychologizowanie. Osz-
czędza się widzom rozważań nad sta-
nem duszy policjanta i przyczynami,
dla których Buisson wszedł na drogę
przestępczą. Nie ma tu też nawet ele-
mentów wewnętrznej walki tych ze
środowiska Buissona, którzy zdecydo-
wali się na współpracę z policją. Kie-
ruje nimi po prostu strach i nadzieja
na okupienie tanim kosztem włas-
nych przewinień. Dlatego film nie do-
starcza jakichś głębszych refleksji,
nie kusi się o moralizatorstwo, nie
gloryfikuje specjalnie policji ani po-
tępia przestępcy. Jedynie jego bez-
sensowne strzały do ludzi, graniczące
z patologią, mogą wzbudzić zdziwie-
nie, oburzenie, a więc i moralną kla-
syfikację poczynań przeciwników.
Film jest typowym kryminałem na-
kręconym zarówno dla zainteresowa-
nia widza, jak też dla przypomnienia
mu dziejów pościgu za przestępcą
sprzed prawie 30 łat. Kryminałem zro-
bionym zręcznie, w dodatku zupełnie
inaczej, niż to czynią najwięksi pro-
ducenci tego gatunku — twórcy amery-
kańscy.
WOJCIECH
JANKOWERNY
wudziestoletni mordercy —
chłopak i dziewczyna — są
brzydcy, oszołomieni, wyczer-
pani, nie chcą nawiązać kon-
taktu z otoczeniem. Ale młoda para
ma swój atut: godność. Meursault
z „Obcego” zabijał, bo świeciło słoń-
ce, Lafcadio z „Lochów Watykanu” —
żeby poznać smak zbrodni bezintere-
sownej. Motywacja Bernarda De-
scombes ma dla palestry nie większą
wartość: zamordowany Razon był świ-
nią, a chłopak nie chciał, „żeby za-
wsze oni byli górą”. Dostał 20 lat, jego
— ciężarna zresztą — dziewczyna — 5.
Otóż moim zdaniem, pytanie cieka-
wsze niż „dlaczego zabił”, bo odpo-
wiedź na nie zawiera się w płaszczyź-
nie indywidualnej odporności nerwo-
wej, brzmi: dlaczego się nie bronił?
Dlaczego nie skorzystał z furtki pod
tytułem zbrodnia w afekcie?
Punkt wyjścia rozważań mógł być
także zupełnie inny. Bogactwo kie-
runków myślowych filmu „Zegar-
mistrz od świętego Pawła” daje się
bowiem porównać chyba tylko z mae-
strią jego stylistyki. Debiutujący jako
reżyser — po wielu latach spędzonych
w świecie kina w charakterze działa-
cza, krytyka, attachć prasowego
i asystenta — Bertrand Tavernier,
wspólnie z wielce dla rodzimej kine-
matografii zasłużonymi Jeanem Au-
renche i Pierre Bostem, opracował na
nowo kryminalną powieść Georgesa
Simenona. Przeniósł akcję z USA do
Francji, zmienił sylwetkę i racje mor-
dercy, przydał fabule tło społeczno-
-polityczne. Kamera Pierre Williama
Glenna trzyma aktorów w nieustan-
nym szachu; wspomaga ją dynamicz-
ny montaż. Elegijno-marszowa muzy-
ka Philippe Sarde'a idealnie podkreś-
la rodzaj związku między ojcem i sy-
nem. Każda niemal sekwencja wy-
znacza nowy kierunek interpretacji.
Ojca, tytułowego zegarmistrza, od-
twarza Philippe Noiret — dobrodusz-
ny, masywny, czterdziestoośmioletni.
Po trzech scenach wydaje się, że zna-
liśmy go zawsze. Oto Michel Descom-
bes-zegarmistrz: cierpliwy, powolny,
metodyczny, respektujący przepisy.
I oto Descombes-mieszczuch. Tu Ta-
vernier i Noiret szczęśliwie zrywają
ze stereotypem, jaki pokutuje od cza-
sów fin de siecle'u: z mieszczuchem,
który jest głęboko przywiązany do
własnego sądu na każdy temat i który
zażarcie tępi wszystko, co chociaż tro-
chę odmienne od przeciętności. Mie-
szczuch dzisiejszy w znacznie wię-
kszym stopniu wyznaje je-men-
-foutisme — gwiżdże na to, co nie jest
bezpośrednio związane z jego pry-
watnym ogródkiem. I taki jest De-
scombes w interpretacji Noireta: ma
Dialog,
swoje, byle jakie, zdanie, ale się przy
nim nie upiera, nie chce nikogo prze-
konywać ani niczego egzekwować.
Polityka miesza się w jego rozmowach
z erotyką, sądownictwo ze sprawami
kulinarnymi. Sens życia stanowi dlań
niezmienny, pozorny ruch wewnątrz
malutkiego obwodu.
Prawdopodobnie będą się powta-
rzać zdania o dialogu pokoleń, o wy-
siłkach, jakie zegarmistrz podejmuje,
by zrozumieć motywy kierujące sy-
nem. Nic podobnego! Jednym z na-
czelnych twierdzeń filmu Taverniera
jest twierdzenie, że dialog pokoleń
nie jest możliwy. Noiret gra człowieka
tkwiącego w bezruchu, nie będącego
w stanie niczego zrozumieć. Jego rea-
kcje: otępienie i zwolnione ruchy, po-
tem zbywanie natrętów, żeby nie
wdarli się w jego obwód, z kolei ner-
wy, kiedy obwód został naruszony,
monolog,
rozmowa
ZEGARMISTRZ OD ŚWIĘTEGO PAWŁA (L'horloger de Saint-Paul). Reżyseria: Bertrand
Tavernier. Wykonawcy: Philippe Noiret, Sylvain Rougerie, Jean Rochefort i inni. Francja,
1973
i znowu apatia — bo syn nie chce znim
rozmawiać. Jak uparcie Descombes
nie rozumie nicz polityki i polityczne-
go aspektu zbrodni, jak uparcie widzi
wszystko oddzielnie. Ale ma tę zaletę,
że o tym wie — i dlatego chce dowie-
dzieć się prawdy, a nie ją zrozumieć.
Zrozumieć chce ją natomiast komi-
sarz, którego Jean Rochefort gra w to-
nacji bliższej porucznikowi Columbo
niż klasycznemu Maigretowi Jeana
Gabina czy Jeana Richarda. Mówi do
zegarmistrza byle co i odpowiada mu
byle co, bez związku z tym, co myśli.
Chodzi mu jedynie o skłonienie part-
nera do opowiadań — żeby przez ojca
dojść do prawdy o synu. A raczej o sy-
nach. Bo komisarz też ma dwudziesto-
latka, który magazynuje lewackie
plakaty i też dręczy go pytanie:
w czym oni, ojcowie, zawinili, że nie
mają z dziećmi wspólnego języka.
Jednak Tavernier nie wini ojców,
ukazuje po prostu ich odmienność bę-
dącą efektem „samego życia”. Komi-
sarz jest rutyniarzem i logika przysła-
nia mu istotę człowieczeństwa. Zegar-
mistrz wybrał bezruch, bo nie było go
stać na więcej — ale robi wszystko, by
móc w synu uszanować trwanie na
z góry straconych pozycjach. Dzienni-
karz znajduje się w układach, ale
omal nie płacze z żalu nad sobą wi-
dząc chłopaka, który potrafi bronić
swych przekonań. Tavernier nie wini
ich, a i młodzi, dziś jeszcze gardzący
kompromisem i spokojem, będą tacy
sami. Wyjątek Bernarda Descombes
potwierdza regułę. Nieprzypadkowo
zresztą między ojcem i synem docho-
dzi w finale nie do zrozumienia, lecz
do porozumienia w oparciu o hasło
człowiecze, o prawo do godności i do
wolności. Zegarmistrz przypomina so-
bie, jak będąc w wieku syna odmówił
wykonania absurdalnego rozkazu,
nawymyślał oficerowi — i w tych kate-
goriach czyn chłopca ocenia. Stanowi
to kolejny dowód niemożności dialo-
gu między pokoleniami. Zegarmistrz
patrzy na swoje życie pod kątem szu-
kania w nim momentów pięknych,
znaczących — i ten kąt widzenia prze-
nosi na chłopca. Bernard natomiast
nie ma jeszcze perspektywy wstecz-
nej, a przyszłości pozbawia się sam
w imię podtrzymania motywacji swe-
go czynu. Jemu samemu wydaje się
on aktem protestu wymierzonym
w system społeczno-polityczny, gdyż
zabity, który brutalnie przekraczał
swoje uprawnienia, był „fabrycznym
gliną”. W rzeczywistości zaś czyn
chłopca ma źródło w nastrojach wy-
wołanych wypadkami maja 1968 roku
i jest — równie jak one — mało skute-
czny.
Tavernier nie podejmuje się obrony
młodego zabójcy. Niemniej każąc mu
w tak ekstremalny sposób zareago-
wać na podeptanie godności, każąc
mu trwać na straconej pozycji do koń-
ca procesu wskazuje na konieczność
znalezienia innych niż anarchistycz-
ny, indywidualny terror rozwiązań,
które gwarantowałyby człowiekowi
respektowanie jego podstawowych
praw. Analogii należy poszukiwać nie
wśród Buffordów Pusserów.
JACEK
TABĘCKI
cz CS ź w wCY 0x
Recenzje
Pałeczka
Prospera
NIEWOLNICA MIŁOŚCI (Raba lubwi). Reżyseria: Nikita Michałkow. Wykonawcy: Jelena
Sołowiej, Rodion Nachapietow, Aleksander Kaliagin i inni. ZSRR, 1975
glądając ten film, który —
wbrew pozorom — nie pod-
daje się łatwo krytycznej
analizie, zadajemy sobie
bez przerwy pytanie: czy Nikita Mi-
chałkow opowiada nam jakąś fabułę,
czy też stylizuje jakiś — niewątpliwie
piękny — obraz? To drugie przypusz-
czenie wydaje się właściwsze, bo uza-
sadnione strukturą estetyczną utworu.
Już swoim debiutanckim filmem
„Swój wśród obcych, obcy wśród swo-
ich” reżyser ten udowodnił, że jest
lepszym stylistą aniżeli narratorem,
że bardziej interesuje go sztuka pasti-
szu, przewrotny kolaż rozmaitych po-
etyk i konwencji aniżeli respektowa-
nie ukształtowanych w kinie radziec-
kim tradycji i wzorów w obrębie pod-
jętej tematyki historyczno-rewolucyj-
nej. A ponieważ krytyka miała mu za
złe ów montaż (zapożyczonych często)
„atrakcji”, Michałkow — nie wyrzeka-
jąc się swoich upodobań — stworzył im
w „Niewolnicy miłości” solidniejsze
alibi i logiczniejszą motywację po-
przez nawiązanie do rodzimej, przed-
rewolucyjnej tradycji melodramatu
filmowego. Melodramat jest tu przed-
miotem krytycznej refleksji, lecz tak-
że — wziętą w cudzysłów pastiszu —
konwencją filmu Michałkowa, które-
go akcja rozgrywa się podczas wojny
domowej, na terytorium zajętym
przez armię Denikina i, co szczegól-
nie ważne, w środowisku artystów fil-
mowych. A więc film w filmie, prze-
kładaniec fikcji i rzeczywistości, ref- *
leksja o sztuce kina wewnątrz utworu
kinowego.
Efekt podwójnej gry — z konwencją
i rzeczywistością — wprowadzony jest
już w ekspozycji: na ekranie pojawia
się stylizowany napis „Niewolnica
miłości —- melodramat w 10 aktach”,
po czym oglądamy fragment niemego
arcydziełka kiczu z udziałem ówczes-
nej „divy'” Olgi Wozniesienskiej. Ona
też będzie tytułową bohaterką utworu
Michałkowa, który rozgrywa swój
film jakby w kilku planach jedno-
cześnie
Plan pierwszy — to świetny pastisz
„chanżonkowszczyzny”, owych za-
wiesistych i płaskich jak płótno ekra-
nu melodramatów z udziałem mozżu-
chino-podobnych amantów, kochli-
wych hrabiów i zgrabnych pokojó-
wek, których „pożary serc” wzruszają
do łez rozentuzjazmowaną publicz-
ność „Soleil Palace'u''. Plan drugi — to
pyszny opis funkcjonowania kino-
wych fabryczek snów, z malowniczą
fauną, gryzmolących w natchnieniu
scenarzystów, wrzeszczących przez
tubę reżyserów i ekspresyjnie gesty-
kulujących aktorów. Rozczulająco za-
bawna jest ówczesna technika filmo-
wania, ukazana zwłaszcza w epizo-
dzie realizacji jakiegoś: „egzotyczne-
go” dzieła: reżyser, siedząc na ple-
cach stojącego po kolana w wodzie
asystenta, dyryguje potężnym głosem
8
aktorami, woda z konewki imituje
ulewę, a powtykane w czarnomorską
płażę pałmy — egzotyczną dżungłę.
Jeszcze inny plan — to pełen nostalgii,
Buninowski w nastroju opis kończą-
cego się świata dawnej Rosji ukazany
za pośrednictwem impresjonistycznej
kolorystyki barw późnej jesieni;
wspominków przy herbacie o tym, co
„było, minęło”, co odchodzi bezpo-
wrotnie w przeszłość... Michałkow
wyraźnie delektuje się opisem tej fin-
desieclowej atmosfery: akcja w wielu
momentach zamiera, ustępując miej-
sca pięknie komponowanym etiudom
rodzajowym, malarskim pasażom ka-
mery po gazonach i parkowych ale-
jach pełnych spacerujących dam
w tiulowych białych sukniach i szero-
korondych kapeluszach. h
Ale nad tym wszystkim nadbudo-
wana jest zasadnicza warstwa zna-
czeń: refleksja nad sztuką pozorów
i fałszywych fascynacji, sztuką, która
rozmija się z duchem rewolucyjnego
czasu, odchodzi wraz ze swą epoką do
lamusa historii. W tę świadomość wy-
posaża Michałkow swoich bohate-
rów: reżysera (świetny Aleksander
Kaliagin), a także swą „divę” filmo-
wą, Olgę Wozniesienską. Jednakże
Olga, postać stylowo zagrana przez
Jelenę Sołowiej — to bardziej typ eg-
zaltowanej pasjonatki, niewolnicy
miłości do sztuki aniżeli pogłębiony
psychologicznie charakter. Jej reak-
cje są następstwem emocjonalnych
odruchów, a nie intelektualnych wy-
borów: przypomnijmy scenę, w której
nagła chęć autodestrukcji własnego
mitu zmienia się u Olgi — pod wpły-
wem owacji jej wielbicieli — w upoje-
nie sławą. I chyba dlatego potrzebny
był Michałkowowi sentymentalny
wątek rodzącego się uczucia między
Olgą a operatorem-rewolucjonistą
Potockim, aby uprawdopodobnić jej
akces do sprawy rewolucji. Gdybyż
Michałkow tylko na tym poprzestał!
Ale nie — zrobił coś więcej i... złamał
konwencję. Potocki zaprasza Olgę na
konspiracyjną projekcję sfilmowa-
nych przez siebie dokumentów zbrod-
ni denikinowców. I oto oprócz zrobio-
nych „pod dokument" scen inscenizo-
wanych oglądamy na ekranie wy-
grzebane w archiwach kronikalne ka-
dry z lat wojny domowej: egzekucje,
zabici, wynędzniałe postacie ludzkie,
jak z „Końca dynastii Romanowów”.
Aktorka jest wstrząśnięta. My też, ale
z innego powodu. Nie sposób bowiem
łączyć ognia z wodą, a dokumentu
historycznego z czymś tak konwen-
cjonalnym i niepoważnym, jak melo-
dramat — nawet „uszlachetniony”. To
tak, jakby ktoś okazywał metrykę
przy wejściu do lunaparku.
Nikita Michałkow jest filmowcem
zdolnym, inteligentnym, ambitnym.
Jego świadomość kina, kinowych
konwencji i ich możliwości — jest doj-
rzała i godna uwagi. Michałkow wie,
że kino było i bywa nadal latarnią
czarnoksiężnika, kamera zaś — cu-
downą pałeczką Prospera. I sam to
w „Niewolnicy miłości” udowadnia.
Pstryk! — i obraz kolorowy przechodzi
w czarno-biały (jak w scenie zabój-
stwa Potockiego); moment — i pastelo-
wy, wystylizowany film atmosfery
zmienia się nagle w buchający strza-
łami film akcji; zaś „niewolnica mi-
łości do sztuki'* — w ofiarę terroru
1 nieledwie świadomą rewolucjonist-
kę. W ostatniej scenie filmu Michał-
kow (który gra tu rewolucjonistę) każe
bohaterce salwować się z opresji ucie-
czką pustym tramwajem. Z tramwaju
wyskakuje w biegu łotr-motorniczy,
z tyłu cwałują ścigający Olgę kozacy,
a tramwaj z osamotnioną i bezradną
bohaterką gna na złamanie karku
w dal mglistą i najwyraźniej metafo-
ryczną, co sugeruje — „obecna” w tle
dźwiękowym — piosenka:
w marzenie, wierzę w miłość...
cóż, wobec tego metafora za metaforę:
powiedzmy, że po dwóch swoich fil-
mach fabularnych Nikita Michałkow
podróżuje nadal ulubionym przez
młodych twórców wehikułem. Tram-
wajem zwanym poszukiwaniem.
ADAM
HOROSZCZAK
4«v%
Czterdzieści
ZESPOŁY
72-76
OSKAR
SOBAŃSKI
W lutym 1972 roku powstało siedem istniejących do dziś zespołów
filmowych. Po pierwszym pięcioleciu pragniemy przedstawić Czytel--
nikom krótki bilans ich działalności.
NUZJONŃ
edyny, który pod swoją nazwą
działa przez 22 lata (choć
w trzecim już wcieleniu), Ze-
spół Filmowy „Iluzjon” repre-
zentuje na polskim rynku fil-
mowym element stabilizacji i kieru-
nek na wartości sprawdzone, co po-
parte jest na ogół solidnym profesjo-
Filmy kinowe
nalnym warsztatem. Ustabilizowany
jest skład, w którym zasadniczy trzon
twórców niemal się przez 5 lat nie
zmienił. Czesław Petelski kieruje
„Iluzjonem” od 1963 r., po Ludwiku
Starskim, założycielu. Szefem
produkcji jest od 1972 r. Ryszard Stra-
szewski. Ernesta Brylla na stanowisku
1. KOPERNIK (luty 1973) scen. oryg. Z. Skowroński i J. Broszkiewicz, reż. E. i Cz. Petelscy;
3.
2. MOTYLE (maj 1973) scen. oryg. T. i J. Nasfeterowie, reż. J. Nasfett
W PUSTYNI I W PUSZ-
CZY (październik 1973) adapt. pow. H. Sienkiewicza, reż. W Ślesicki; 4. CIEMNA RZEKA (luty
1974) adapt. pow. J. Grzymkowskiego, reż. S. Szyszko; 5. NAGRODY I ODZNACZENIA (marzec
1974) adapt. pow. W. Bilińskiego, reż. J. Łomnicki; 6. NIE BĘDĘ CIĘ KOCHAĆ (maj 1974) scen.
oryg. T. i J. Nasfeterowie, reż. J. Nasfeter: 7. NIE MA MOCNYCH (maj 1974) scen. oryg. A.
Mularczyk, reż. S. Chęciński; 8. ZAPAMIĘTAJ IMIĘ SWOJE (listopad 1974) scen. oryg. E. Bryll, S.
Kołosow i J. Krasiński, reż. S. Kołosow (współprodukcja z ZSRR); 9. ORZEŁ I RESZKA (luty 1975)
scen. oryg. J. Bronisławski, r Filipski; 10. GRZECH ANTONIEGO GRUDY (lipiec 1975) adapt.
pow. H. Worcella, reż. J. Sz! ia; 11. MOJA WOJNA, MOJA MIŁOŚĆ (wrzesień 1975) scen.
oryg. T. i J. Nasfeterowie, reż. J. Nasfeter; 12. W TE DNI PRZEDWIOSENNE (październik 1975)
scen. oryg. Z. Safjan, reż. A. Konic; 13. MNIEJSZY SZUKA DUŻEGO (luty 1976) adapt. pow. W.
Woroszylskiego, reż. K. Nałęcki; 14. KAZIMIERZ WIELKI (marzec 1976) scen. oryg. i reż. E. i Cz.
Petelscy; 15. MGŁA (wrzesień 1976) adapt. pow. J. Grzymkowskiego, reż. S. Szyszko.
Filmy telewizyjne
1. DROGA W ŚWIETLE KSIĘŻYCA (1973) adapt. now. A. Bierce, reż. W. Orzechowski; 2. SIEDEM
CZERWONYCH RÓŻ (1973) adapt. własnych opow. i reż. M. T. Nowakowski; 3. CHŁOPCY (1974)
adapt. sztuki S. Grochowiaka i reż. R. Ber.
Seryjne filmy TV
1. KOPERNIK (3 części — 1973) scen. i reż. E. i Cz. Petelscy, 2, CZARNE CHMURY (1974) scen.
orva. A. Guziński iR. Pietruski. reż.A. Konic: 3. WIELKA MIŁOŚĆ BALZAKA (1974) scen. oryg. J. S.
Stawiński i Y. Jamiaque, reż. W. Solarz (współprodukcja z GRE 4. NAJWAŻNIEJSZY DZIEŃ
ŻYCIA (1975) scen. oryg. Z. Safjan i A. Szypulski, reż. A. Konic, R. Ber i S$. Szyszko: 5. DROGA
(1975) scen. oryg. A. Mularczyk, reż. S. Chęciński; 6. W PUSTYNI IW PUSZCZY (1975) adapt. pow.
H. Sienkiewicza i reż. W. Ślesicki; 7. TRZECIA GRANICA (1976) scen. oryg. A. Bahdaj, reż. L.
Lorentowicz i W. Solarz; B. ZNAKI SZCZEGÓLNE (1976) scen. oryg. A. Twerdochlib i R. Załuski,
reż. R. Załuski.
kierownika literackiego od 1 stycznia
1974 r. zastąpił Leon Bach. Kadrę
reżyserską tworzą: Sylwester Chęciń-
ski, Andrzej Konic, Jan Łomnicki,
Konrad Nałęcki, Janusz Nasfeter,
Ewa Petelska, Wojciech Solarz, Jerzy
Sztwiertnia, Sylwester Szyszko, Wła-
dysław Ślesicki (wszyscy co najmniej
od 1972 r.); później dołączyli Julian
Dziedzina, Roman Załuski i Jerzy
Ziarnik. Tych 14 reżyserów (właści-
wie 12 solistów i 1 duet) zrealizowało
14 filmów dla kin, 3 dla telewizji i 7
telewizyjnych seriali; 1 film dlakini1
telewizyjny zrealizowali reżyserzy
nie będący dziś członkami zespołu.
Tylko 3 debiuty długoletnich asysten-
tów (Sylwester Szyszko, Jerzy Sztwie-
rtnia) oraz aktora Ryszarda Filipskie-
go; zupełny brak młodych adeptów
zawodu. z
W stronę historii
Wśród 26 filmów „Iluzjonu” cztery
kinowe i dwa telewizyjne mają tema-
ty współczesne; trzy dalsze rozsnuwa-
ją akcję między czasem współczes-
nym i latami wojny. Są też trzy współ-
czesne seriale. Większość więc zreali-
zowanych filmów mówi o historii.
W tym zestawieniu niepokój budzi
fakt, iż znakomita większość zamó-
„Nie ma mocnych” Sylwestra Chęcińskiego
wionych i napisanych scenariuszy
mówi o naszych czasach.
W omawianym 5-leciu doczekało
się realizacji tylko 24 z 93 podjętych
w „Iluzjonie'* tematów (6 filmów zrea-
lizowano według scenariuszy odzie-
dziczonych po poprzednim zespole,
względnie przejęto je w zaawansowa-
nej fazie realizacji). Trzeba było 4
pomysłów, a potem co najmniej 3 sce-
nariuszy, aby jeden z nich poszedł do
produkcji.
Dla ludzi
W „Iluzjonie'” robi się filmy „dla
ludzi”. Potwierdza to statystyka frek-
wencji i wyniki kasowe. Wyproduko-
wane przez ten zespół filmy obejrzało
dotąd ponad 40 miłionów widzów
i jest on jedynym, którego filmy,
wprowadzone na ekrany od 1973 r.,
dały wpływy wyższe niż koszt ich pro-
dukcji. Zasługa to wprawdzie głów-
nie 167 milionów złotych, które wpły-
nęły z eksploatacji „W pustyni i w pu-
szczy” oraz 48 milionów z „Nie ma
mocnych”, nie mniej jednak jest fak-
tem, że na 15 filmów kinowych dotąd
zrealizowanych w „Iluzjonie” jest aż 8
„milionerów* (od miliona widzów
przyjmuje się u nas granicę sukcesu
kasowego). Tylko w 3 przypadkach
mieliśmy do czynienia z utworami
ewidentnie słabymi i pozbawionymi
jednocześnie frekwencji, mianowicie
„Grzech Antoniego Grudy”, „Wtedni
przedwiosenne” i „Mniejszy szuka
Dużego”.
Inny jednak rys niepokoi w syntety-
cznym obrazie dorobku „Iłuzjonu”:
oto od lutego 1975 r. nie pojawił sięna
ekranach film, który można by uznać
za sukces artystyczny albo kasowy,
albo za sukces podwójny, jakimi były
poprzednio „W pustyni i w puszczy”,
„Ciemna rzeka”, „Motyle”, „Nie ma
mocnych” czy „Zapamiętaj imię swo-
je”. Wprawdzie „Kazimierza Wielkie-
go'' obejrzało w parę miesięcy blisko
3 miliony widzów, jednak trudno poli-
czyć go reżyserom za sukces artysty-
EFK FIACIE AAU
9
CEL EICAZCA AJ
czny, a jego bilans kasowy jest niepo-
równanie gorszy niż „Kopernika”.
Na
"wewnętrzny
rynek
Filmy „Iluzjonu” odniosły sukcesy
zarówno na rynku polskim jak iw eks-
porcie. „Kopernik”, „Motyle” i „W
pustyni i w puszczy” wpisały się na
listę 10 najczęściej sprzedawanych za
granicę filmów kinowych 5-lecia (na
3,6 i 10 miejscu). I charakterystyczne:
te same trzy filmy oraz „Ciemna rze-
ka” zdobyły 6 z dziewięciu nagród,
którymi filmy „Iluzjonu” wyróżniono
na międzynarodowych festiwalach.
W ZSRR cieszył się ogromnym powo-
dzeniem film „Zapamiętaj imię swo-
je”, najbardziej udana z dotychczaso-
wych współprodukcji pólsko-radziec-
kich.
W kraju szereg prestiżowych na-
gród oficjalnych zdobył „Kopernik”,
„Ciemna rzeka”, a także serial „Naj-
ważniejszy dzień życia” (zwłaszcza
„„ Uszczelka”, jego najlepszy odcinek).
Natomiast widzowie swą sympatią
i licznymi plebiscytowymi wyróżnie-
niami obdarowali „W pustyni i w pu-
szczy” i „Nie ma mocnych” oraz serial
telewizyjny „Droga”.
Seriale „Tluzjonu” miały bardzo du-
że powodzenie, choć oceniano je róż-
nie. Zwłaszcza „Droga” i „Najważ-
niejszy dzień życia” dobrze ilustrują
przyczyny, dla których filmy te, auten-
tycznie lubiane w kraju, rzadko trafia-
ją do widzów za granicą. Jest w nich
daleko posunięta swojskość; nieu-
stannie odwołują się do spraw dobrze
znanych z życia codziennego, brak im
natomiast choćby próby syntezy oby-
czaju współczesnego. Efektowne
w założeniu seriale historyczne
(„Czarne chmury”, „Wielka miłość
Balzaka'') miały za dużo braków sce-
nariuszowych i reżyserskich, aby zy-
skać szeroką popularność za granicą,
mimo kosztownej i wystawnej insce-
nizacji i udziału wybitnych aktorów.
Największym sukcesem eksporto-
wym „Iluzjonu” okazał się „Koper-
nik'”'; wersję kinową sprzedano do 23,
a telewizyjną do 14 krajów.
Oto pełny wykaz filmów zrealizo-
wanych przez „„Iluzjon” w minionym
5-leciu. Listę tę uzupełni wkrótce
„Big Deal" Sylwestra Chęcińskiego
(scenariusz Andrzeja Mularczyka;
dalszy ciąg perypetii Kargula i Pa-
wlaka) oraz „Czerwone ciernie”
Juliana Dziedziny (scenartusz
Juliana Dziedziny i Stanisława
Grochowiaka według powieści „Czas
pojedna, trawa porośnie” Wła-
dysława Rymkiewicza, temat — rewo-
lucja 1905 r.). Króciutką listę „iluzjo-
nowych” debiutów uzupełni „Hasło”'
Henryka Bielskiego według scenariu-
sza Jerzego Janickiego (dla telewizji).
W produkcji zaś są „Bezkresne łą-
ki' według scenariusza i w reżyserii
Wojciecha Solarza, „Królowa
pszczół" według scenariusza i w reży-
serii Janusza Nasfetera oraz „„Milio-
ner' według scenariusza Jacka Jan-
czerskiego i Andrzeja W. Pastuszka,
w reżyserii Sylwestra Szyszki.
OSKAR
SOBAŃSKI
WOJCIECH
WIERZEWSKI
PO SEZONIE
KORESPONDENCJA WŁASNA Z JUGOSŁAWII
Ucichły już dawno spory na temat podziału nagród na ostatnim
festiwalu w Puli, na ekrany weszły nowe filmy dopełniające obraz
kina jugosłowiańskiego nowymi akcentami.
anuje tu opinia, że chociaż
zabrakło może w minionym
sezonie dzieł zapowiadają-
cych coś zdecydowanie
świeżego, to przecież był on
w sumie interesujący. I to
nie za sprawą pojedynczych tytułów
Sondaż charakterów
czy nazwisk, lecz dość wysokiego po-
ziomu przeciętnego filmów. Ta gene-
ralna diagnoza wymaga uzupełnie-
nia: w produkcji ostatniego okresu
czuje się intrygujący nurt podskórny,
który już teraz wpłynął na przemiesz-
czenie tradycyjnych _ akcentów
w utworach partyzanckich, wojen-
nych czy adaptacjach klasyki — naj-
wyraźniej dając znać o sobie w filmie
współczesnym. Z drugiej strony coraz
widoczniej różnicuje się styl i krąg
fascynacji ośrodków regionalnych.
Oczywiście, nie od dziś zaczęto tu
„Najdłuższa droga" Branka Gapo-
i ówdzie stosować terminy „kino sło-
weńskie” czy „chorwackie'” w miej-
sce uniformizującej formuły „film ju-
gosłowiański'', wydawały się one jed-
nak terminami na wyrost. Tymczasem
prześledzenie owych nitek regional-
nej specyfiki ośrodków twórczych nie
tylko zaczyna mieć sens ogólny, ale
wzbogaca obraz całości o istotne prze-
słanki szczegółowe. Okazuje się, że
„Najdłuższa droga” Branko Gapo nie-
przypadkowo powstała tam, gdzie
„Jad” Kiryła Cenewskiego, podobnie
jak wzajemnie oświetlają się „„Idealis-
ta" Igora Pretnara i „Między strachem
a powinnością” Vojko Duleticia. Z ko-
lei, konfrontacja filmów o podobnej
tematyce, ale pochodzących z różnych
wytwórni — stanowi paletę możliwości
szerokich, diametralnie różnych,
niech tu za przykład posłużą choćby
takie filmy, jak „Stróż plaży w sezonie
zimowym” Gorana Paskaljevicia
i „Białe trawy” Bostjana Hladnika.
Powrót
do
rytuału
Jest jakaś prawidłowość w trakto-
waniu przeszłości, tak jak to czynią
choćby filmowcy macedońscy. Intere-
suje ich tradycja w pełnym tego słowa
znaczeniu narodowa. Urzekający wi-
zualnie ,„„Jad'” Cenewskiego dowodzi
więc fascynacji źródłami własnej cy-
wilizacji na styku przeciwstawnych
kultur. Skupiony na sondowaniu lu-
dzkich charakterów i zachowań, epic-
ki fresk Gapo „Najdłuższa droga”,
świadomie różnicujący postawy tak
po stronie tureckich okupantów, jak
i po stronie własnej — a wszystko po to,
by dorzucić nowe słowo na temat cech
narodowych Macedończyków — po-
twierdza tylko wcześniejszą tezę. I pa-
radoksalnie umacnia to uczucie, na-
dając mu sprawdzalną sankcję, film
tej samej wytwórni, pełnometrażowy
dokument ,,„Australia, Australia" Sto-
le Popowa. Tu z kolei następuje kon-
frontacja wyobrażeń ziemi ojczystej
w sercach i pamięci emigrantów róż-
nych pokoleń, egzystujących najczęś-
ciej mizernie, a przepojonych nostal-
gią i świadomością błędnego wyboru
życia, życia na odległym kontynencie.
Przyjrzyjmy się charakterystycznej
funkcji tradycji i odrębności kulturo-
wej we wspomnianych filmach.
W „Jadzie” poczucie to pozwala ple-
mionom słowiańskim uchronić się
przed uniformizmem narzucanym
przez Bizancjum, fanatyzmem i de-
prawacją jego religijnych reprezen-
tantów. W „Najdłuższej. drodze”
własny rytuał (dochodzący do głosu
np. w poruszającej scenie ludowego
tańca Macedończyków na pustyni,
przywracającego nagle siły skazań-
com) stanowi niewyczerpane źródło
życia narodu. W „Australii, Australii"
największe wrażenie wywołują te
epizody z życia emigracji, które ilus-
trują próby rekonstruowania — o tysią-
ce kilometrów od rodzinnego kraju —
ceremoniału plemiennego. A więcob-
rzędów ślubnych, zabaw przy narodo-
wej muzyce, celebrowania urodzin
w dawny sposób etc. Jest w nich bar-
dziej przejmujący akcent emocjonal-
ny aniżeli w fabularnym motywie
„powrotu” jednego z tych, którzy wy-
prawili się po złote runo za oceany,
a którego ciało w cynkowej trumnie
przemierza znowu tę drogę, by spo-
Przebudzenie z iluzji
cząć w małej górskiej wiosce. Rytuał
wydaje się ostatnią nitką łączącą ich
ze sobą i z tym, co pozostawili, a co
najbardziej serdeczne i bliskie.
Sprawiedliwy
podział
historycznych
racji
Rzut w przeszłość okazuje się w fil-
mach jugosłowiańskich także szansą
określenia narodowej tożsamości. Al-
bo dokładniej: zidentyfikowania te-
go, co składa się na własną godność
i odrębność, i tego także, co pozostaje
tylko pustym gestem. Z tej perspekty-
wy podjąć by można polemikę z oce-
nami zawartymi w korespondencji
z Puli w „Filmie nr 34, gdzie zarzuca
się np. „Idealiście'* powrót do prze-
brzmiałych pozytywistycznych haseł,
zaś „Zamachowi w Sarajewie” nieo-
becność historii przez duże H. Casus
nie tylko tych kontrowersyjnych tytu-
łów (bo egzemplifikację rozszerzyć
można łatwo o dalsze, np. „Bunt
chłopski” Mimicy czy „Cztery dni do
śmierci” Jokicia) jest złożony i wyma-
ga rozpatrywania w kontekście całe-
go nurtu, nie zaś na zasadzie jednost-
kowego wyceniania walorów artysty-
cznych. Kryteria te bywają bowiem
mylne; sens i wymowa większości cy-
towanych wyżej filmów kryje się
w charakterystycznych przesunię-
ciach interpretacyjnych i nowym wy-
artykułowaniu pozornie dawnych
spraw. Subtelność procedury aktuali-
zującej wymaga więc dość dużej os-
trożności w stawianiu diagnoz, zbyt
łatwo można bowiem zgubić ich rze-
czywiste przesłanie.
Przykładowo — jeśli skoncentrować
się na stylistyce „„Idealisty”* — adapta-
cji z kręgu słoweńskiej klasyki XIX-
-wiecznej, łatwo mówić o chłodnym
akademizmie. Tymczasem reżyser
poprzez wysmakowany obraz rodza-
jowy i czytelną konfrontację dróg
tamtejszej inteligencji pod panowa-
niem austriackim zmierza nie tylko do
przewartościowania wyobrażeń o sło-
weńskiej przeszłości, lecz wprost im-
plikuje dyskusję na temat skutecz-
nych form działania w trudnych cza-
sach i w złożonych układach, bynaj-
mniej nie solidaryzując się przy tym
z metodami obranymi przez tytułowe-
go bohatera. Martin Kaćur jest tu ra-
czej ofiarą naiwnego dogmatyzmu
w świecie wymagającym stosowania
bardziej świadomej i przewrotnej tak-
tyki. Dlatego też jego literacki anta-
gonista nie ma na ekranie cech czar-
nego charakteru. Przeciwnie, jego
sukcesy są rezultatem umiejętnego
wyboru ról na odpowiedni sezon poli-
tyczny. Cynizm i pijaństwo z doby
represji okazują się maską, pod którą
łatwiej przeżyć zły czas. Gdy nadcho-
dzi moment realnej odnowy, nagleten
sam człowiek staje się uosobieniem
„Zamach w Sarajewie" Veljko Bulajicia
trzeźwego działania i energii. Walka
Kaćura z wiatrakami, jego apostols-
two wbrew wszystkiemu i wszystkim
— noszą tu gorzkie rysy obrachunku
także z donkiszoterią naszej doby.
Jeszcze ciekawszy w podziałach ra-
cji wydaje się „Zamach w Sarajewie”.
„Młodobośniacy”, wyznający filozo-
fię anarchizmu, nie są pokazani bez-
krytycznie, ani wytłumaczeni przez
„młodzieńczy entuzjazm i patrio-
tyzm”'. Nieprzypadkowo w filmie mó-
wi się o konsekwencjach Sarajewa
dla Serbii i Bośni, a do najdramatycz-
niejszych wątków należy historia wy-
chowawcy i opiekuna „młodobośnia-
ków” — Saraca, który w ostatniej chwi-
li, po zważeniu ceny i ewentualnych
skutków planowanego zamachu, czy-
ni wszystko, by mu zapobiec. Podob-
nie intryguje rysunek strony austriac-
kiej, zwłaszcza Ferdynanda i jego
małżonki Zofii (znakomicie kreowa-
nej przez Florindę Bolkan), uzmysła-
wiający chwile przebudzenia monar-
chów z iluzji mijającej epoki. Dostrze-
gają oni i zaczynają rozumieć wymo-
wę najdalszych od entuzjazmu twarzy
w tłumie, który miał witać „kochane-
go władcę”; zbyt późno jednak wycią-
gają dla siebie wnioski z teatralnych
póz otoczenia. Film Veljko Bulajicia
podejmując taktownie motyw mło-
dych anarchistów wprowadza ton po-
lemiczny wobec utartej tradycji, zara-
zem przypomina znamienny kres
EEK EICZACI AZ
11
>
Kartka z Budapesztu
Karolingowie nadciągają
Jean Dełannoy, twórca „Symfonii pastoral-
nej”, „Dzwonnika z Notrć Dame", „Smierci na
klęczkach” i wielu innych popularnych fil-
mów, kończy w Budapeszcie realizację węgier-
sko-francusko-zachodnioniemieckiego filmu
„Młodzieniec i lew”. Jest to historia legendar-
nego para Francji, rycerza Rolanda oraz Karola
Wiełkiego, której dramatyczny epizod opisany
został w arcydziele średniowiecznej literatury
„Pieśń o Rolandzie”. Reżyser wyjaśnia znacze-
nie tytułu swego filmu:
- Młodzieńcem jest Roland, a lwem jego
JANE FONDA WCZORAJ I DZIŚ
U szczytu kampanii przeciwko wojnie wiet-
namskiej, studenci Uniwersytetu Los Angeles
zainscenizowali proces, oskarżając Jane Fondę
0 zdradę. Nie był to jedyny akt wrogości: Próbo-
wano wpisać moje nazwisko na czarną listę,
producenci nie chcieli mnie zatrudniać, bojko-
towano moje filmy. A w Maryland opublikowa-
no opinię, że należy mi obciąć język. Jane
Fonda mówi dziś o tym ze wzruszeniem ramion:
Byłam naiwna. Wydawało mi się, że jeżeli wy-
stępuję w słusznej sprawie, ludzie mnie poprą.
Jeżeli zdobyłam rozgłos dzięki głupim filmom
w rodzaju „Barbarelli”, dlaczego mają mnie
nienawidzić, jeżeli stałam się wreszcie odpo-
wiedzialną obywatelką swego kraju? Fala wro-
gości przeraziła mnie. Nagle zdałam sobie
sprawę, jak straszliwy zamęt w pojęciach panu-
je w amerykańskim społeczeństwie. Ale nie
zatrzymałam się.
Dziś 38-letnia aktorka powraca do aktywnej
działalności artystycznej. Odniosła moralne
zwycięstwo; twierdzi, że zmieniła się też sama
Ameryka. Żyję w zgodzie ze swymi sąsiadami,
moje dzieci bawią się z ich dziećmi. Zamieszka-
liśmy na przedmieściu Santa Monica, gdzie nie
ma rezydencji ludzi bogatych. Naprzeciwko
mieszka robotnik fabryczny, po drugiej stronie
czarny poeta z Nikaragui.
Obecnie Jane Fonda przebywa w Londynie,
na, planie filmu „Julia” realizowanego przez
Freda Zinnemanna. Podstawą scenariusza są
wspomnienia znanej pisarki i scenarzystki, Lil-
lian Hellman. Vanessa Redgrave gra kobietę,
która w latach trzydziestych organizowała po-
moc dla działaczy politycznych i Żydów, opusz-
czających hitlerowskie Niemcy. Jane Fonda gra
postać autorki, spełniającej w tej akcji rolę
łącznika. Niedawno ukończyła film „Dick and
Jane'' — komedię sugerującą bankructwo klasy
średniej we współczesnej Ameryce.
— Wstyczniu, w dziesięć dni po zakończeniu
„„Julii”” rozpoczniemy realizację filmu „Powrót
do domu”. Jest to historia veterana wojny wiet-
namskiej, który styka się z kobietą o konserwa-
tywnych poglądach, żoną oficera. Następny
film chcę zrobić ze swoim ojcem, i bratem
Peterem. Będzie to historyczny obraz „Podzie-
lony dom”, na temat wojny o niepodległość.
Wreszcie — autentyczna historia pracującej przy
reaktorze atomowym w Oklahomie kobiety,
która przekonuje się, że pojemniki z plutonem
spowodować mogą kataklizm. Kobieta ta umar-
ła — w filmie chcemy oskarżyć wszystkich, któ-
rzy winni są jej śmierci.
Wszystkie te role dalekie są od dotychczaso-
wego wizerunku seks-gwiazdy, stworzonego
we wczesnym okresie amerykańskiej kariery
Jane Fondy i rozreklamowanego przez Rogera
Vadima w jej filmach francuskich.
— Kiedy pierwszy raz posadzono mnie na
Zachodni producenci twierdzili
tastyki naukowej.
Fot. Newsweek
4 Reżyser Jean Delannoy i Doris Kunstmann
Wojenna fala?
Ostatnią wielką produkcją anglosaską
0 tematyce wojennej był bodajże film „To-
ra! Tora! Tora!", który nie powtórzył jednak
sukcesu „Dział Nawarony” z roku 1961.
że publicz-
ność zmęczona jest wojną — potrzebuje
ucieczki w krainę fantazji. Stąd seria wido-
wisk katastroficznych, potem rozkwit fan-
Dziś sytuacja przedstawia się zupełnie
inaczej: na ekranach amerykańskich wy-
świetlany jest z powodzeniem (mimo nie-
przychylnych ocen krytyki) film „Midway”
o klęsce japońskiej floty w roku 1942.
A w przygotowaniu dwie superprodukcje:
„Most za daleko”, realizowany przez An-
„Teraz Apokalipsa" Francisa Forda Coppoli
dostojny protektor, twórca potęgi państwa fran-
końskiego, Karol Wielki z dynastii Karolingów.
Scenariusz napisał Jean Anouilh, opierając się
na „Pieśni o Rolandzie”. Rolę Karola Wielkiego
powierzyłem Georges Wilsonowi, rycerza Ro-
landa gra Mathieu Carriere. Główną rolę ko-
biecą gra Doris Kunstmann. W obsadzie filmu
są także aktorzy węgierscy — Irćn Siitó, Laszlo
Mensśrod, Zsolt Kórtvćlyesi, Mark Zala, Janos
Kovacs. Operatorem jest Węgier Istvan Hildeb-
randt. 5
Ekipa „Młodzieńca i lwa” nakręca ostatnie
sceny w zamku w Ostrzychomiu, pamiętającym
czasy świetności Królestwa Węgier za rządów
Macieja Korwina. Na kominku dużej sali płonie
ogień. Na skórze niedźwiedziej leży Roland.
Jest niespokojny. Niedawno trwały tu jeszcze
zacięte walki, rycerz obawia się skrytobójcy.
Ale wchodzi tylko piękna Aude, legendarna
księżniczka pogańska, którą gra Doris Kunst-
mann. Roland unosi się na posłaniu:
— To ty? Obawiałem się już ...
— Czego? — pyta dziewczyna.
- Nocy.
— Ja uwielbiam noc. Kocham las, źródła.
Kładzie się na skórze, chłopak nachyla się ku
niej.
— Stop! Powtórzymy jeszcze raz! - przerywa
chyba już po raz dwudziesty Jean Delannoy.
Operator Hildebrandt cofa się z kamerą. Doris
Kunstmann kryje się za narożnikiem, a Mathieu
Carriere ponownie odwraca w kierunku cie-
płych płomieni kominka
ROLAND JÓZEF
ANTONIEWICZ
Fot. E. Endrónyi
dentystycznym fotelu w wytwórni Warner Bros
i poddano charakteryzacji, czułam się okro-
pnie. Powiedziano mi, że moje włosy mają zły
kolor — stałam się blondynką, pokryto mi twarz
warstwą szminki, a ukoronowaniem tego wspa-
niałego wizerunku był sztuczny biust. Nie mo-
głam poznać siebie na ekranie.
Jane Fonda Rys. lan Beck (The Sunday Times)
Breillai
Brytyjski reżyser Richard Attenb
otrzymał praktycznie nieograniczon
ki dla odtworzenia klęski aliantó
Amhem jesienią 1944 r., opisanej w |
Corneliusa Ryana. Producentem j
seph E. Levine, osobiście dozorując
cia. Problemem jest wierność detalo!
zało się na przykład, że w Europie po
tylko trzy czołgi typu Sherman. „Ws
co nadawało się jeszcze do użytku ji
w Izraelu i w Libanie” — mówi sce
Terence Marsh („Lawrence z A
Trzeba było budować repliki, wyre
wać samoloty Dakota, zebrać pon
pojazdów mechanicznych innego |
„Wielu moich kolegów zginęło p
nhem — mówi reżyser. — Dlatego nie
nam iść na żadną łatwiznę." Ale nie
tyzm jest dla producenta gwarancją
su, lecz — po staremu — udział w
gwiazd. Robert Redford otrzymał
dwa miliony dolarów za trzy ty
zdjęć; James Caan - milion, olbrzy!
noraria są także udziałem Gene Hac
(rola dowódcy Polskiej Samodzieln
glików za amerykańskie pieniądze (budżet
wynosi 25 milionów dolarów) i „Teraz Apo-
kalipsa” o wojnie wietnamskiej (budżet: 17
milionów dolarów). Równocześnie — szereg
filmów o mniejszych kosztach. Angielski
„Orzeł wyłądował”, fikcyjna historia po-
rwania Churchilla przez hitlerowców; ame-
rykański „Żelazny krzyż” realizowany
przez Sama Peckinpaha, o odwrocie nie-
mieckiej armii spod Stalingradu; „Psi żoł-
nierze” według głośnej powieści Roberta
Stone'a o Wietnamie; przygotowywany
przez Petera Bogdanovicha film o amery-
kańskiej piechocie w czasie II wojny w Eu-
ropie. Tygodnik „Newsweek cytuje ironi-
czną opinię krytyka Charlesa Champlina:
„Jest to wynik rozpaczy filmowców, którzy
usiłują dać coś nowego; swoje katastrofy
już doszczętnie wyeksploatowali”.
Producenci są jednak pełni entuzjazmu
Helene
Fot. Cinć-revue
Czarnowłosa licealistka z filmu „Umrzeć z miłości” to
pierwsza rola, którą młoda aktorka francuska zwróciła na
siebie uwagę. Inteligentna, pełna temperamentu, czuje się
równie dobrze w dramacie (,,Rodzaj ironii"), jak i komedii
(..Zapomnij o mnie, Mandoline''). Prawdziwy sukces odnio-
sła jednak jako „Antygona”* w teatrze telewizyjnym
gady Spadochronowej, gen. Stanisława So-
sabowskiego), Laurence Oliviera, Michae-
la Caine'a i Liv Ullmann. — „Wielkie gwiaz-
dy wywołują natychmiastowy efekt samym
pojawieniem się na ekranie. W tym filmie
nie ma czasu na pogłębioną charakterysty-
kę postaci.”
Producent Levine, który pracował już
przy 500 filmach, mówi: „Jest to moja naj-
większa inwestycja i dlatego powtarzam
dystrybutorom: chcecie zjeść to ciastko,
musicie zapewnić mi gwarancje”. Będzie to
zapewne najkosztowniejszy film przyszłe-
go roku: United Artists wyłożyło już 13
milionów dolarów za prawa dystrybucji tyl-
ko w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie,
RFN i Austrii. Należy się obawiać, że nie-
prędko zobaczymy film w Polsce...
Z innymi kłopotami para się Francis Ford
Coppola, tworząc na Filipinach scenerię
wojny wietnamskiej. Budżet został już zna-
cznie przekroczony, ponieważ tajfun
„Olga” zniszczył wybudowane dekoracje.
Ze specjalnego szkła wybudowano wiemą
replikę buddyjskiej świątyni, która zosta-
nie wysadzona w powietrze na ekranie. Dla
scen z napalmem zatrudniono pirotechni-
ków, którzy za pomocą setek litrów benzy-
ny uzyskali podobno efekt prawdziwie apo-
kaliptyczny. Coppola zdaje sobie sprawę,
że porusza temat ciągle w USA drażliwy.
Scenariusz oparty został luźno na powieści
Josepha Conrada „Jądro ciemności” adap-
towanej przez Johna Miliusa: będzie to
historia amerykańskiego kapitana (Martin
Sheen), którego tajna misja polega na za-
bójstwie pułkownika (Marlon Brando) pro-
wadzącego swoją „prywatną” wojnę z ko-
munistami na granicy Kambodży. Na razie
jednak ukończeniu filmu zagrażają spory
z aktorami. Harvey Keitel opuścił plan po
siedmiu tygodniach, skarżąc się na „sparta-
ńskie warunki”; Steve McQueen i Gene
Hackman wycofali się przed rozpoczęciem
zdjęć; Marlon Brando wprowadza wciąż
zmiany do scenariusza. Zdjęcia jednak
trwają. „Temat wojenny? O wojnie nie
można zapomnieć — mówi Coppola, - Woj-
na jest szaleństwem, ale to znaczy, że wszy-
scy bywamy szaleńcami...*
ERMANNO
tworzyć
chwile
wytchnienia
Ermanno Olmi (rocznik 1931) debiutowar na początku lat sześćdziesiątych. „Posada””
i „Narzeczeni”* dały mu miano „włoskiego Bressona". Neurozy, alienacja, przygody bez
wyjścia, ale przede wszystkim oddzielające je pauzy — pisał jeden z krytyków — tworzą
mozaiki o ewolucji psychosocjologicznej społeczeństwa rozwiniętego przemysłowo, ale
są także próbą uwolnienia kina od utartych wzorców narracji fabularnej.
Po świetnych początkach przyszedł okres trudności. Olmi pracuje w małych wytwór-
niach lub dla telewizji, jego filmy tylko od czasu do czasu trafiają na ekrany. Obecnie we
Francji wyświetla się (i to z sukcesem) „Pewnego dnia”, film z roku 1969, wiele pisano też
o zrealizowanej w roku 1974 „Okoliczności”. W wywiadzie dla miesięcznika „Positif”
Olmi mówi m.in.:
— Od dzieciństwa żywiłem wielką, tyle
że infantylną miłość do teatru. Teatr był
moją namiętnością. Później chodziłem na
pokazy filmowe organizowane przez mło-
dych krytyków. Te pokazy miały na celu
popularyzację dzieł neorealizmu: Rosselli-
niego, De Siki. Były dowodem, że istnieją
inne sposoby posługiwania się kamerą niż
te, które obserwowałem w filmach z okresu
mego dzieciństwa. I tak oto zacząłem dzie-
lić swe uczucia między teatr i film. Porzuci-
łem akademię sztuki dramatycznej, dzięki
której miałem zostać aktorem. Kino zwycię-
żyło.
Zresztą zawsze mnie pociągało. Kiedy
pracowałem w zakładach Edisona (zarabia-
łem w ten sposób na życie, nie miałem ojca
— jak wielu młodych łudzi po wojnie), zaj-
mowałem się najpierw amatorskim zespo-
łem teatralnym. Później zaproponowałem
dyrekcji nakręcenie krótkich filmów doku-
mentalnych o życiu kulturalnym w naszych
zakładach. Pożyczono mi kamerę 16 mm.
Kręciłem wszystko, nawet reportaże z za-
wodów narciarskich. Trwało to do czasu,
gdy odkryłem temat pracy, gdy zacząłem
zdawać sobie sprawę z dramatu człowieka
postawionego w obliczu konieczności co-
dziennej pracy. Stało się to wówczas, gdy
trafiłez. do wielkich zakładów montażo-
wych, gdzie konstruowano zapory i gdzie
pracowało 15 czy 20 tysięcy robotników
z różnych regionów Włoch.
Oczywiście, byłem wówczas całkowicie
zależny od moich przełożonych. Musiałem
więc robić określony typ dokumentów. Po-
woli się od tych zależności uwalniałem.
I już w takich filmach jak „Manon finestra
due” czy „La pattuglia di Passo San Giaco-
mo” prawdziwym bohaterem był człowiek,
a nie maszyny, budowa zapory stanowiła
tylko tło. Sądzę, że nasza kultura odczuła
ciężar odbudowy, „boomu ekonomiczne-
go”. Do dzisiaj ciążą na nas konsekwencje
tego, że kultura pełniła rolę służebną wo-
bec ekonomii, przemysłu...
W roku 1959 zrealizowałem swój pierw-
szy film pełnometrażowy „Czas się zatrzy-
mał" (Il tempo si © fermato). Była tam kon-
frontacja — nie dwóch typów Włochów: z Po-
łudnia i Północy, nie mieszczucha i proleta-
riusza, lecz dwóch pokoleń. W roku 1959
mówiło się zresztą wyłącznie o ożywieniu
gospodarczym. W istocie: giełda przeżywa-
ła swe tłuste dni, Włochy znalazły się wśród
krajów uprzemysłowionych, mieliśmy
wspaniałe rękodzieło, nauczyliśmy się do-
brze produkować itd. itp. Wydawało się, że
w tym młynie nie ma miejsca na przerwę,
na oddech. Ale często się przecież zdarza,
że w płynącej spokojnie rzece są przeciw-
prądy, i to nawet blisko brzegu. W filmie
„Czas się zatrzymał” opowiadałem o spot-
kaniu dwóch mężczyzn: starego i młodego
proletariusza, który pragnie zostać dobrym
mieszczuchem. Młody czyta książki ekono-
miczne, stary — „Serce” Amicisa. Co wy-
"niknie z tego spotkania — zastanawiałem
się. Kto będzie zwycięzcą, kto przegranym?
Wydaje mi się, że nie było ani zwycięzcy
ani pokonanego, że jeżeli można mówić
w ogóle o zwycięstwie, to odniosła je świa-
domość obu bohaterów, którzy przy końcu
zaczęli darzyć się szacunkiem, zrozumieli,
że mają sobie nawzajem coś do zaofiarowa-
nia. Ale żeby zrozumieć się wzajemnie po-
trzebna jest chwila pauzy, moment reflek-
sji. Sądzę, że właśnie zadaniem intelektua-
listów jest tworzenie tych chwil wytchnie-
nia. Niestety jednak, także i ludzie kultury
wciągnięci są w tryby ogromnego młyna
interesów, w sprawy własnych sklepików,
tak jakby byli sprzedawcami dywanów.
„Czas się zatrzymał” był właściwie peł-
nometrażowym filmem dokumentalnym.
Gdy zacząłem pracować nad „Posadą”, po
raz pierwszy w życiu napisałem scenariusz.
Nie przestrzegałem go jednak rygorystycz-
nie. Wziąłem po prostu do ręki kamerę, tak
jak to robiłem kręcąc filmy dokumentalne.
Kiedy realizowałem „Posadę' , czułem po-
parcie innych reżyserów określanych mia-
nem „nowofalowych ”': De Sety, Francuzów.
Ale jednocześnie byłem samotny. Nie ist-
niał przecież we Włoszech żaden klub, sto-
warzyszenie, ruch analogiczny do tego, któ-
ry narodził się we Francji.
Od wielu lat współpracuję z telewizją.
We Włoszech ulubionymi emisjami widzów
są filmy. Telewizja przynosi film do domu,
pozwala pozostać w bamboszach, zaoszczę-
dzić dwa tysiące lirów (tyle kosztuje bilet
kinowy). Ale widz ogląda także dyskusje
polityczne, reportaże z Wietnamu, z wojny
arabsko-izraelskiej. Telewizyjne pudło
zdolne jest pomieścić wszystko: Alberto
Sordiego i tych, którzy naprawdę umierają.
To pudło stało się prawdziwą jarmarczną
budą. Ale nie umiemy jeszcze powiedzieć:
stop! zatrzymajmy się na chwilę! Ciągle
jeszcze jesteśmy ulegli wobec środków ma-
sowego przekazu.
Dawniej często chodziłem do kina. Dzi-
siaj rzadziej. Zdarza się, że wychodzę zkina
poruszony. Zdarzyło mi się to po zobacze-
niu „Scen z życia małżeńskiego” Bergma-
na. Jestem entuzjastą telewizyjnego filmu
De Sety „Dziennik mistrza”. Szanuję
ogromnie Bellocchio, mam wiele sympatii
dla Marco Ferreriego, to gangster, lecz nie-
zwykły, genialny. Ale jest grubszy ode
mnie, musi więc dużo jeść i dostaje na
realizację więcej pieniędzy.
Moje plany? Na razie gromadzę notatki.
Nie mam żadnej fabuły, żadnego konkret-
nego pomysłu.
13
”
EE ena ,0,t!t,tŚ
ie ma artysty, który nie in-
teresowałby się rezonan-
sem swych myśli i uczuć.
Nawet _najintymniejsze
dzienniki powstają z ukry-
tą nadzieją na publikację;
choćby po bardzo wielu latach. Trud-
no przecież obcować z pustką. Czło-
wiek odczuwa organiczną potrzebę
kontaktu z innymi ludźmi.
Jednakże taki autentyczny kontakt
nie ma nic wspólnego ze schlebia-
niem cudzym gustom. Dogadzanie
szanownej publiczności, mówiąc
dawnym teatralnym językiem, może
zapewnić odpowiednie wpływy kaso-
we, ale nie duchową bliskość.
Twórcy nie wypada zwracać się do
innego człowieka nie jak do partnera,
który potrafi wszystko zrozumieć,
a jak do głuptasa, którego poziom
umysłowy wymaga specjalnego po-
dejścia.
(...) Kontakt twórcy z odbiorcami
może przebiegać różnie. Bywa, że ar-
tysta wyraża to, co dojrzało już w ży-
ciu, co prawie wszyscy mają na języ-
ku, a sposób wyrazu jest współmierny
ze stanem świadomości społecznej.
Bywa też i tak, że autor znajduje czy-
telników w sto lat po śmierci. Warian-'
ty zbliżeń są przeróżne; uczucie wyra-
żone niejasno przez jednego artystę,
staje się wyraźne u innego; powstaje
wówczas skomplikowany
kontakt
duchowy
„Poeta pośledni często dopowiada
myśl zainicjowaną przez poetę wiel-
kiego — pisze w „Rosyjskich nocach”
Odojewski. Rozdzieleni przestrzenia-
mi i czasami poeci nawołują się jak
echa wśród skał; „Iliada'” znajduje
rozwiązanie w „Boskiej komedii”, po-
ezja Byrona jest najlepszym komenta-
rzem do Szekspira, tajemnicę Rafaela
można odnaleźć w Albercie Diirerze,
strassburska dzwonnica jest przybu-
dówką egipskich piramid, a symfonia
Beethovena to kontynuacja symfonii
Mozarta".
Homer, Byron, Diirer, Beethoven,
Mozart... Ale co ma z nimi wspólnego
najmłodsza ze sztuk? Czyżby ekran
był przybudówką do cerkwi Wasyla
Błogosławionego?
„Uważam, że kinematograf jest ja-
łową, niepotrzebną, a nawet szkodli-
14
Głębia ekranu (4)
Rę
* Ostatni z publikowanych przez nas fragmentów wspomnień Grigorija
Kozincewa zawiera refleksję nad stosunkami między twórcą a odbiorcą
w pierwszym okresie radzieckiego kina. Przy tej okazji autor zastana-
wia się nad sprawami ogólniejszej natury, syntetyzuje własne doświad-
czenia. Te mądre uwagi ukażą chyba czytelnikom niejedną, pozornie
oczywistą sprawę w nowym świetle.
kopisy
nie płoną
wą rozrywką — własnoręcznie napisał
Mikołaj Drugi na projekcie organiza-
cji rosyjsko-amerykańskiego towa-
rzystwa filmowego. — Tylko człowiek
nienormalny może porównywać ten
jarmarczny proceder ze sztuką. Wszy-
stko to bzdura i nie należy przywiązy-
wać do tych głupstw żadnego zna-
czenia”.
Tak sądził nie tylko ostatni rosyjski
car; przedrewolucyjny film trudno by-
ło uznać ża gałąź sztuki. Taśmy filmo-
we żyły życiem urojonym; postacie
i sytuacje migały na płótnie nie prze-
nikając do wewnętrznego, ludzkiego
świata.
Widz nie miał się do kogo zbliżać,
ponieważ autorzy filmów jeszcze nie
istnieli. Można było najwyżej mówić
o podaży i popycie, zapotrzebowaniu
i zaspokajaniu. Do kina się nie
chodziło, lecz wstępowało; filmów nie
oglądano, lecz popatrywano na nie.
(.-.)
W latach dwudziestych białe płótno
stało się ekranem, a ekran zademons-
trował nie tylko artystyczną specyfikę
filmu, ale i jego łączność z innymi
dziedzinami sztuki. Odległe związki
stały się faktami. Parafrazując Odoje-
wskiego można byłoby teraz powie-
dzieć, że kulminacja antycznej trage-
dii zawarła się w Potiomkinie, a ta-
jemnica Gogola w kadrach Dowżenki.
Pojawili się, i to bardzo wyraziście,
autorzy filmów. Trudno przecież wąt-
pić w
autorstwo
Eisensteina
Nie koniec jednak na tym. Wtakich
utworach wszystko jest bardziej
skomplikowane. Potiomkin jest dzie-
łem nie tylko Eisensteina; jegowspół-
autorem były czasy, rewolucja. Właś-
nie dlatego film wstrząsał widzami.
W „Starym i nowym” (Linia gene-
ralna) walka o nowe widzenie połą-
czyła się, moim zdaniem, swoiście ze
ślepotą; patos zmechanizowanych
obór nie miał w sobie ani odrobiny
ludowości. Niestety, autorem tego fil-
mu był tylko jeden człowiek — chociaż
wielkiego talentu i kultury — który nie
zaangażował do współpracy ani życia,
ani czasów.
Ślepota poraziła i nas, w zakończe-
niu „Wioski na Ałtaju" wymyśliliśmy
odlot samolotu z naszą nauczycielką
na podstawie sche-
matów.
Ciekawiej chyba wypadły w tym
filmie sekwencje szkoły; odległa wio-
ska, w której spędziliśmy wiele mie-
sięcy, okazała się wcale niezłym
współautorem. Gierasimow zagrał
doskonale przewodniczącego rady
wiejskiej — przy współpracy swego
dzieciństwa, spędzonego w dalekiej
uralskiej wiosce.
Widzowie — ludzie, którzy wiele
przeszli i dokonali rewolucji — wpły-
wali już na film, natomiast wpływ
odwrotny był jeszcze minimalny.
Walka o nowe widzenie w sztuce
nie może być łatwa. W filmach lat
dwudziestych kładziono podstawy
sztuki filmowej, wprowadzano po raz
pierwszy nowy materiał, podejmowa-
no ogromne tematy; nowe widzenie
skierowane było na rewolucję. Filmo-
wy przemysł rozrywkowy był na razie
traktowany po macoszemu. Młodzi
filmowcy podkreślali społeczną wagę
filmu, marząc o odkrywaniu i wycho-
wywaniu; dostarczanie rozrywki wy-
dawało się im zajęciem poniżej god-
ności własnej.
Stało się więc tak, że radziecki film,
zyskawszy swymi najlepszymi osią-
gnięciami sławę światową, wyrósł te-
matycznie i artystycznie na najważ-
niejszą ze wszystkich sztuk. Ale to, co
było najważniejsze w filmach, zajmo-
wało na razie stosunkowo skromne
miejsce w dystrybucji. U wejścia do
kina, w którym dawano jakąś kome-
dyjkę, kłębił się tłum; a „Koniec
Sankt-Petersburga' czy „Arsenał
szły zwykle niedługo. Większość prac
Dżigi Wiertowa miała bardzo słabą
frekwencję.
Nasze stosunki z widzami układały
się bardzo różnie. „Diabelskie koło”
szło przy pełnych widowniach, na
„Kumplu” ziewano, publiczność nie
podzielała uczuć bohatera do starej
ciężarówki; „Płaszcz'” szedł niedługo,
na „SWD” stały kolejki, „Nowy Babi-
lon” wywołał dyskusje, ale większość
widzów nie rozumiała filmu, zdarzało
się, że w najlepszych scenach podej-
rzewano wady projekcji i krzyczano,
tupiąc nogami: „Mechanik, nie śpij!...
Ostrość! Światło!”.
Po takich seansach przychodziły
nam do głów niewesołe myśli. Jednak
kasowe sukcesy „Diabelskiego koła”
czy „SWD”' też specjalnie nie cieszy-
gazetowych
„udzie ożyli
ły; było jasne, że widzów przyciągało
to co najgorsze — melodramatyczność
i romantyczne akcesoria.
Filmowe dyskusje i starcia były na
swój sposób atrakcyjne, ale nie dawa-
ły prawdziwego zadowolenia.
Chcieliśmy nie kasowych wywie-
szek „wszystkie bilety sprzedane” (od
dzieciństwa nienawidziłem w sztuce
handlarskiego ducha) i nie pochwał
krytyków, a prawdziwej reakcji pu-
bliczności kinowej.
W „Młodości Maksyma” nie wy-
myślaliśmy niczego „pod publicz-
kę”. Ani materiał, ani bohater nie
mieli w sobie niczego rozrywkowego;
fabuła nie istniała, miłość zajmowała
minimalne miejsce, i — za przeprosze-
niem Kibardinej i Czirkowa — oboje
nie mogli żadną miarą ujść zaekrano-
we piękności.
A stało się tak, że właśnie ten film
okazał się bliski widzom. Już od
pierwszych pokazów było jasne, że
sala podziela nasze myśli i uczucia. Po
prostu nie było już „nas” i „widzów”.
Czas nałożył na siebie dwie taśmy,
filmu i życia, które biegły teraz syn-
chronicznie. Człowiek na ekranie my-
Ślał i czuł tak, jak ludzie w sali kino-
wej; wszędzie byli
sami swoi
(...) I człowiek na ekranie zachowy-
wał się po ludzku; nie przybierał po- <
„Delegat floty” Aleksandra Zarchiego i Josifa Chejfica
sągowych póz, nie wyrażał się górno-
Jotnie, nie agitował tych, którzy i tak
wszystko rozumieli.
Zaczęły się lata trzydzieste. Dziś, na
podstawie dawnych opisów, trudno
jest zrozumieć sukces „Czapajewa”.
Po patetycznych kompozycjach na
ekranie ożyli ludzie, pojawił się „Ro-
mans Mańki Grieszynej” Borysa Bar-
neta, „Delegat floty' Zarchiego
i Chejfica, „Nauczyciel'* Gierasimo-
wa, „Ostatnia noc” Rajzmana. Szło
nie tylko o to, że bohaterowie tych
filmów byli życiowi, tj. trafili naekran
z życia — ale i o to, że zeszli z tego
ekranu w życie, gdzie przyjęto ich
jako swoich; to znacznie ważniejsze.
Istotne było nie to, że w latach dwu-
dziestych film eksperymentował,
a w latach trzydziestych stał się znowu
prosty i jasny. W ciągu pierwszego
dziesięciolecia widzowie oddziały-
wali na film, a teraz film zwrócił im to,
co od nich wziął. We wszystkich okre-
sach było wiele dobrego i złego, ale
nie. można ich zrozumieć zerwawszy
ich wzajemne związki, zapomniaw-
szy o ustawicznym ruchu.
A ruch trwał
Okazało się, że krucha taśma bywa
czasem trwalsza od brązów i marmu-
rów. Okazało się, że filmy, jak ludzie,
mają nie tylko biografie, ale i losy.
Kasowe szlagiery toną w niepamięci,
a prawdziwa sztuka ożywa. Filmy,
usunięte z dystrybucji po kilku sean-
sach, wracają po latach, by żyć dzie-
sięciolecia, a może i całe wieki. Eisen-
steinowski „„Październik” święci dzi-
siaj sukcesy w wielu krajach: coraz
częściej pokazuje się „„Ziemię” Dow-
żenki, wrócił do kin Dżiga Wiertow,
a jego uczniów nie brak w całym
świecie!
Zebrano nawet montażowe ścinki
z nie zakończonych „Łąk bieżyń-
skich”, ułożono w przewidzianej
w scenariuszu kolejności i podłożono
pod nie muzykę Prokofiewa. Film,
zmontowany przez Jutkiewicza i Klej-
mana, składający się z nieruchomych
kadrów, jest nie tylko oglądany, ale
i dyskutowany, jakby był skończoną
pracą. Zagraniczni krytycy oceniający
miesięczny repertuar kin stawiają mu
czasem najwyższą notę — trzy albo
cztery gwiazdki. Co prawda w jakimś
piśmie ktoś dał mu i najniższą ocenę —
wielką kropkę. No i dobrze! Znaczy
to, że nawet eisensteinowskie ścinki
żyją i potrafią wywołać emocje.
Michał Bułhakow napisał w „Mis-
trzu i Małgorzacie: „„Rękopisy nie pło-
ną!”. Taśma filmowa nie płonie rów-
nież, jeśli znalazła się na niej praw-
dziwa sztuka.
GRIGORIJ
KOZINCEW
Drugie życie kina
ERETECBEZEOOY WEOACZESO ROSE RZE
BEZGŁOŚNE WOŁANIE O DŹWIĘK
wypełnia większość kadrów nieśmiertelnego arcydzieła Carla Theodora Dreye-
ra MĘCZEŃSTWO JOANNY D'ARC (1928), wznowionego teraz w telewizyj-
nym Starym Kinie. Tak właśnie angielski historyk kina Roger Manvell określił
swoje dominujące wrażenie po obejrzeniu filmu na nowo.
Dreyer, początkowo urzędnik, potem krytyk filmowy, zrealizował swój pierw-
szy film w roku 1918. Przystępując do pracy nad „Męczeństwem” miał za sobą
10 lat działalności twórczej (8 filmów), działalności kwitowanej powszechnym
uznaniem. Realizm dnia codziennego w filmie „Będziesz szanował żonę twoją”
wzbudził zainteresowanie jego twórczością we Francji, co zaowocowało zapro-
szeniem Dreyera do tego kraju i powstaniem właśnie „Męczeństwa Joanny
d'Arc". Za podstawę scenariusza posłużyła powieść Josepha Deiteila, a także
oryginalne akta procesu z roku 1430, który miał skłonić Joannę do przyznania
się, że walczyła z Anglikami nie w imię Boga, lecz służąc diabłu.
Gotowy film okazał się sumą doświadczeń stylistycznych Dreyera, a zarazem
łabędzim śpiewem kina niemego. Z właściwą sobie naturalistyczną pedanterią
w odtwarzaniu różnych środowisk i inscenizowaniu historycznych obrazów
twórca „Męczeństwa Joanny” przygotował drobiazgowy scenopis i zamówił
olbrzymie konstrukcje scenograficzne mające wprowadzić widza w atmosferę
epoki. Z dekoracji tych jednak nie skorzystał, skupiając się na wydobyciu pełni
realizmu psychologicznego z twarzy protagonistów i ich bezgłośnej szermierki
słownej prowadzonej rzekomo w majestacie prawa, a de facto w imię nietole-
rancji. Manvell pisał: „Wielkie kaznodziejskie głowy z ich ruchliwymi wargami
domagają się burzliwego zgiełku ludzkich głosów "'.
Sam Dreyer przyznał, że chciał wówczas zrealizować film dźwiękowy, jednak
możliwości techniczne, jakimi dysponował, kazały mu skupić uwagę na stronie
wizualnej przedsięwzięcia. Ale sama demonstracja cierpienia, którego portre-
towanie zawsze było jego najgłębszą namiętnością, tym razem nie wystarczała.
Kołem napędowym tragedii Joanny była nietolerancja z jej całym arsenałem
przesłanek i argumentów politycznych. To trzeba było przekazać widzowi
jednoznacznie, za pomocą napisów. Pytania inkwizytorów musiały być zrozu-
miałe. Stąd dwutorowość narracji — obrazy przeplatane napisami. Wiemy, że jest
to zło konieczne. Czytając napisy lub słuchając ich tłumaczenia kierujemy
naszą wyobraźnię ku czekającej nas za chwilę wizualnej aktorskiej interpreta-
cji kolejnych stanów emocjonalnych prowokowanych przez rozwój akcji.
„Męczeństwo Joanny d'Arc" nie jest wyłącznie dziełem Dreyera. Za pełno-
prawną współautorkę uważana jest — jakże słusznie - Renće Falconetti. Ta
27-letnia aktorka teatralna pojawiła się na ekranie tylko raz — właśnie w roli
Joanny, zyskując sobie nieśmiertelną sławę. Nikt interesujący się dziejami
sztuki filmowej nie myśli dziś o niej jako o aktorce (tak jak wspominamy Gretę
Garbo czy Brigitte Bardot); żyje w naszej pamięci jako Joanna d'Arc. Domino-
wała na planie dzięki głębokiemu przeżywaniu roli, jaką jej powierzono.
Dreyer był reżyserem wymagającym żelaznej dyscypliny aktorskiej. W wypad-
ku Falconetti dopuszczał się niemal brutalności. Być może było to jednym ze
źródeł owego głębokiego cierpienia, którym nacechowane są portrety Joanny
zarejestrowane przez natrętną kamerę Rudolfa Matć. Autorka kostiumów
Valentine Hugo wspominała po latach: „Tego dnia, w ciszy przywodzącej na
myśl salę operacyjną, w bladym świetle poranka zwiastującego dzień egzeku-
cji, zostały ścięte do gołej skóry włosy Falconetti; nasza wrażliwość, mimo że
nastawiona już na dawne przesądy, została poruszona, jak gdyby to hańbiące
napiętnowanie odbywało się w rzeczywistości. Oświetlacze, mechanicy wstrzy-
mali oddechy, krążyli wokół na palcach, z oczyma pełnymi łez...".
„Męczeństwo Joanny d'Arc" powstało we Francji i — paradoksalnie — jest
najwybitniejszym dziełem ekranowym zrealizowanym w tym kraju w Ii połowie
lat dwudziestych. Pisał o tym krytyk francuski Georges Charensol: „Film
Dreyera jest dziełem najbardziej szlachetnym i do głębi poruszającym, najwię-
kszym, jakie kiedykolwiek wydała kinematografia francuska, przy czym nasze-
mu krajowi film ten nie zawdzięcza niczego”.
Niełatwo znaleźć drugi przykład równie pełnego dzieła autorskiego.
LESZEK ARMATYS
Renće Falconetti w roli Joanny d'Arc
KROLEM
ostatnich latach pojawiła
się w Anglii fala filmów
ukazujących urok minio-
nych epok. Krytyka — zwła-
szcza lewicowa — ocenia te
filmy nieżyczliwie. Słyszy się opinie,
że kino nostalgiczne stanowi jedną
z odmian eskapizmu; że ucieka od
kłopotów dnia dzisiejszego — w pięk-
ny świat przeszłości.
Zarzut może słuszny. Ale nie za-
wsze. Bo filmy nostalgiczne nie ogra-
niczają się do tego, by przeszłość po-
kazać. Czasem — pragną ją także in-
terpretować, oceniać. Taką ambitną
pozycję stanowi film „O człowieku,
który chciał być królem” reż. Johna
Hustona, oparty na opowiadaniu Ru-
dyarda Kiplinga.
Akcja filmu toczy się w latach
osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
Bohaterami są dwaj Anglicy, niegdy-
siejsi podoficerowie brytyjskiej armii
kolonialnej w Indiach, obecnie zde-
mobilizowani: „Peachy”* Carnehan
(Michael Caine) i Daniel Dravot (Sean
Connery). Obydwaj postanawiają wy-
ruszyć do Kafiristanu — tajemniczej
krainy, do której nie dotarł jeszcze
żaden ich rodak (trudno dostępny za-
kątek dzisiejszego Afganistanu). Kraj
ten został przed wiekami zdobyty
przez Aleksandra Macedońskiego,
który stworzył tam jakoby udzielne
królestwo. Peachy i Dravot pragną po-
wtórzyć ten wyczyn: nie słuchają
przestróg — i wyruszają w drogę. Po
dwu latach Peachy wraca; opowiada
historię, która brzmi jak średniowie-
czna legenda. Oto dwaj bohaterowie
dotarli do Kafiristanu: odnaleźli kraj,
który nadal, po dwudziestu dwóch
wiekach, żyje w cieniu „boskiego Si-
kandra' (czytaj: Aleksandra). Zostali
uznani za potomków legendarnego
władcy, zdobyli władzę i bogactwo.
Ale ostatecznie spotkała ich klęska:
Dravot zginął, Peachy zdołał jedynie
uratować życie.
Streszczenie sugeruje, że film mieś-
ci się całkowicie w nurcie kina no-
stalgicznego: jest tu dramat ludzi sil-
nych i odważnych, jest romantyczna
przygoda; jest obraz społeczności bry-
tyjskiej w Indiach. Są wreszcie sceny
batalistyczne, ukazujące dzielność
i hart brytyjskiego żołnierza... Tak to
wygląda z pozoru; w rzeczywistości
nakreślony tu obraz jest bardziej zło-
żony. Dwaj byli kombatanci są
w gruncie rzeczy awanturnikami; ich
romantyczna przygoda kończy się
nieromantycznie; ich przedsiębior-
czość i męstwo idą na marne.
Ażeby właściwie zrozumieć ten
film, trzeba pamiętać o dwu nazwi-
skach: Kiplinga i Hustona. Kipling
16
Z ekranów świata
O CZŁOWIEKU, >
KTORY GHCIAL BYG
należy do tych pisarzy, którzy umieją
po mistrzowsku godzić w swych utwo-
rach różne konwencje stylistyczne
i gatunkowe: realizm graniczy tu
z baśniowością, wzniosłość z sarkaz-
mem i drwiną, wątki awanturnicze
z refleksją filozoficzną. Najważniej-
szą cechą twórczości Kiplinga jest
jednak jej związek z Indiami.
W swych opowiadaniach i powieś-
ciach Kipling powraca obsesyjnie do
jednego tematu: stara się — z rozmai-
tych punktów widzenia — ukazać
obecność Anglików w Indiach. Z kolei
John Huston jest typem reżysera-in-
scenizatora: choć sam realista o pew-
nych skłonnościach do formalnej ele-
gancji — potrafi zawsze dostosować
swój styl do osobowości adaptowane-
go pisarza.
Film jest więc tworem złożonym. Są
tu elementy dramatu przygodowego,
elementy baśni. Ale są także elemen-
ty filmu filozoficzno-historiozoficzne-
go; jest próba powiedzenia prawdy
o brytyjskim kolonializmie, o przy-
czynach jego trwałości — i jego klęski.
Ta prawda macharakter złożony, wie-
lopłaszczyznowy, ukryta jest w róż-
nych scenach i szczegółach pozornie
drugorzędnych. Przykład: Peachy
i Dravot są członkami masonerii. Fakt
ten pomaga im kilkakrotnie w ich
ryzykownych przedsięwzięciach. Mo-
tyw emblematów i mitów masońskich
przewija się właściwie przez cały
film; jest w nim zawarta sugestia, że
Fot. Columbia - L. Sorell
Anglicy w swych przedsięwzięciach
kolonialnych korzystali z pomocy ta-
jemniczego „mocarstwa anonimo-
wego”.
Jednakże myśl przewodnia filmu
zawarta jest w losach dwu głównych
bohaterów; a ściślej — w losach ich
niezwykłej wyprawy. W miarę rozwo-
ju akcji — historia karkołomnej wypra-
wy nabiera coraz innych znaczeń. Po-
czątkowo jest wielką przygodą; póź-
niej — dokumentalnym reportażem
z wyprawy eksploracyjnej; później
baśnią, legendą. Aż wreszcie zyskuje
sens alegoryczny: ukazuje w syntety-
cznym skrócie historię brytyjskiego
panowania w Azji.
Motywy wyprawy są początkowo
bardzo proste: wynikają z żądzy wła-
dzy, sławy, bogactwa, wreszcie —
przygód. Zdobycie władzy w Kafiris-
tanie przychodzi stosunkowo łatwo:
dwaj Anglicy potrafią wykorzystać
wszystkie sprzyjające okoliczności —
nie wyłączając miejscowych zwycza-
jów i wierzeń. Ale zdobycie władzy to
nie wszystko: trzeba ją jeszcze umoc-
nić. Trzeba narzucić tubylcom pewne
europejskie ideały, nauczyć pewnych
obyczajów i umiejętności. Peachy
i Dravot sięgają do metody niezawod-
nej: organizują oddział wojska złożo-
ny z krajowców. Może najlepszą sce-
ną filmu jest epizod, w którym Angli-
cy uczą mieszkańców Kafiristanu mu-
sztry — ściśle według regulaminu
wojsk Jej Królewskiej Mości. Scena
aż absurdalna w swym surrealizmie —
a przecież niewątpliwie oparta na fak-
tach: właśnie tak musiał wyglądać
proces adaptowania plemion Gurk-
hów i Sikhów — tych samych, które
później tworzyły najbardziej doboro-
we, najwieriejsze oddziały wojsko-
we Korony Brytyjskiej.
Wreszcie przychodzi najbardziej
znamienny etap wyprawy: Anglik-
-zdobywca sam zaczyna wierzyć
w swe posłannictwo. Dawne metody
działania — chęć zysku, żądza przygód
— przestają znaczyć. Król-bóg uświa-
damia sobie, że jako władca absolut-
ny ma nie tylko nieograniczone pra-
wa, lecz także — obowiązki. Pragnie
pozostać w Kafiristanie, chce zbudo-
wać państwo silne i niezwyciężone...
Władza kolonialna zaczyna nieświa-
Michae! Caine, Sean Connery i Said Jatfrey
domie budować swą własną mito-
logię.
A jednak spotyka ją klęska! Wynika
ona z przyczyn cywilizacyjnych; z od-
rębności dwu kultur, które się tu spot-
kały. Surowa, teocentryczna kultura
Kafiristanu zostaje skonfrontowana
z mieszczańską kulturą wiktoriań-
skiej Anglii. Dravot gotów jest po-
święcić się dla swych podwładnych —
ale nie potrafi zmienić swego sposobu
myślenia, odczuwania, wartościowa-
nia. Skutek jest łatwy do przewidze-
nia: król-bóg musi zostać prędzej czy
później zdemaskowany.
A więc potępienie brytyjskiego ko-
lonializmu? Jednak nie! Bo jest jesz-
cze epizod finałowy: śmierć Dravota.
I właśnie ta scena ma w sobie coś
autentycznie wzruszającego. Anglik-
-zdobywca dopiero w momencie swej
śmierci potrafi dorosnąć do sytua-
cji, którą narzuciła mu historia. Jest
to scena kluczowa dla'całej konstruk-
cji ideowej filmu: imperium brytyj-
skie ma rozmaite grzechy na sumie-
niu — ale potrafi przeżyć swój własny
koniec z honorem i godnością. I właś-
nie ten dyskretny hołd wobec „starej
Anglii" zbliża film raz jeszcze do nur-
tu „kina nostalgicznego”.
Może nie należy przeceniać „Czło-
wieka, który chciał być królem '; jest
to przede wszystkim dramat przygo-
dowy, zrealizowany z wielkim rozma-
chem. Ale najbardziej zaskakuje jego
mądrość historiozoficzna. Pamiętaj-
my, że autorem oryginału literackiego
jest młody Kipling; że opowiadanie
powstało w latach osiemdziesiątych
ubiegłego wieku — w czasach, gdy
imperium brytyjskie przeżywało mo-
ment swej największej świetności.
Skąd ta zdumiewająca umiejętność
przewidywania przyszłości? Wydaje
się, że 23-letni pisarz wiedział bardzo
wiele o nieprzenikliwości dwu odręb-
nych systemów cywilizacyjnych — je-
- szcze zanim temat ten podjęli zawo-
dowi kulturolodzy.
JAN
OLSZEWSKI
THEMAN WHO WOULD BEKING, reż. John
Huston, Wielka Brytania
Publicystyka 76
Trochę szłampy, trochę serca
łówne problemy filmu ama-
torskiego, określające jego
rację istnienia, można chyba
sformułować w postaci pytań:
— czy filmowcy-amatorzy odkrywają
sprawy niedostrzegane przez profes-
jonalne kino? A jeśli nie, czy przynaj-
mniej posługują się inną, bardziej
osobistą argumentacją? Czy może po-
wielając znane tematy i argumenty,
filmy amatorów są jedynie wytworem
nieustannego oddziaływania środ-
ków masowego przekazu na opinię
publiczną? Jeśli by tak było — czy
warto marnować taśmę i tracić czas na
realizację filmów, które są tylko ko-
pią, i to o wiele gorszą, tematów z kro-
niki filmowej i dziennika telewizyj-
nego?
Te pytania nasuwał IV Ogólnopol-
ski Festiwal Filmów Amatorskich
„Publicystyka 76", który odbył się
w Hajnówce i w Białowieży. Było to
najważniejsze w tym roku wydarze-
nie w ruchu amatorskim, jako że tego-
roczny przegląd filmów realizowa-
nych na taśmie 8 i super 8 mm w Pola-
nicy nie był imprezą dostatecznie re-
prezentatywną — nie pokazano np. fil-
mów z takich ośrodków, jak Katowice,
Bielsko-Biała, Częstochowa i Gdańsk.
W Hajnówce znalazły się filmy reali-
zowane na taśmie 8 i 16 mm, a poziom
festiwalu był dość wysoki.
A jednak po obejrzeniu kilkudzie-
sięciu filmów, prezentowanych nie
tylko w Hajnówce, ale i na innych
przeglądach nie można się oprzeć
wrażeniu, że podobne tematy widzie-
liśmy już wielokrotnie, że mamy do
czynienia z wyobraźnią i świadomoś-
cią zdominowaną przede wszystkim
przez telewizję i prasę. W kształtowa-
niu wrażliwości amatorów niewielki
udział ma film, zwłaszcza współczes-
ny. Amatorzy nie znają utworów
„młodego kina”, podejrzewamy, że
obca jest im twórczość dokumentalna
takich reżyserów jak Krzysztof Kieślo-
wski czy Marek Piwowski. Z wielkim
mozołem wyważają drzwi już dawno
otwarte w zawodowej kinematografii.
Dla Hiszpana Alfonso Hereu'a, autora
prezentowanego poza konkursem fil-
mu „Reversio”, wzorem jest Carlos
Saura, dla Węgrów - twórcy ze Studia
im. Bćli Baldzsa. Nasi amatorzy reali-
zują filmy, *ak jakby dostali do ręki
kamerę jako pierwsi, jakby nie istniał
osiemdziesięcioletni dorobek sztuki
filmowej. Większości nieznane są naj-
prostsze figury dramaturgiczne, mon-
taż równoległy, kontrapunkt itp.
Dlatego też sukcesy odnoszą Ta-
deusz Wudzki z Warszawy i Andrzej
Wyrozębski z Bielska-Białej, którzy
pracując w wytwórniach, codziennie
ocierają się o współczesne kino.
A z kolei brak doświadczenia filmo-
wego doprowadził do zaprzepaszcze-
nia kilku bardzo interesujących tema-
tów. W filmie „Zadanie domowe" Ju-
liana Zawiszy (AKF „Profil'" z Góry
Śląskiej) dzieci próbują na lekcji na-
rysować z pamięci kontury granic Pol-
ski. Niestety, skończyło się tylko na
dobrym pomyśle. Podobnie było z fil-
mem Grzegorza Czacharskiego „Bu-
dujemy jeszcze jeden nowy dom''
(AKF „Emdek” ze Zduńskiej Woli).
Ukryta kamera obserwuje robotników
na budowie. Więcej czasu zajmują im
pogaduszki, przerwy na papierosa, ła-
żenie z jednego końca w drugi, ocze-
kiwanie na potrzebne materiały niż
sama praca. Aż dziw bierze, że przy
takiej organizacji powstają jednak
domy.
Spośród pozostałych zwracało uwa-
gę kilka tytułów. Film „Byłem tu”
Andrzeja Szopińskiego i Ireneusza
Radzia z AKF „Groteska” w Kędzie-
rzynie ujawnia ślady bezmyślnego
barbarzyństwa — autografy wydrapy-
wane przez wycieczki na pomnikach
martyrologii; „Zapomniany Tykocin”
Mariana Jarosza .i Jana Marciszew-
skiego z AKF „Projektor” w Białym-
stoku staje w obronie zabytkowego
kompleksu polskiego baroku niszcze-
jącego w miasteczku na Białostoc-
czyźnie. Na szczęście — niektóre frag-
menty tego filmu są już tylko doku-
mentem, przystąpiono bowiem do
konserwacji drewnianej architektury.
Na drugim krańcu Polski, w Kędzie-
rzynie, członkowie AKF „Groteska”
odkryli pociąg widmo, kilkadziesiąt
„Markowa i jej świat” Leona Wojtali
wagonów wypełnionych węglem
i materiałami budowlanymi, od pięt-
nastu lat tkwiących na bocznicy. Film
„Tylko do ruchu wewnętrznego” po-
winien zakupić resort komunikacji
i pokazywać na naradach i odprawach
kolejarzy.
Engelbert Kral z drugiego kędzie-
rzyńskiego klubu „Alchemik ”, twórca
bardzo dojrzały, dorównujący swymi
filmami utworom realizowanym
w wytwórniach, zdobył uznanie jury
ironicznym żartem „Domek jest mały,
ale za to serce wielkie”, interesują-
cym plastycznie i dobrze animowa-
nym. Z dużą dozą autoironii spojrzeli
na swoje aspiracje filmowe twórcy fil-
mu „Jak zdobyć Oscara”, Grzegorz
i Ryszard Krupowicz z Gdańska.
Zwyciężył w Hajnówce Leon Woj-
tala z AKF „Iks” przy Miejskim Domu
Kultury w Mikołowie. W swym filmie
„Markowa i jej świat” pokazał 86-let-
nią góralkę, która odbudowuje swój
dom. Jej przywiązanie do rodzinnego
gniazda, do otaczającej przyrody jest
tak wiełkie, że film nabiera siły uogól-
nienia, staje się metaforą ludzkiego
losu, codziennego heroizmu. Autor
filmu w pewnym sensie sam jest po-
dobny do swojej bohaterki; mimo
emerytalnego wieku pozostał miłoś-
nikiem górskich wędrówek, nie po-
rzucił tego, co jest jego główną pasją:
kamery. Na tym festiwalu Leon Woj-
tala pokazał trzy, lepsze i gorsze, ale _
widać, że bardzo przeżyte filmy. I to
jest największe, trochę pozafilmowe
wydarzenie festiwalu.
BOGDAN
ć ZAGROBA
17
TADEUSZ
SOBOLEWSKI
ZDJĘCIA:
JERZY
TROSZCZYŃSKI
Rozdanie nagród
Reportaż z realizacji
„Barw ochronnych”
ala ma wygląd szkolny. J ina
ściana cała oszklona, z wido-
kiem na park. Na zewnątrz sto-
ją reflektory.
Fortepian,wieko ma dociśnięte pal-
mą w kuble. Estrada z mównicą i zie-
lonym stołem, paprotka. Z tyłu kotara.
Do części artystycznej zostanie odsło-
nięta i ukaże się za nią ekran.
Wszystko to już tu było przedtem,
ekran, akwaria i fortepian. Zdaje się,
że tylko wypchane ptaki na szafie są
dodane. Filmowe jest też hasło bie-
gnące przez całą ścianę: „II Semina-
rium Studenckich Kół Naukowych”.
Ekipa Zanussiego przyjechała do Ro-
zalina na gotowe, podrzucono tylko tu
i tam parę znaczących i śmiesznych
szczegółów, np, tę rzeźbę w holu
pałacu.
Do sceny rozdania nagród (w czasie
której prorektor zostanie ugryziony
w ucho) przyjechały trzy autokary sta-
tystów. Jest też para przyjaciół Zanus-
siego — reżyser z żoną. Przyjechali
obejrzeć, jak to będzie z tym uchem.
Trzeba jednak poczekać, zanim się
wszyscy zbiorą. W scenie występuje
cała obsada filmu, z wyjątkiem Wło-
cha Riccardo Salvino, który zresztą
będzie do niej w montażu wstawiony.
Z Warszawy, każdy osobno i z wyli-
czonym czasem zjeżdżali: Zbigniew
Zapasiewicz (Jakub), Mariusz Dmo-
chowski (prorektor), Lech Emfazy Ste-
fański (docent), Wojciech Alaborski,
Krystyna Sznerr, Cezary Owerkowicz.
Scena jest ryzykowna. Grający
Konrada młody aktor Żenia Pierewie-
zencew ma ugryźć w ucho potężnego
Dmochowskiego. Nie wiadomo, jak
się to uda. W komedii, która ma się tu
rozegrać, wiele momentów pokrywa
się z rzeczywistością. Studenci są stu-
dentami, nie filologii, tylko aktorstwa,
ale zawsze. Mariusz Dmochowski jest
nie tylko aktorem, ale prezesem i dy-
rektorem. Cezary Owerkowicz zasią-
dzie przy fortepianie, tak jak to zwy-
kle robi na swoich objazdach, i też, na
serio, będzie się troszczył, czy in
ment stoi ukosem do sali, czy jest
Mariusz Dmochowski
dostateczny kontakt z publicznością.
Nelly (Christine Paul, czyli Krysia
Podleski) gra Polkę z Anglii i właś-
nie jest sama Polką z Anglii. W Lon-
dynie grała w polskim teatrze i wy-
stępowała w filmach angielskich.
Zanussi przedrzeźnia jej akcent. Nel-
ly jest wciąż zdziwiona tym, co widzi
na obozie.
— What's the matter, Jarek? Dlacze-
go jesteś taki smutny? Co tu jestskom-
plikowane, że ja nie mogę zrozumieć?
Że ja foreign, tak? Głupia? Jak przyje-
chał ten człowiek (prorektor), ty się
zaraz boisz i mówisz, że ja tego nie
zrozumiem. Why? Jak masz coś, to nie
możesz po prostu iść do niego, powie-
dzieć? Dlaczego u was wszystko musi
być takie skomplikowane? Ja tego nie
widzę, ja... ja jestem prosta, sim-
ple..itd.
Surowego docenta gra Lech Emfazy
Stefański, trochę aktor, poeta, reżyser
oper, hipnotyzer, prezes Polskiego
Towarzystwa Parapsychologicznego.
Zasiada obok Alaborskiego w pierw-
szym rzędzie. Alaborski (docent) trzy-
ma w ręku pejcz (na psa). Obok —
Jadwiga Colonna-Walewska z koroną
warkocza wokół głowy. Ta pani poja-
wiała się w paru filmach Zanussiego.
Zawsze mówi jakąś niewielką kwe-
stię. W „Zaliczeniu” była żoną Bardi-
niego, z promiennym uśmiechem wi-
tała Olbrychskiego, nieuczciwego
studenta. W „Barwach” jest panią
z dziekanatu, siedzi razem z kadrą,
podczas rozmowy Jarka z Nelly mija
ich i uśmiecha się dobrotliwie, nie ma
pojęcia, o czym toczy się rozmowa.
Jest jakby wyłączona z akcji, ale za-
wsze obecna.
Sadowi się towarzystwo w pierw-
szym rzędzie przed estradą. Celebrują
powitanie prorektora, ale co każde
z nich sobie myśli? Brutalny wyczyn
Konrada stawia ich wszystkich, łudzi
prorektora, w dwuznacznej sytuacji.
Są bezradni, śmieszni, ale i trochę
godni politowania. Próba się jeszcze
nie zaczęła, ale gdy tak aktorzy zaj-
mują miejsca, jest już przedsmak sy-
tuacji. Sala już gra — samą siebie, gdyż
takimi zgromadzeniami rządzą po-
dobne prawa. Wszyscy są pozornie
rozluźnieni, ale naprawdę w napięciu
czekają na rozpoczęcie, na reżysera,
tak jak tamci — ze scenariusza - czeka-
li na przybycie prorektora.
Styl filmu Zanussiego można — są-
dzę — wyczytać z sytuacji na planie,
zobsady, która jest tu czynnikiem
decydującym. Obróbka, montaż —
chyba już niewiele zmieni. To, co ma
być w filmie, jest już tu — na sali. Styl
„Barw” opierałby się, sądząc po tym,
na dysonansie. Na wzajemnym niedo-
pasowaniu ludzi, słów, wydarzeń na
kontraście twarzy. Daje to wszystko
zgrzytliwą kakofonię.
Zanussi na razie krąży, rozmawia,
podchodzi do operatora (Edward Kło-
siński), do statystów, to znów do nas
i jednocześnie udaje mu się doglądać
aktorów, którzy się charakteryzują
w pałacyku, wraca, oplotkowuje ich
przed nami, zabawia wszystkich. Jest
to mowa raczej salonowa, ale właści-
wie on tu parodiuje salon. Jest grzecz-
ny, ale w odpowiedniej chwili zmusza
do posłuchu. W tej pozornie zupełnie
swobodnej elokwencji jest pewna
taktyka. Po półtorej godzinie czeka-
nia w sali widzę, że to on przez cały
czas utrzymywał w gotowości tłum
ludzi i jednocześnie co znaczniej-
szych gości zabawiał po prostu jako
gospodarz, każdego inaczej. Gdy tak
chodzi, robi wrażenie kogoś, kto za-
prosił masę gości po to, żeby w końcu
zaaranżować wielki kawał. Teraz cze-
ka, jak to będzie, i zacierą ręce.
O dru zaczyna się próba. Rozsa-
dzanie ludzi. Jednocześnie kamera
wypróbowuje swoje ruchy. Samo fil-
mowanie następuje zaraz po próbie,
bez przejść, jest to właściwie dalszy
ciąg próby. Twarze studentów na sali
nie zdążą stracić wyrazu, który przy-
brały na powitanie prorektora, a już
wszystko będzie nakręcone.
Za chwilę wejdzie prorektor i osoby
towarzyszące. Całe wyelegantowane
towarzystwo ustawia się w drzwiach
do sali: ogromna postać prorektora,
docenci, pani Sznerr, Jakub, Jarek. Są
.
ciąg dalszy na str. 20
Reżyser Krzysztof Zanussi
W głębi: Piotr Garlicki i Zbigniew Zapasiewicz
Krzysztof Zanussi, Eugeniusz Pierewiezencew i Mariusz Dmochowski
| —-«acÓWAROE
l
„roki plan z panem
CJELKCIOAZOO AE) Ę
tam z nimii artyści. Stają. Ktoś
wręcza kwiaty dużej pani. Ona dzię-
kuje, wszyscy się uśmiechają i postę-
pują parę kroków do przodu. Teraz
występ Pani z Dziekanatu. Powie:
— Panie rektorze, a to jest nasza
stypendystka z Anglii, panna Livings-
tone-Pawlus!
— O! - rektor się uśmiecha — pani
jest właściwie Polką czy Angielką?
— Właśnie, panie rektorze — mówi.
Nelly — bo mój pass jest angielski, ale
moje rodzice sąpolskie.
— To nieważne co paszport — rektor
na to — ważne co tu — i pokazuje na
serce Nelly.
— Tu? Biust... — rektor macha ręką,
śmieje się i mrucząc pod nosem
„biust...” idzie dalej, za nim kroczy
świta. Epizod z Nelly, taka przypad-
kowa parodia rozmowy Poety z Panną
Młodą z „Wesela” („to zakładka gor-
seta...") jest jakby pierwszą zapowie-
dzią skandalu. Wszystko będzie się
działo na opak. Każde słowo, które tu
pada, znaczy co innego, niż znaczy.
Uroczystość trwa.
Teraz docent — Zapasiewicz — wyj-
dzie na mównicę. Powie tak:
— Kochani, zwykle w takich okaz-
jach wiele słów ciśnie się... Będę mó-
wił chaotycznie, ale za to prosto z ser-
ca. To spotkanie jest dla was wydarze-
niem ważnym, bo rzadkim, a dla wie-
lu w ogóle pierwszym. Nie dzielą nas
stanowiska, stopnie naukowe. Zgro-
madziliśmy się tutaj poza murami
uczelni, na łonie przyrody. Zgroma-
dziło nas tu umiłowanie prawdy...
Na sali czknięcie.
Zapasiewicz, wcale nie zrażony,
przemawia w dalszym ciągu:
— Spuśćmy zasłonę miłosierdzia na
tę fizjologię, pomyślmy raczej o zwy-
cięstwie ducha i proszę teraz magistra
Jarosława o odczytanie wyników.
Zanussi:
- Te śmiechy na zręczne riposty
pana Zapasiewicza mogą być śmiałe.
Chciałbym, żebyście byli czujni na
tego Zenię. On tu wnosi element nie-
pokoju. Chciałbym, żeby sala była
czujna na to, co on zrobi.
Scena ta jest kręcona dwa razy,
z dwóch punktów widzenia. Najpierw
kręci się przemawiającego docenta,
potem reakcje sali. Zanussi staje na
estradzie i dyryguje tymi reakcjami.
— Teraz, proszę państwa, przymil-
ne śmieszki wtedy, gdy docent się-
gnie po karteczkę, powie ten dowcip.
Do kadry w pierwszym rzędzie:
— Pana reakcja uprzejmie sympaty-
czna, a pan, panie Jarku, mimo wszys-
tko z dystansem reaguje na takie
dowcipy. Ą
- Słyszę teraz tylko reakcje na pa-
na Pierewieziencewa, który nadal za-
chowuje się niestosownie. Teraz sze-
rektorem na
czknięcie. Żeńka, pokaż to wino.
— Ale to nieprawdopodobne — od-
zywa się operator — żeby on miał tu ze
sobą wino. Ktoś dawno powinien mu
je zabrać.
- On pije dyskretnie, stawia za
nogą.
Scena została nakręcona. Za chwilę
kulminacja.
Pierewiezencew na estradzie uma-
wia się z Dmochowskim. Między nimi
20
gestykuluje reżyser. Konrad wraca na
swoje miejsce. Kładzie się na ławce,
drzemie. Jarek z mównicy wyczytuje:
- I jeszcze wyróżnienie dla pana
Konrada Raczyka. Prosimy!
Konrad się nie rusza.
— Prosimy do nas!
Konrad unosi głowę, jest pijany. Si-
wy pan, który przedtem groził mu pal-
cem, teraz podgania gestem dłoni.
Konrad wreszcie podnosi się, niepew-
nie wchodzi na estradę. W łatanej
dżinsowej kurteczce. Rektor uśmie-
cha się.
— Gratuluję! — jakby chciał powie-
dzieć: no masz, mały, swoje wyróżnie-
nie, zobacz, jacy jesteśmy...
— Czy.. czy ja mogę o coś spytać?
Rektor, wciąż uśmiechnięty, wy-
mienia porozumiewawcze spojrzenie
z Jarkiem.
— No proszę... niech pan pyta.
— Czy lubi pan Dostojewskiego?
— Co? — nie zrozumiał i przychyla
twarz do twarzy Konrada. Konrad
zbliża się do jego ucha i — parska
śmiechem.
— No nie! To nie wychodzi. — Sala
się śmieje. Zanussi wbiega na estradę,
długie wyjaśnianie z aktorami, teraz
już szczegółowe. Żeni będzie łatwiej,
zanim ugryzie, złapać rektora za ucho
palcami.
Holz mówi do sali:
— Te brawa po wyróżnieniu dla
Konrada żeby były gęstsze. Przecież
chcieliście, żeby on dostał nagrodę.
Zanussi:
— Tylko nie śmiejcie się. Reagujcie
jak dorośli ludzie.
Na miejsca. Cisza. Kamera.
— | jeszcze wyróżnienie dla pana
Konrada Raczyka... wszyscy odwraca-
ją się w jego stronę. Stefański z pierw-
szego rzędu wbija w niego swój hip-
notyczny wzrok, zresztą łaskawie.
No, no, prosimy. Konrad, wchodzącna *
estradę odwraca się na chwilę do sali,
jakby chciał jej dać jakiś znak.
— Czy.. czy lubi pan Dostojewskie-
go? — mówi cichutko. Bierze prorekto-
ra za ucho, przyciąga, gryzie. Dmo-
chowski wykrzywia się strasznie.
się ku estradzie z krzykiem. Konrad
znika w tumulcie. Za chwilę widać,
jak go ściągają z estrady. Panie
z chusteczkami — Panie rektorze! Pan
jest ranny!
— Nic się nie stało — rektor zacho-
wuje uśmiech. — Przechodzimy teraz
do części artystycznej, chociaż — doda-
je schodząc z estrady — zabawa już się
chyba zaczęła.
W tym momencie z boku na scenę
wstępuje aktorka. Ma białą, jakby
umączoną twarz. Mówi nieśmiało:
— Ja bym prosiła tylko o odsunięcie
mównicy i o ekran.
Na tym ujęcie się kończy, na rozsu-
nięciu ekranu.
— Pani Krysiu i pani Jadwigo,
chciałbym wyraźniej słyszeć wasze
głosy protestu i oburzenia. Nelly popi-
skiwała kiedyś, może teraz piszczeć
głośno.
Zanussi uśmiechnięty bierze pod
rękę Pierewiezencewa:
— Żenia, pan to zrobił tak poważ-
nie. Niech pan się uśmiechnie. W ogó-
le niech pan będzie roześmiany, kiedy
pana znoszą z estrady.
— A teraz proszę moich kochanych
artystów!
TADEUSZ
SOBOLEWSKI
Film krótki i okolice
Krajobraz
z petami
kolice filmu krótkiego, o którym będzie mowa za chwilę, są
wyjątkowo paskudne. Dookoła niebotyczne hałdy usypane z nie-
dopałków i przesyconych trującą żółcią filtrów. Tu i ówdzie, na
szczytach tlą się jeszcze iskry niewygasłe, znaczące swoje istnienie złowro-
gim, czerwonawym błyskiem i unoszącymi się pionowo ku górze smużkami
dymu. W górze nie ma słońca, a pod stopami nie wyczujesz ziemi, w dole jest
popiołowo-tytoniowa, mokra, obrzydliwa maź. Pełzniesz człowieku w tym
krajobrazie i nie widzisz drogi, która by cię doprowadziła do zielonej,
pachnącej doliny pełnej woni kwiatów i ptasiego świergotu, do zielonej
doliny, która jest światem dla niepalących. Ale oto przed oczyma jawi ci się
plakat ze zwęgloną do połowy stuzłotówką i sloganem: Palisz, płacisz,
zdrowie tracisz. Lakoniczność formuły, celność spostrzeżenia, rzeczowość
argumentów oraz pełna jasność kalkulacji ekonomicznej — wszystko to
przyspiesza moment ostatecznej decyzji, która przyniesie wyzwolenie. Ano
tak, wyzwolenie. I kiedy patrzę na taki plakat, to bym go najchętniej zdjął
ostrożnie ze ściany, wygiął w rynienkę, wysypał czarnym tytoniem, sporzą-
dził wielkiego skręta i zapalił ostatniego w życiu papierosa. Palę, nie palę —
i tak zdrowie stracę, palę, nie palę i tak za coś płacę. Każdy ma swoje
kalkulacje. Rzucę palenie, w porządku. Ale za jaką cenę? Za cenę niepale-
nia. Zbyt wysoka to cena.
I już nie brnę wśród wzgórz cuchnących pod czarną chmurą, lecz wędruję
przez wesoły las białych, smukłych, podobnych brzozom tutek, a w każdej
z nich jest zaklęte pięć minutradości, kilkanaście wesołych sztachów, trochę
zapomnienia i zamroczenia i niestraszny mi już jutrzejszy papierosowy
kociokwik i poranny kaszelek, i spuchnięty, obolały mózg. I towarzyszy mi
błękitny dymek z papierosa, opiewany przez poetów. I czuję się dopiero
wyzwolony od natręctwa plakatów, których krzykliwość — jak mniemam —
jest próbą zamachu na moją wolność osobistą. Ano tak, wyzwolenie.
Film Andrzeja Barańskiego „Lustro” jest plakatem antynikotynowym,
który wprawia mnie w zakłopotanie, ponieważ nie jest próbą zamachu na
moją wolność osobistą. W tym filmie nie ma bowiem tego, czego się nie lubi:
perswazji, kalkulacji, argumentacji i celności spostrzeżeń, a drobny szantaż
wyściełaną trumną w puencie należy właściwie do reguł gry i dziwiłbym się,
gdyby go nie było. Jest to zresztą rzeczywiście szantaż drobny, pozbawiony
makabry poetyki realistycznej, a dopełniający tylko ekscentrycznej kon-
wencji opowieści o pewnym palaczu, którego odbicie w lustrze znika, gdy
w gębie pojawia się papieros. W mieszkaniu bohatera lustro się samo
zagnieździło, jest niezniszczalne. Pozbyć się go żadnym sposobem nie
można: topione w rzece, rozjeżdżane walcem drogowym, wysadzane dyna-
mitem — powraca na swoje miejsce, by powtarzać swoją prawdę: jesteś, gdy
nie palisz, nie ma cię, gdy palisz. Albo inaczej — gdy palisz, tracisz twarz. Nie
ma tu oczywiście prawdy jednoznacznej, taka się nie ima ekscentryzmu,
a ów panuje w filmie, jakby na złość właśnie prawdom jednoznacznym
i oczywistym głoszonym przez mój ulubiony plakat: palisz, płacisz, zdrowie
tracisz. Do wiersza nawet.
Film Barańskiego jest przede wszystkim dobrym filmem z bardzo dobrą
kreacją Zdzisława Leśniaka. Czy jest to film skuteczny — nie wiem, ale film
jątrzący podświadomość odbiorcy. Istne czary. Spoglądam w lustro — nie ma
mnie. Ale też nie ma lustra. Na wszelki wypadek w pociągu, który mnie
wiezie w przyszłość, wybieram przedział dla niepalących. Odcinam się od
przeszłości dogasających poetów, od wszystkiego, co skwierczy w popiel-
niczce, paraliżuje wolę, spopiela mózg, głuszy sumienie, popiskuje za
uchem jak memento. Przychodzi wyzwolenie — z wyboru, z własnej, nieprzy-
muszonej woli. W przedziale dla niepalących ciasno, bo za dużo nawróco-
nych. Ale czysto, firanki czyste i powietrze czyste. Tyle że pociąg nie rusza.
Ps. Powyższe redakcja FKiO dedykuje wszystkim, którzy zapalają właśnie
ostatniego papierosa, z życzeniem i przestrogą, aby po opanowaniu nałogu
nie poddawali swoich sił następnym próbom. Redakcja FKiO zwraca uwagę,
że niniejszy traktat o szkodliwości palenia tytoniu można traktować zarówno
dosłownie, jak też i aluzyjnie; w każdy poniedziałek zaczynamy nowe życie,
otrząsamy się z mroku własnej słabości, staramy się odciąć od wszystkiego,
co nam przeszkadza w nas samych i co obciąża nasze sumienia, i co oddala
od nas poczucie zadowolenia z własnej doskonałości. Redakcja FKiO życzy
sukcesów wszystkim Czytelnikom i sympatykom, jak również Autorowi.
Komentarze
Dziesięciu
Z
Hollywood
Komisja do Badania Działalności Antyamerykańskiej została powo-
łana przez Kongres w roku 1938 — i nikt jej wówczas nie zauważył.
Ludzie interesowali się narasta-
niem niemieckiego faszyzmu, potem
uwagę Amerykanów przyciągnęła
wojna. Przypomniano sobie o istnie-
niu Komisji dopiero w roku 1946. Po-
wrócili do domu zdemobilizowani
żołnierze, wystąpiły trudności w ich
sytuacji socjalnej, pojawiło się bezro-
bocie i strajki. Sięgnięto więc do
przedwojennej idei antykomunizmu.
Hollywood przeżywało podówczas
okres rozkwitu. Powstawało 400 fil-
mów rocznie, frekwencja w kinach
przekraczała liczbę 80 milionów wi-
dzów tygodniowo. W Los Angeles no-
towano nie spotykane dotąd skupisko
intelektualistów i artystów, a przecież
spośród nich właśnie rekrutowało się
wielu liberałów, anarchistów, komu-
nistów. Komisja zjechała do Holly-
wood i pod pretekstem ustalenia,
w jakim stopniu obca ideologia prze-
niknęła w szeregi ludzi kina, wysłano
do aktorów, reżyserów i scenarzystów
wezwania, by zechcieli stawić się
przed trybunałem i złożyć zeznania.
Poruszenie było ogromne, bo wśród
świadków znalazły się same sławy
hollywoodzkie: Charles Chaplin, Sam
Goldwyn, Walt Disney, Bertolt Brecht,
Robert Taylor, Gary Cooper, Dalton
Trumbo.
Zachowały się materiały filmowe
z owych przesłuchań. Znany dzienni-
karz amerykański David Helpern jr
zmontował z nich jeden z najbardziej
fascynujących dokumentów, jakie
przewinęły się przez ekrany w 1976
roku: „Hollywood przed sądem '', wy-
różniony na festiwalu w Mannheim
nagrodą FIPRESCI. Ożyły dawne
wspomnienia: kokieteryjne przemó-
wienie Gary Coopera, który stwier-
dził, że „być może działalność rządu
byłaby bardziej skuteczna, gdyby nie
musiał się on liczyć ze zdaniem Kon-
gresu”. Adolph Menjou przedstawił
się jako „ekspert do spraw komuniz-
mu”; Robert Tayłor oświadczył, że
Wojenne Biuro Informacji zmusiło go
do przyjęcia głównej roli w filmie
„Pieśń o Rosji''; producent Jack War-
ner stwierdził, że Hollywood w oczy-
wisty sposób opanowane zostało
przez komunistów, skoro usiłuje się
przemycić w niektórych utworach
David Helpern jr, reżyser filmu „Holly-
wood przed sądem”
myśl, „że każdy bogaty jest zawsze
zły”.
Wielu artystów po prostu zbojkoto-
wało wezwanie dostawienia się przed
oblicze Komisji. William Wyłer i John
Ford wystosowali depeszę, w której
protestowali przeciwko oskarżeniu
ich przyjaciół przed trybunałem. Po-
wołano komisję do spraw pierwszej
poprawki w konstytucji, gwarantują-
cej wolność myśli i prasy. Rzecznicy
„połowania na czarownice” poczuli
się więc zagrożeni. Skoncentrowali
się na oskarżeniu ludzi najbardziej
nieprzejednanych, którzy odmawiali
stawienia się na przesłuchanie, tłu-
macząc, iż konstytucja gwarantuje im
wolność myśli. Tak powstała lista
„dziesięciu z Hollywood": Herbert Bi-
berman, Edward Dmytryk, Dalton
Trumbo, John Howard Lawson, Ring
Lardner jr, Alvah Bessie, Albert
Maltz, Lester Cole, Adrian Scott i Sa-
muel Ornitz. Zostali oni oskarżeni
o „obrazę Kongresu” i po dwóch la-
tach zawiłych procesów skazani na
rok więzienia (z wyjątkiem Biberma-
na i Dmytryka, którzy dostali sześć
miesięcy aresztu). Nie udowodniono
im nic. Komisji, urzędującej pod prze-
wodnictwem niechlubnej pamięci J.
Parnella, wystarczyło, że każdy
z oskarżonych odrzucał „antykomu-
nistyczną propagandę". W czasach,
kiedy do głosu dochodził wpływowy
senator MacCarthy, był to powód wy-
starczający. Ameryka _ wkraczała
w okres nastrojów „,zimnowojen-
nych'”', spowodowanych wydarzenia-
mi na arenie polityki międzynarodo-
wej: klęska Czang Kai-szeka w Chi-
nach, skonstruowanie przez uczonych
radzieckich bomby atomowej, wojna
w Korei.
Po powrocie z więzienia „dziesię-
ciu z Hollywood" znalazło przed sobą
zamknięte drzwi do wytwórni. Nie
mogli podjąć pracy przez dłuqie lath.
David Helpern przeprowadza w swym
filmie wywiady z dawnymi oskarżo-
nymi, skrupulatnie notuje ich perype-
tie życiowe. Załamany Dmytryk od-
wołał swe zeznanie, opublikował
w prasie antykomunistyczną deklara-
cję. Wkrótce potem wyjechał do An-
glii. Wokół Hollywood powstała na-
gle pustka intelektualna. Coraz to no-
wi artyści, bojąc się prześladowań,
opuszczali progi „fabryki snów”. Za-
milkli Fritz Lang i Charles Chaplin.
Joseph Losey, Cy Enfield, Carl Fore-
man osiedlili się na stałe na Wyspach
Brytyjskich. Jules Dassin, John Berry
i Ben Barzman wybrali Francję. John
Huston przyjął obywatelstwo irlandz-
kie. Orson Welles podjął los wędrują-
cego po Europie kosmopolity. Odeszli
z filmu na zawsze Dashiell Hammett
i Lilian Hellman. Lista „wyklętych''
jest niepełna, zwykle w takich przy-
padkach publicyści ograniczają się do
nazwisk najważniejszych. Adrian
Scott twierdzi natomiast z całą sta-
nowczością, że ponad dwieście osób
było zamieszanych w „maccarthy-
stowską aferę" i w mniejszym lub
większym stopniu padło ofiarą prze-
śladowań.
Duch „polowań na czarownice” nie
wygasł do dzisiaj. Komisja do Badania
Działalności Antyamerykańskiej
wciąż jeszcze prawnie istnieje. Sko-
rzystał z jej usług prezydent Lyndon
Johnson w czasie strajków młodych
anarchistów na uniwersytecie w Ber-
keley. David Helpem odkrywa
w swym filmie działalność antykomu-
nistyczną Ronalda Reagana, eks-ak-
tora, jednego z czołowych polityków
partii republikańskiej, który wsławił
się oskarżaniem swych kolegów.
W procesie jednym z oskarżycieli był
także Nixon.
Zmieniają się tylko sposoby i cele
ataków. Wczoraj oskarżano komunis-
tów, dziś atakuje się Portorykańczy-
ków, Murzynów, jutro... Aktualne są
więc w dużej mierze słowa Johna Ho-
warda Lawsona i Daltona Trumbo,
wypowiedziane w chwili ich skaza-
nia: „Wsadza się nas do więzienia,
gdy równocześnie rozbrzmiewa eg-
zaltowana propaganda i cyniczne sło-
wa o »pokoju« i »demokracji«. Nie
ulega wątpliwości, że nie jesteśmy
wolni. Oświadczamy, że owo pozba-
wienie wolności zgodne jest z plana-
mi wielkiej finansjery i jej waszyaq-
tońskich popleczników marzących
o kolejnych wojennych awanturach”.
JANUSZ
SKWARA
21
PO SEZONIE
„najszczęśliwszej monarchii Euro-
py”, po którym nadeszła brutalna po-
lityczna konfrontacja twarzą w twarz.
Epoka rozciągająca się na naszą
współczesność.
Symptomy
Nie znaczy to, by tak czy inaczej
interpretowany dzień wczorajszy
przesłaniał sprawy rozgrywające się
na naszych oczach. Utworów dzieją-
cych się współcześnie nie brakowało:
wybijał się znakomity „Stróż plaży
w sezonie zimowym”, konstatujący
zarówno trudne okoliczności inicjacji
życiowej młodych, jaki ich podwójną,
własną niedojrzałość. Tym tropem
starał się iść Sveta Pavlović w „Miłoś-
ci żołnierza”, historii uciążliwej ree-
dukacji społecznej zblazowanego
play-boya z godnej, kombatanckiej
rodziny; reedukacji dokonywanej
w trakcie służby wojskowej. Zadanie
diablo trudne, zważywszy na tradycję
podobnych filmów „z tezą”. Na plus
Ten użytkowy nurt kina nie jest
tutaj bagatelizowany: przypomnę
„Czy znacie Pavle Pleśa?" Jovana
Acina, afirmujący postawę młodego
bohatera, który ma odwagę „narażać
się” i sprzeciwiać obserwowanemu
wokół siebie złu; podobne posłanie
nosi adresowany dla młodszej jeszcze
widowni „Pociąg w zaspach”* Mate
Relji. Mowa tam o tym, że każda para
rąk, nawet małych, w trudnej chwili
okazać się może na wagę złota. Praw-
da może i oczywista, zilustrowana
wszakże sympatycznie i ciepło
w oparciu o literacki materiał chor-
wackiego pisarza doby międzywoj-
nia, Mate Lovraka.
Już gama tematów daje przedsmak
aspiracji rosnących, poczynań otwie-
rających nowe możliwości przed ki-
nematografią produkującą ostatecz-
nie tyle filmów co nasza, ale odwołu-
jącą się do znacznie liczniejszych źró-
deł i tradycji współczesności. I jeszcze
jeden znamienny rys tego sezonu: du-
ża ilość nazwisk młodych reżyserów,
świadcząca o generalnym kierunku
inwestycji.
Wszystkie te zjawiska zdają się
świadczyć, że kinematografia jugo-
słowiańska przygotowuje się do wię-
kszego skoku, do wyjścia z impasu,
jaki datuje się od przełomu lat sie-
demdziesiątych. Dzieje się, tu sporo,
a zapewne dziać się będzie jeszcze
więcej.
należałoby odnotować fakt, że twórcy
postawili nie na zbawczy wpływ ko-
szarowej „paki”, lecz na cierpliwą
presję otoczenia, która sprawia, że
w „urodzonym w niedzielę” bohate-
rze dokona się oczekiwany przełom, WOJCIECH
wcale wiarygodny. WIERZEWSKI
Wchłania wszelkie zapachy i zanieczy-
szczenia powstające w czasie gotowa-
nia posiłków, jak cząsteczki tłuszczów,
sadze itp., a także szkodliwe produkty
niepełnego spalania się gazu w postaci
tlenku węgla, tlenku azotu, węglowo-.
dorów. Idealnie wchłaniając i oczysz-
czając powietrze nie dopuszcza tym
samym do osadzania się zanieczysz-
czeń na ścianach i meblach kuchen-
nych.
Konstrukcja i wymiary (długość 60,5
cm, szerokość 56 cm, wysokość 18 cm)
odświeżacza „ŻIGULI” pozwalają na
zamontowanie go w każdej kuchni.
Można go wbudować w kuchenne
komplety meblowe albo samodzielnie
montować na ścianie nad kuchenkami
gazowymi i elektrycznymi.
Nadkuchenny odświeżacz powietrza
„ZIGULI” można kupić w sklepach
specjalistycznych _ PAŃSTWOWEGO
HANDLU WEWNĘTRZNEGO naterenie
całego kraju w cenie 2300 zł za gotów- .
kę ina DOGODNE RATY (I wpłata 10%,
pozostała suma na 12 rat)..
NADKUCHENNY
ODŚWIEŻACZ
POWIETRZA
NIEZAWODNY AB
W DZIAŁANIU A AE PAMIĘTAJ! i
ŻIGULI TO ŚWIEŻE
POWIETRZE,
CZYSTE ŚCIANY
I MEBLE W KUCHNI
BR-750 tej
Przed premierą
CZŁOWIEK PRZECIW CZŁOWIEKOWI
NRD, 1976
O EWUCZE CTN NNW
„Das Duell'" Kurta Biesalskiego i re-
żyseria: KURT MAETZIG. Zdjęcia:
Erich Gusko. Scenografia: Joachim
LOGIC UZ CORE EL WAYNCCH
LULUWCOUAN:ZILTTCWSU CWA
OCS OUECCZGWCIUOOS
DWN OUCULIWSCUCHZOJWYNOC
(Eduard Tornten), Karin Schróder
[ZUUCINAY TJ KEGOO WCALE
MEMO CYZY CLUBY C UO OOŁE WU
Gregorek, | OOSTUCZUWYSLNG
SKAZAŃCY
U Ac7.1:17-WAEY/:)
Scenariusz na podstawie powieści Di-
mitra Dimowa i reżyseria: WYŁORA-
WA AYZICYCHE TOOWKUZTAW AA
LCHEWULONCZYZY AAS NN ECH
LOOCLU WAZA OTNYSĄ
Edit Szolai (Fanny Horn), Jan Englert
(Ricardo Heredia), Rusi Czanew (Jac-
CUCOBYWCOINAWZCZNCTCTUCYZAY
[OSORONTTCOROWICENCWIGCNZI
[LCJBOWELNENUCGOU(ENU TIA
MZEWEUCEDUNUDYZN(ECT O ONACNZICH
UL CZYJ AW O OLIELINNYE
U STHRUCICEZEC CILIO SLI CTH
CE CTWZNMAKOJD COCA DES
NZOSCZ OWINUZZZZ AC UN
Henryka Biedrzycka). Dozwolony od
POS CISKGZ CA AZ CEICYWECE NIN
| OWOCE IGLUWJANKYNKJSTIO
nalny: „Osydeni duszi”.
KACZOCJNAUOYTKJ ICH
panii szpital] w miasteczku zajętym
cja: Studio Filmów Fabularnych DE-
FA, Poczdam-Babelsberg. Barwny.
POZYUUWANECZCIAGZWAWCJ
|GICHRUZ NW ZO OCE GII
br. Tytuł oryginalny: „Mann gegen
LZCULWA
Dramat psychologiczny, akcja roz-
SALOU LO YZY WOWINNICTCA
filmu dwukrotnie w swym życiu staje
wobec konfrontacji na śmierć i życie
z powodu kobiety.
Z EWSOOJOTICJOCA GOI
LOU SOSENICIOCICWCUCE
tyczny mnich-jezuita i zakochana
w nim bogata Amerykanka.
TRĘDOWATA
POLSKA, 1976
L CZECH 3:74 SB s(0) JP WAYS
LE SUCZCW NOCNY NY CYJ W CJIA
WZZOZOWNAWAJCYOCHRICUOCH
Loth. Muzyka: Wojciech Kilar. Kos-
TOMASZ
UIN NECYZI
Scenariusz i reżyseria: JEAN-FRAN-
(eco) CY) (ONBYAI COCA WIIECTEATLDTO
ELO SAW UA CH Y CCA CUCPJICR
Teksty piosenek: Francoise Mallet-
ROZW IO OKESOJICEOO I CCH
Hilton McConnico. Wykonawcy: Pa-
o SOC AWWECZAWOJCJENIT A
cel (jego matka), Michel Bouquet (je-
go ojciec), Marie-Hćlene Dastć (bab-
cia), Fredćric Duru (Dominique),
[e OOOO NOW NOW EWA
COW OC ELYCE SOI WAU CH(NTCR
COSI CUCLO WI ONZE ANIE
COROJRETNONNNZCOSW ORICON
Jean Berger (Pierre), Raymond Loyer
| OBOJE SOLOMON NY ICS
ine) i inni, Produkcja: Filmoblis. Bar-
LNY SEUĄJ
WIELKA BRYTANIA, 1974
Reżyseria: CASPER WREDE. Scena-
riusz: Paul Wheeler. Zdjęcia: Sven
I ZAŁCAWY UVA CHROSSAIEJCOLWINA
Scenografia: Sven Wickman. Wyko-
LENS ARN LO SZIOWCYJIZUH
| CUM GOCUONI:CY SOA UCI
SOOALCJNICLEDINISPACI UNI A
UMOWA ONW s CISONCIULCECE
LUB ZOSI WZTNECNWZIE
mer), William Fox (Ferris), Richard
Hampton (Joe), Preston Lockwood
LU ARY CCU CZICNO DZY CIO CHRYCH
LOU CICERO PAAYCO LE LONT
|WOS OAINJWEOIONCOJA NA
konawcy: Elżbieta Starostecka (Stef-
cia Rudecka), Leszek Teleszyński
(Waldemar Michorowski), Czesław
Wołłejko (Maciej Michorowski), Jad-
MCCE:ETCULO CNLETONNZWOGTIICWIE
CEUOWZ CI ASC ZOOLOG ZĄJAE
cia Elzanowska), Mariusz Dmochow-
OULU S:ELO SUL EW DZU ENLL YCH
| CCN:LTO CY OZI CWW CI SOCZI CH
LOG CIAWKEC ICO OWC CI
(Rita Szelinżanka), Piotr Fronczewski
(hr. Trestka), Andrzej Mrożewski (hr.
Moriconi), Zbigniew Józefowicz
i Barbara Drapińska (rodzice Stefci)
i inni. Produkcja: PRF „Zespoły Fil-
LOYZWRY ACO OJ WADICOCWABCIOZNA
POZAZU OWA BEZTIAWZONAĄZCICH
LICHKUW UZ EOCEWIOW CAO
br.
PrZOCAZCZOCU WINO NOWYCH
CIU LTCUCJJCJCW NY COW WsCJCA
AYIA Ś
W ADWAUUNANBPACIAIE TONY
OGC CHCE WUW YO NOCEZNCH
niu br. Tytuł oryginalny „Thomas”.
Studium zakłamania mieszczań-
skiego środowiska na przykładzie
dramatu dojrzewającego chłopca,
buntującego się przeciw rodzinie.
[WIOWIPCTCY CHAIN WT STIH
John Quentin (Martin Shepherd), Jef-
LOG LCYCUNOOSCUCWANIE
skowy Barnes) i inni. Produkcja: Pe-
ter Rawley — Lion International. Bar-
WZW UNAM BCRTIATEZCAWA
O ECH NWZONOCWAJ CE
niu br. Tytuł oryginalny: „Ransom”.
Film sensacyjny: porwano dla oku-
pu brytyjskiego ambasadora. Szef
LWA LONOWANJA NY OWCA
ma ocalić mu życie, nie tworząc jed-
nocześnie niebezpiecznego prece-
densu przez ustępstwa wobec pory-
waczy.
Magazyn ilustrowany FILM. Tygodnik. REDAKCJA: Puławska 61, 02-595 Warszawa. Tel.: centrala 45-40-41 w. 112. RADA REDAKCYJNA: Maria Kornatowska, Jerzy Kossak, Alicja Ku-
czyńska, Marian Kuszewski, Czesław Petelski, Stanisław Stefański, Wojciech Wierzewski, Roman Wionczek, Wojciech Żukrowski. ZESPÓŁ REDAKCYJNY: Elżbieta Dolińska, Czesław
Dondziłło, Bogumił Drozdowski, Bożena Janicka, Zbigniew Klaczyński (red. nacz.), Andrzej Kołodyński, Krzysztof Kreutzinger, Aleksander Ledóchowski, Maria Oleksiewicz, Jan Olszew-
ski, Janusz Skwara (z-ca red. nacz.), Oskar Sobański, Tadeusz Sobolewski, Krystyna Szymańska, Wacław Świeżyński (sekr. red.), Jerzy Trafisz, Jerzy Wittek (z-ca red. nacz.), Bogdan
Zagroba. OPRACOWANIE GRAFICZNE: Maciej Zbikowski. FOTOREPORTERZY: Roman Sumik, Jerzy Troszczyński. REDAKCJA TECHNICZNA: Iwona Kosiacka, Alina Wiślicka. RE-
DAKCJA NIE ZWRACA rękopisów nie zamówionych oraz zastrzega sobie prawo ich skracania. WYDAWCA: Krajowe Wydawnictwo Czasopism RSW „Prasa-Książka-Ruch'', Noakowskie-
go 14, 00-666 Warszawa, tel.: centrala 25-72-91 i 92. INFORMACJI O WARUNKACH PRENUMERATY udzielają oddziały RSW „Prasa-Książka-Ruch'' oraz urzędy pocztowe. Cena prenu-
meraty rocznej wynosi 260 zł. Prenumeratę ze zleceniem wysyłki za granicę, która jest o 50% droższa od prenumeraty krajowej, przyjmuje Centrala Kolportażu Prasy i Wydawnictw RSW
„Prasa-Książka-Ruch”, Towarowa 28, 00-958 Warszawa, konto PKO nr 1531-71 w terminach: — do 25 listopada na styczeń, I kwartał i I półrocze roku następnego i na cały rok następny;
— do dnia 10 miesiąca poprzedzającego okres prenumeraty na pozostałe okresy roku bieżącego. SPRZEDAŻ EGZEMPLARZY zdezaktualizowanych na uprzednie pisemne zamówienie
prowadzi Centrala Kolportażu Prasy i Wydawnictw RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Towarowa 28, 00-839 Warszawa. Skład tekstów techniką „LINOTRON 505 TC". DRUK: Zakłady Wklęsło-
CLOW OW CO OTYLCSUG WIO UMYCEWŁZAD EW ZAWSZE >
ZDJĘCIA: E. Endrćnyi, R. Pieńkowski, L. Sorell, S. Stępniewski, R. Sumik, K. Świderski, J. Troszczyński, „Cine-revue'", Columbia, Defa Film, Filmobils, Lion International, Mosfilm,
„Newsweek”, Poliilm, PRF „Zespoły Filmowe”, „Sputnik Kinozritiela”, Studija za Igrałni Fitmy, „The Sunday Times”, UPI, ZRF. Numer przekazano do drukarni 15.X1.1976. Zona: Io
Julij Karasik pozostaje wierny proble-
matyce pracy: po ,„Gorącym miesiącu”
realizuje dramat „Własne zdanie” we-
dług scenariusza Walentyna Czerny-
cha. Jest to opowieść o konflikcie kie-
rownika-rutyniarza z człowiekiem re-
prezentującym twórczy stosunek do za-
dań produkcyjnych. Grają: Władimir
Mieńszow, Jewgienij Karielskich, Lud-
miła Czursina i Jelena Prokłowa:
*
John Schlesinger, który w Hollywood
zrealizował ostatnio dwa filmy - „Dzień
szarańczy” i „Maratończyk' — powrócił
Fot. Cinę-revue
do Londynu. Przygotowuje teraz kome-
dię obyczajową „Yanks'” na temat żoł-
nierzy amerykańskich stacjonujących
w Anglii w czasie II wojny światowej.
*
Tatrzańska komedia słowackiego reży-
sera Martina Tapóka nosi tytuł „Zagu-
biona dolina". W rolach głównych:
Stella Zazvorkova, Jozef Kroner i Mi-
chal Doćolomansky.
*
Costa Gavras, autor „Z” i „Sekcji spe-
cjalnej', ma zamiar zrealizować film
w Stanach Zjednoczonych. Pracuje
obecnie nad scenariuszem wraz z Lore-
nem Singerem, scenarzystą „Syndyka-
tu zbrodni” Alana J. Pakuli
*
Francoise Fabian (na zdjęciu) gra tytu
łową „Madame Claude" w filmie Justa
Jaeckina. Jej partnerami są Bruno Cre-
mer i Murray Head
Marion Game
Zdobyła popularność we francuskiej te-
lewizji jako prezenterka programów
młodzieżowych i muzycznych. Teraz
występuje w komedii, która nosi poe-
tycki tytuł „Wieczorny krzyk kormora-
na” (Le cri du cormoran le soir), ale jest
w istocie satyrycznym spojrzeniem na
falę erotyzmu we Francji.
REALIZACJE
Truffaut
i sentymenty
Francois Truffaut przystąpił do rea-
lizacji filmu „Mężczyzna, który kochał
kobiety” (L'homme qui aimait les
femmes). %
Truffaut wrócił niedawno ze Stanów
Zjednoczonych - grał w filmie Steve
Spielberga „Bliskie spotkania z trzecim
rodzajem ”, komedii fantastycznej, rea-
lizowanej z wielkim rozmachem. Dość
wspomnieć, że ekipa filmu liczyła
dwieście osób! Po tej superprodukcji
Truffaut znalazł się w zupełnie innych
warunkach: kieruje imprezą realizowa-
ną za pomocą środków na pół rzemieśl-
niczych, otoczony przez trzydziestu
wiernych współpracowników. Odnaj-
duje atmosferę, do której przywykł, ite-
mat, który przewija się przez całą iego
twórczość.
Dlaczego wybrał Montpellier?
Twierdzi, zgodnie z krążącą opinią, że
to miasto słynie z pięknych kobiet. Jest
to zresztą istotne dla jego bohatera.
Truffaut tak go charakteryzuje: -Inży-
nier pracujący w instytucie naukowym.
Z Paryża przeniósł się do Montpellier.
Obiecał sobie, że po zakończeniu pra-
cy, to znaczy od 6 wieczór, nie zamien
nawet słowa z żadnymi mężczyzną. Nie
jest jednak ani Don Juanem, ani Casa-
novą. Nie ma w sobie nic z podrywa-
cza-maniaka. Przeciwnie, za każdym
razem, kiedy jest zakochany, wydaje
mu się, że uczucie jest rzeczywiście
szczere. Wszyscy skłonni są w to wie-
rzyć, ale jedyną jego namiętnością jest
w istocie przyjemność płynąca ze zdo-
bywania. Zwycięstwo nie jest łatwe,
osiągnięcie celu wymaga wielu wysił:
ków i wyrzeczeń.
Truffaut nie ukrywa, że motywem
przewodnim niemal wszystkich jego
filmów jest konflikt między uczuciami
prawdziwymi i złudnymi, przelotnymi.
W „Mężczyźnie, który kochał kobiety”,
komedii, o której powiada, że jest po-
ważna, a zarazem wesoła, te konflikty
będą dość częste. Wskazuje na to ilość
partnerek Charlesa Dennera. Prócz Sa-
bine Glaser grają tutaj także Brigitte
Fossey (pracownica wydawnictwa),
Leslie Caron (niegdyś odgrywała po-
ważną rolę w życiu bohatera i pragnie
odzyskać dawną pozycję), Nelly Borge-
aud (ekscentryczna i zdobywcza), Ge-
nevieve Fontanel (ekspedientka
w sklepie z damską bielizną), Nathalie
Baye, Valerie Bonnier i jeszcze kilka
innych zawodowych aktorek, i ama-
torek.
[|
Reżyser Franęois Truffaut
- Charles Denner - mówi Truffaut -
dla którego szukałem roli od czasu rea-
lizacji „Panny młodej w żałobie” (grał
tam malarza), przypomina czasami ry-
baka posługującego się wieloma węd-
kami i sprawdzającego regularnie, czy
któraś z przynęt wreszcie chwyciła.
Film będzie rodzajem kroniki. To właś-
ciwie „Kieszonkowe”, tyle że rozgrywa
się w świecie dorosłych. Erotyzm nigdy
nie wykracza tutaj poza granice ,„przy-
zwoitości”, niema w nim nic z cynizmu.
|__PREMIERY
Nowy Robin Hood
To już - jak wyliczyli skrupulatni
badacze — 37 kolejna wersja ekrano-
wych przygód Robin Hooda. Legendar-
ny rozbójnik angielski z XII wieku i je-
go „wesoła kompania” z lasu Sherwood
walczy z bogatymi, pomaga ubogim
Prawda historyczna? Filmowy Robin
dowy dla najszerszej widowni. Scena-
riusz napisali Kirił Rapoport i Siergiej
Tarasow, film wyreżyserował Siergiej
Tarasow, rolę tytułową zagrał Borys
Chmielnicki, aktor Teatru na Tagance,
znany nam z filmu „Czerwony namiot”.
W Związku Radzieckim uznanie przy-
niosła mu ekranizacja opery „Kniaź
Igor". Film „Strzały Robin Hooda” po-
wstał w wytwórni w Rydze
FAK
- Lubię grać ekscentryków, ludzi oso-
bliwych, zmuszających widza do
uśmiechu - mówi reżyser i aktor Władi-
mir Basow. Taką postać gra w filmie
„Słońce, znowu słońce” Swietłany Dru-
żyniny o pobycie ekipy filmowców
w rybackiej wiosce i o tym, co z tego
N
wynikło. Będzie to komedia; w finale
Basow śpiewa „Marsz filmowców” Ju-
rija Salskiego i Jewgienija Jewtu-
szenki. *
Stanisław Lubszyn, aktor znany nam
m.in. z „Monologu”, i operator German
Ławrow debiutują jako realizatorzy fil-
mem „Powiedź mnie w dal świetlistą”
według scen. sza Wasilija Szukszy-
na. Rolę głó zagra Lidia Fiedosie-
jewa-Szukszynd. *
Alarm-w kinie włoskim: filmy rodzimej
produkcji przyniosły w ciągu 10 miesię-
cy 1976 roku tylko 58 miliardów lirów
wobec 61 miliardów w tym samym
okresie roku ubiegłego. Dystrybutorzy
wskazują m.in. na zakaz palenia w sa-
lach kinowych, wprowadzony od nie-
dawna, ale w tych samych salach wpły-
wy z filmów amerykańskich wzrosły
o 10 miliardów...
KINEMATOGRAFIKA
JAN MŁODOŻENIEC
Borys Chmielnicki Fot. Sputnik Kinozritiela
Hood żyje własnym życiem, jego ekra-
nowe dzieje mają własną logikę. Fil-
mowcy radzieccy pozostali wierni kon-
wencji, tworząc atrakcyjny film przygo:
RZA)